Oskarżono ją o zamordowanie młodej córki swojego chlebodawcy. Proces był poszlakowy. Oskarżenie nie miało twardego dowodu winy. Pomimo tego, Rita Gorgonowa została w 1932 roku skazana. Jej proces należał do najgłośniejszych w okresie międzywojennym, żył nim cały kraj, podobnie jak dziś żyje nadchodzącym procesem Katarzyny W. Podobieństw jest więcej.
Obie kobiety były niezadowolone z życia i swojego położenia. Obie były rozgoryczone postawą osób, które uznawały za najbliższe. Obie widziały swoją przyszłość w czarnych barwach. Obie zostały oskarżone o zabójstwo. Ich procesy stały się przedmiotem zainteresowania całego kraju. Charaktery obu były i są z najdrobniejszymi szczegółami analizowane w mediach. Obie zostały przez znaczną cześć społeczeństwa uznane za winne jeszcze przed wydaniem wyroku. Oskarżenia obu kobiet zostały oparte na poszlakach, z których prokuratura wysnuła przekonanie o ich winie. Jak stwierdził w rozmowie z tvn24.pl prof. Wojciech Cieślak z Katedry Prawa Karnego i Kryminologii Uniwersytetu Gdańskiego, w obu przypadkach nie ma dowodów bezpośrednich na winę oskarżonych. - Na dodatek obie panie nie przyznały się i nie złożyły wyjaśnień – dodaje karnista. Życie pełne kolców Gorgonowa była Chorwatką. Opisywano ją jako bardzo urodziwą kobietę. Jej pierwszy mąż, pochodzący z Lwowa, porzucił ją z małym dzieckiem, wyjeżdżając do Ameryki. Przez pewien czas żyła z teściami, ale relacje z nimi nie układały się jej dobrze. Jej los na chwilę odwrócił się po tym, jak poznała w 1924 roku lwowskiego architekta Henryka Zarembę. Została guwernantką dwójki jego dzieci, a potem także przyjaciółką i kochanką. Ze związku urodziła się dziewczynka, Romana. Z czasem jednak ich relacje ochłodziły się. Zaremba zaczął interesować się inną kobietą, a Gorgonowa, z racji swojego trudnego charakteru, popadała w coraz większy konflikt z dziećmi Zaremby, starszą Elżbietą (nazywaną Lusią) i młodszym Stanisławem. Do kulminacji napięcia w domu architekta doszło pod koniec 1931 roku. Zaremba chciał zerwać związek z Gorgonową i podjąć się opieki nad ich wspólną córką, ponieważ jego była kochanka miała się nią nie dość zajmować. Gorgonowa nie chciała Romany oddać i starała się uzyskać od architekta znaczną sumę pieniędzy na zabezpieczenie życia jej, oraz ich córki. Architekt nie chciał płacić. Ostatecznie Zaremba postanowił zabrać dwoje swoich dzieci i przeprowadzić się do Lwowa, zostawiając Gorgonową z córką w jego podmiejskiej willi w Łączkach. Nigdy do tego nie doszło. Ślady, ale bez dowodu Noc z 30 na 31 grudnia 1931 roku była jedną z ostatnich, kiedy Zaremba i jego dzieci miały spać pod jednym dachem z Gorgonową. 14-letniego wówczas Stasia zbudził urwany skowyt psa, pilnującego obejścia. Zaniepokojony wstał i zobaczył w przedsionku domu postać ubraną w futro, w której, jak twierdził, rozpoznał Gorgonową. Miało to wielkie znaczenie dla późniejszego śledztwa. Na jego widok postać uciekła, a on poszedł do pokoju siostry. 