We wczesnych latach Polski Ludowej, kiedy tytułem prezydenta RP posługiwał się Bolesław Bierut, krążył taki dowcip: jeden zatroskany towarzysz mówi do drugiego zatroskanego towarzysza: - Wiesz, Bierut chyba choruje na manię wielkości. - Co ty, a jakie ma objawy? - Chodzi po gabinecie i gada do siebie. - Ale co gada? - Jestem Berman, jestem Berman. A Berman w tamtych czasach był zaledwie wicepremierem, ale jednocześnie potężnym członkiem Biura Politycznego - pisze w felietonie dla tvn24.pl Maciej Wierzyński.
Dziś bez zainteresowania czytam w gazetach wnikliwe rozważania o politycznej przyszłości Andrzeja Dudy. Czytam bez zainteresowania, bo przypomina mi się ten stary dowcip i wyobrażam sobie, jak Andrzej Duda krąży pod żyrandolem i powtarza: jestem Kurski, jestem Kurski. Oczywiście, mam na myśli Jacka.
I nie ma w tym nic dziwnego, bo Jacek Kurski to jest wielka postać historii politycznej 30-lecia. Ma już swoje miejsce w historii, dzięki niezapomnianej, choć zaprawionej gorzką wiedzą o naturze ludzkiej frazie: "Ciemny lud to kupi". Jeśli Dudzie nic lepszego nie przyjdzie do głowy, zostanie po nim tylko: "Polska w ruinie". Reszta to śmieszne przejęzyczenia. Duda musi też pamiętać, jak Kurski z godnością tłumaczył przy okazji swojej dymisji, że stawia się do dyspozycji, bo choć kocha telewizję, to nie będzie trzymać się stołka. Przy okazji przypomniał też, ile mu, ten frajer Duda, zawdzięcza. "Gdyby nie media publiczne - mówił Kurski – wielu Polaków miałoby kłopoty z dostrzeżeniem aktywności Pana Prezydenta".
Kurski dał ostatnio pożywkę komentatorom ostentacyjnym ślubem w Łagiewnikach i brawurowym powrotem na stanowisko szefa telewizji. Pedanci zwrócą mi uwagę, że to ostatnie jeszcze się nie dokonało. Prawda, ale przecież nikt nie ma wątpliwości, że tak się stanie. Zamiar Prezesa jest święty.
Ślub Kurskiego w Łagiewnikach poruszył wszystkich. Nie był to jego pierwszy ślub, ale to się zdarza. A nawet pomału staje się normą. To był drugi ślub kościelny, a to już wymaga pewnego wysiłku, zwłaszcza jeśli Panna Młoda też jest kościelną rozwódką. W poprzednim związku Kurski wytrwał dwadzieścia lat i spłodził troje dzieci. Zamiast uznania, spotykają go z różnych stron dogadywania i kręcenie nosem.
Mogę nawet zrozumieć złośliwości mediów polskojęzycznych, że Kurski to typowy katolicki hipokryta. Choć oczekiwałbym też odrobiny wyrozumiałości. W końcu odrzucił konwenanse, poszedł za odruchem serca. Czy świat byłby choć trochę lepszy, gdyby Kurski trwał w małżeństwie z żoną, której już nie kocha? Urywał się do kochanki pod pretekstem ważnego spotkania z Prezesem, który lubi pracować nocami? Kurski zachował się jak człowiek nowoczesny. Napotkał na swej drodze osobę gotową do nawiązania relacji, połączyły ich wspólne pasje i zainteresowania, a pretensje można mieć jedynie o to, że się monogamicznie ożenili. Stracili w ten sposób okazję, by stworzyć wieloosobowy, patchworkowy związek oparty na wzajemnym szacunku.
Kurski nie jest modnisiem, nie poszedł tą drogą, a mimo to spadły na niego niespodziewane gromy ze strony własnego obozu. Jeden jezuita napisał, że ślub Kurskiego to zgorszenie dla wiernych, zwłaszcza, że odbył się w papieskim sanktuarium. A ja pytam: gdzie miał się odbyć? Potajemnie? Albo na ulicy? A może w wiejskim kościółku? W końcu przybyli ministrowie Błaszczak i Ziobro. Był prezes Glapiński. Pofatygował się sam Prezes! Czego się tu wstydzić! Nie popisał się Tomasz Terlikowski, który wręcz zarzucił Kurskiemu stoczenie się na pozycje lewicowe. Ksiądz Isakowicz-Zaleski, któremu też nie spodobało się drugie małżeństwo Kurskiego, równocześnie stwierdza z podziwem, że "taki dublet, kiedy pobierają się dwie osoby, które obie mają unieważnione śluby kościelne, to jest rzecz niespotykana".
Może niespotykana dla księdza Isakowicza-Zaleskiego. Ale nie dla Kurskiego, prawdziwego specjalisty od rzeczy niespotykanych. W telewizji każdego dnia robi rzeczy niespotykane, ale wcześniej robił też rzeczy, na które nikt wcześniej nie wpadł. Nawet w naszym bogatym w indywidualności życiu politycznym mało kto potrafi dorównać Kurskiemu w liczbie partii, do których należał i z których był wyrzucany. Wspomnę tylko, że w imponującym stylu opuścił PiS, by zakładać Solidarną Polskę. Następnie oświadczył, że wycofuje się z życia politycznego, zrezygnował ze stanowisk w tej partii, aby wynurzyć się na konwencji PiS-u i wtedy już chyba tylko dla porządku władze Solidarnej Polski partii skreśliły go z listy członków.
Wbrew temu, co sugeruje ksiądz Isakowicz-Zaleski, usiłowałem pokazać, że w życiu Jacka Kurskiego drugie małżeństwo to żadna nadzwyczajność. Bez wątpienia tego polityka stać na więcej. Nadzwyczajne jest natomiast dobre samopoczucie Prezesa. Zjawił się na ślubie, zarządził przywrócenie Kurskiego do kierowania telewizją. I jak się wydaje, z zaciekawianiem patrzy, jak Kurski wykona kolejną mokrą robotę. Komu wbije nóż w plecy? Ja na miejscu Prezesa bym się bał.
Ale rozumiem, że właśnie z tego strachu nigdy nie byłem Prezesem.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24