Wietnamska opozycjonistka i obrończyni praw człowieka Ton Van Anh, która prawie od 20 lat przebywa w Polsce, od wtorku jest Polką. Prezydent Bronisław Komorowski podpisał wniosek o przyznaniu jej obywatelstwa. Van Anh od wielu lat działa na rzecz budowania struktur demokratycznych w Wietnamie i praw mniejszości wietnamskiej w Polsce. W ojczystym kraju groziła jej deportacja i osadzenie w obozie koncentracyjnym. Dziś mówi, że czuje ulgę. - To dobry znak, żeby zwrócić uwagę na problem uchodźców - przyznaje.
Prezydencki minister Krzysztof Łaszkiewicz poinformował we wtorek, że Ton Van Anh złożyła wniosek o nadanie obywatelstwa w połowie stycznia, wojewoda przekazał go ministrowi spraw wewnętrznych i administracji, a on następnie przekazał go - z pozytywną opinią - do prezydenta. - W trybie obowiązujących przepisów prezydent nadał pani Ton Van Anh obywatelstwo polskie - powiedział prezydencki minister.
Łaszkiewicz zaznaczył, że Ton Van Anh przyjechała do Polski w 1992 roku z rodzicami i rodzeństwem, tu skończyła szkołę podstawową i średnią. Pisze pracę magisterską na Uniwersytecie Warszawskim. - Jest to osoba, która swoim działaniem pokazała, że stara się stworzyć dla Wietnamu sytuację, w której będą tam przestrzegane w jakiś sposób, według jej spojrzenia na rzeczywistość, te uniwersalne wartości demokratycznego państwa praw - powiedział.
Jestem wdzięczna i zobowiązana do tego, żeby wnieść coś do państwa polskiego. Ton Van Anh
"Możemy funkcjonować jak wolni ludzie"
Sama Ton Van Anh przyznaje w rozmowie z portalem tvn24.pl, że wietnamski reżim przez wiele lat utrudniał jej uzyskanie polskiego obywatelstwa, wpływając na powstawanie wciąż nowych trudności formalnych. Opozycjonistka przyznała, że dzisiaj czuje ulgę. - Jestem wdzięczna i zobowiązana do tego, żeby wnieść coś do państwa polskiego - powiedziała w rozmowie z portalem tvn24.pl.
Kobieta przyznała, że decyzja o przyznaniu jej obywatelstwa ma dla niej wymiar osobisty. Partner kobiety, Robert Krzysztoń, z którym żyje w trwałym związku od 9 lat, jest ciężko chory. - Mieliśmy zawsze bardzo dużo trudności formalnych, wynikających z tego, że nie miałam polskiego obywatelstwa. Teraz możemy funkcjonować jak wolni ludzie i wszystkie nasze prawa będą respektowane - powiedziała Van Anh.
Groziła jej deportacja
Ton Van Anh od 1996 roku uczestniczyła w działaniach na rzecz struktur demokratycznych w Wietnamie. Jej starania o uzyskanie polskiego obywatelstwa wspierała m.in.: Helsińska Fundacja Praw Człowieka, stowarzyszenie pracowników, współpracowników i przyjaciół Radia Wolna Europa, Polska Akcja Humanitarna, a także ludzie kultury. Łaszkiewicz dodał, że z informacji Kancelarii Prezydenta wynikało, że Ton Van Anh został odebrany paszport i mogłaby być traktowana w Wietnamie jako dysydent.
Pod koniec stycznia do prezydenta trafiła petycja w sprawie nadania Ton Van Anh polskiego obywatelstwa. Podpisało się pod nią kilkadziesiąt osób ze świata mediów, kultury, nauki i polityki: m.in. Władysław Bartoszewski, Adam Michnik, Jerzy Hausner, Andrzej Seweryn.
Autorzy petycji argumentowali, że wietnamskiej opozycjonistce groziła deportacja do Wietnamu i osadzenie w obozie koncentracyjnym. Podkreślali, że Ton Van Anh od 18 lat przebywa w Polsce legalnie, co w myśl ustawy o obywatelstwie polskim pozwala na jej naturalizację. Autorzy petycji napisali również, że jej obywatelską postawę i zaangażowanie w sprawy Polski potwierdza uczestnictwo w takich organizacjach jak: Stowarzyszenie Wolnego Słowa, Instytut Chrześcijańsko - Demokratyczny im. I.J. Paderewskiego i Fundacja Europejskiego Centrum Wspierania Inicjatyw Społecznych.
Ton Van Anh w latach 1996-1999 publikowała w pierwszej niezależnej wietnamskiej gazecie w Polsce "Phuong Dong". W roku 2000 rozpoczęła studia na wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2003-2004 była redaktorem naczelną "Cau Vong", pierwszej bezpłatnej gazety dla Wietnamczyków. Od 2006 współpracuje z fundacją "La Strada", zajmującą się walką z handlem ludźmi i niewolnictwem. Jest też korespondentką waszyngtońskiej rozgłośni Radia Wolna Azja i publicystką portalu Benviet.org.
Wyrzucona z Belwederu
We wrześniu 2007 roku Ton Van Anh została wyprowadzona przez funkcjonariuszy BOR ze spotkania premierów Polski i Wietnamu. W spotkaniu opozycjonistka uczestniczyła jako dziennikarka Radia Wolna Azja.
Rzecznik BOR wyjaśniał później, że że funkcjonariusze zatrzymali dziennikarkę, bo otrzymali od przedstawicieli wietnamskiej delegacji sygnał, że Ton Van Anh może zakłócić spotkanie.
- Nie mogę w to uwierzyć, że w Polsce, w kraju, który kieruje się zasadami demokracji, na życzenie zagranicznych gości wyprasza się dziennikarzy - komentowała wówczas Van Anh.
W Polsce nigdy nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności. Od początku czułam się akceptowana przez społeczeństwo, na ulicy, w szkole, w szpitalu. Ton Van Anh
"To dobry znak"
Dzisiaj opozycjonistka przyznaje, że był to tylko jeden nieprzyjemny incydent, który "uwidocznił jak komunistyczny reżim Wietnamu może być bezczelny i bezwzględny wobec swoich obywateli". - W Polsce nigdy nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności. Od początku czułam się akceptowana przez społeczeństwo, na ulicy, w szkole, w szpitalu - przyznała w rozmowie z tvn24.pl.
Dodała jednak, że jest wiele barier formalnych, prawnych, jakich na co dzień w Polsce doświadcza wietnamska mniejszość. Jako przykład podała, że na tysiąc wniosków o przyznanie statusu uchodźcy, otrzymują go tylko dwie osoby z Wietnamu. Zdaniem Van Anh, jest to nie do przyjęcia w demokratycznym kraju, jakim jest Polska. - Chciałabym bardzo to zmienić. Wierzę, że skoro w moim przypadku tak wiele osób walczyło o przyznanie mi obywatelstwa, to na pewno społeczeństwo jest wrażliwe na ten problem - zaznaczyła.
Zdaniem opozycjonistki, jej przykład to "dobry znak ku temu, żeby zwrócić uwagę na problem uchodźców". - Wystarczy trochę uwagi społeczeństwa i polityków - dodała.
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24