17-letnią Lusię zastał całą we krwi, zabitą kilkoma uderzeniami tępego narzędzia w głowę. Sprowadzony lekarz stwierdził jej zgon. Wezwani na miejsce policjanci uznali z pełnym przekonaniem, iż wszystko wskazuje, że zabójstwa dopuścił się ktoś z domowników. Wskazywał na to brak śladów leżących na świeżym śniegu, które musiałby zostawić ktoś forsujący ogrodzenie. Na dodatek pilnujący domu pies nie szczekał, a jedynie raz zaskowyczał i miał ranę głowy, wskazującą na uderzenie tępym narzędziem. Wysnuto z tego wniosek, że zaatakował go jeden ze znanych mu domowników, bo nikogo innego by do siebie nie dopuścił. Funkcjonariusze nie przyłożyli się do zabezpieczania dowodów, co zaciążyło później na procesie. Jak mówi w rozmowie z tvn24.pl Sławomir Koper, historyk i autor książki „Afery i Skandale Drugiej Rzeczpospolitej”, nie zrobiono między innymi zdjęć śladów na śniegu wokół domu. Nie zebrano też odcisków palców i próbek krwi. Wspólny motyw Na podstawie poszlak i zeznań domowników (wszystkich nastawionych do Gorgonowej negatywnie) skonstruowano wizję przebiegu wydarzeń tej feralnej nocy, która stała się następnie wersją prokuratury. Za sprawczynię od razu uznano Gorgonową, ponieważ miała najsilniejszy motyw. Ze wzajemnością nie znosiła Lusi, która decyzją ojca przejęła kontrolę nad domowymi finansami. Była też rozgoryczona decyzją Zaremby o wyprowadzeniu się. Podczas procesu przyznała, że to ją „załamało”. Jak mówi prof. Cieślak, domniemany motyw obu pań był bardzo podobny. Obie postrzegały swoją sytuację jako przymusową, czyli taką, gdzie trzeba dokonać wyboru, a każda z opcji jest zła. W swojej ocenie znajdowały się w ciężkiej sytuacji życiowej. Katarzyna W. jako główne źródło swoich problemów postrzegała dziecko i nieudane małżeństwo, a Gorgonowa rozpadający się związek z Zarembą i wrogość Lusi. Obie miało to popchnąć do drastycznego kroku. Publicznie skazana Sprawa dotycząca zagadkowego zabójstwa Lusi, która toczyła się od kwietnia przed sądem w Lwowie, błyskawicznie trafiła na pierwsze strony gazet i podobnie jak sprawa Katarzyny W., stała się sensacją medialną na skalę całego kraju. – Cała Polska żyła sprawą Gorgonowej. Praktycznie codziennie na pierwszych stronach gazet relacjonowano przebieg procesu – mówi Koper.
Prasa koncentrowała się zwłaszcza na Gorgonowej, która od początku była piętnowana jako winna. Wyrzucano jej rzekomą „zgniliznę moralną”, nazywano „uosobieniem zła”, zarzucano próbę wtargnięcia w rodzinę Zaremby i przejęcia nad nią kontroli. Lusia była natomiast delikatna, niewinna, mądra, zaradna i walcząca z zaborczą macochą. Gorgonową broniły praktycznie tylko nieliczne wówczas feministki, które, jak mówi Koper, widziały ją jako ofiarę świata mężczyzn. Dodatkowe wzburzenie opinii publicznej budziło to, że ofiara została zdeflorowana, prawdopodobnie w celu upozorowania zabójstwa na tle seksualnym. Wiele emocji rodziła też postawa Gorgonowej podczas procesu. Kobieta stanowczo odrzucała oskarżenia, często zachowywała się dumnie i stawiała się przed sądem odziana w drogie futro, podarowane jej przez Zarembę, w którym rzekomo zabiła Lusię. Pod sądem pojawiały się tłumy ludzi, domagających się nawet sądu doraźnego i powieszenia Gorgonowej. Jak mówi Koper, podczas przeprowadzania wizji lokalnej w ramach procesu w willi w Łączkach, tłum niemal zlinczował oskarżoną, pomimo silnej ochrony policji. Słabe oskarżenie Podczas procesu wina Gorgonowej nie była już tak oczywista. Kobieta zaprzeczała oskarżeniom i przy pomocy adwokatów sprawnie się broniła. Poszlaki wskazujące na jej winę były niejednoznaczne. – Nie było żadnych dowodów, składano jedynie w ciąg zdarzeń okoliczności i pojedyncze poszlaki – mówi prof. Ewa Gruza z katedry Kryminalistyki Wydziału Prawa i Administracji UW. Uznano, że zbrodni dokonano za pomocą dżagana (narzędzie do rozbijania lodu -red.) odnalezionego w basenie na posesji Zaremby. Stwierdzono, że to Gorgonowa go tam wrzuciła, biegnąc po lekarza już po odkryciu zabójstwa. Dowodem na to miała być leżąca opodal świeca, którą kobieta jakoby w zdenerwowaniu upuściła. Staś twierdził, że była to świeca, którą wieczorem przed zabójstwem widział w pokoju Gorgonowej. Na dżaganie nie znaleziono jednak śladów krwi, a - jak argumentowała obrona - dwie podobne świece znaleźć bardzo łatwo. Dużo uwagi poświęcono też śladom krwi znalezionym na futrze Gorgonowej i na mokrej chusteczce, odkrytej przez policjantów w piwnicy. Kobieta miała ją tam upuścić, gdy paliła w piecyku swoją koszulę nocną, jakoby ubrudzoną krwią zamordowanej. Wniosek taki wysnuto na podstawie tego, iż część świadków twierdziła, że bezpośrednio po zabójstwie widzieli Gorgonową w innej bieliźnie, niż w późniejszych godzinach. Badając krew na chusteczce i futrze stwierdzono, że jest ona tej samej grupy co krew denatki. Ustalenia biegłych w tej sprawie były jednak podważane jako nierzetelne przez samego prof. Ludwika Hirszfelda, twórcę współczesnego systemu grup krwi i światowego autorytetu w tej sprawie. Okazało się też, że w dniu zabójstwa nie przeszukano w ogóle domu ogrodnika stojącego na posesji Zaremby. Zrobiono to dopiero po ponad tygodniu, nie znajdując nic szczególnego. Na dodatek wezwany na świadka ogrodnik zemdlał po zadaniu mu pierwszego pytania i więcej nie wzywano go do sądu. Pomimo braku jednoznacznych dowodów, podważania poszlak przez obronę i sprzecznych, oraz czasem niejasnych zeznań świadków oskarżenia, zwłaszcza Stasia, który miał się „plątać” w swoich wypowiedziach, wynik był zgodny z oczekiwaniami ulicy. Po krótkim, trwającym nieco miesiąc procesie, 14 maja 1932 roku ława przysięgłych uznała Gorgonową za winną i skazano ją na karę śmierci przez powieszenie. – Ja do dzisiaj mam wątpliwości, czy ona rzeczywiście była winna. Od początku procesu była postawiona teza o winie Gorgonowej – zaznacza prof. Gruza. Zmiana wyroku Na tym zawiła historia się jednak nie skończyła. Obrońcy Gorgonowej wnieśli apelację i sprawa trafiła przed oblicze Sądu Najwyższego, który z uwagi na zbyt ogólnikowe zarzuty oraz liczne uchybienia podczas procesu, zwłaszcza w postaci oddalania wniosków dowodowych obrony, wyrok uchylił. Nowy proces Gorgonowej odbywał się już przed sądem w Krakowie, aby odciąć sprawę od „niezdrowej” atmosfery, która wyrosła wokół niego we Lwowie.
Podczas drugiego postępowania nie pojawiły się żadne nowe dowody, na podstawie których można by było definitywnie przesądzić o winie oskarżonej. Obrona ponownie skutecznie kontrargumentowała i podważała poszlaki. 29 kwietnia 1933 roku Gorgonową uznano drugi raz za winną, tym razem jednak, na podstawie przepisów nowego kodeksu karnego, skazano już tylko na osiem lat więzienia za „zbrodnię pod wpływem ogromnego wzruszenia”. Kobieta trafiła do więzienia w Poznaniu. Odsiadywanie kary w poznańskim więzieniu przerwała wojna. Gorgonowa wyszła na wolność na podstawie amnestii 3 września 1939 roku. Dalsze losy kobiety nie są jasno udokumentowane. Podobno przeżyła wojnę w Warszawie i okolicach. Później miała mieszkać we Wrocławiu, lub wyjechać do Jugosławii. Nie ma jednak na ten temat pewnych źródeł.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: NAC