Kiedy fani sportu śledzili igrzyska olimpijskie i cieszyli się ze złotego medalu we wspinaczce sportowej kobiet, numizmatyków emocjonował inny złoty medal. Dla świata nauki zdobyły go Polki i pewnie musiały się przy okazji trochę powspinać, bo zrobiły to w górzystej Austrii. Ale na tym podobieństwa się kończą.
- Dwie kustoszki Muzeum Narodowego w Krakowie, Anna Bochnak i Agnieszka Smołucha-Sładkowska, odkryły złoty talar medalowy z wizerunkami ostatnich Jagiellonów. To jak dotąd jedyna taka moneta na świecie.
- Gdyby numizmat trafił na aukcję, mógłby osiągnąć cenę kilku milionów złotych.
- Na srebrnych egzemplarzach medalu naukowczynie odnalazły także sygnaturę autora.
- Talary medalowe Zygmunta Starego były jak renesansowy Facebook. Nie trafiały do obiegu, lecz stanowiły formę autoreklamy.
- Rynek numizmatyczny w Polsce przeżywa boom. Rośnie liczba świadomych kolekcjonerów, ale też inwestorów, którzy w niepewnych czasach szukają bezpiecznej lokaty kapitału.
Złoto dla wytrwałych
W jednym ze swych detektywistycznych opowiadań Edgar Allan Poe opisuje historię skradzionego listu. Policja przetrząsa każdy kąt, zdziera tapety i dywany, rozpruwa poduszki. Wszystko na nic. Okazuje się, że list wcale nie jest ukryty, bo złodziej ostentacyjnie położył go na półce, wymieniając dla niepoznaki lakową pieczęć. Potrzeba było prywatnego detektywa, pozbawionego policyjnej rutyny, by go znaleźć. W gruncie rzeczy tak samo było z odkryciami kustoszek.
- Po pierwsze trzeba wiedzieć, czego się szuka - podkreśla historyk sztuki Agnieszka Smołucha-Sładkowska z Gabinetu Numizmatycznego Muzeum Narodowego w Krakowie. - A po drugie nie należy mieć zbyt dużego zaufania do tego, co się czyta w literaturze przedmiotu, zwłaszcza tej starej - podkreśla.
Ta stara literatura to między innymi publikacje nestora polskiej numizmatyki Mariana Gumowskiego, który ponad sto lat temu wymieniał trzy egzemplarze talara Zygmunta Starego w złocie. Jeden miał znajdować się we Lwowie, drugi w Monachium, a trzeci w austriackim Herzogenburgu. Jednak gdy naukowczynie powiedziały "sprawdzam" i ruszyły tropem monet, okazało się, że jest z nimi jak z Prosiaczkiem. Im bardziej zaglądały do środka, tym bardziej ich tam nie było.
- Wprawdzie okazywały się złote, ale z XVI wiekiem nie miały nic wspólnego - przyznaje archeolog Anna Bochnak. - Były to kopie, zapewne XIX-wieczne, na dodatek odlewane, a nie bite stemplem - dodaje.
W sumie nic dziwnego. Talar Zygmunta Starego jako pozycja bardzo rzadka był jedną z pierwszych polskich monet fałszowanych na szkodę kolekcjonerów. W 1812 roku odlew talara, dość lichej zresztą jakości, zamówił major wojsk rosyjskich i kolekcjoner Józef Biernacki. Ich podrabianiem parał się również "król polskich fałszerzy" Józef Majnert. W połowie XIX wieku wybitny fotograf i tropiciel numizmatycznych fałszerstw Karol Beyer narzekał, że talar medalowy Zygmunta "tak często w ostatnich latach bywał naśladowany, że w każdym zbiorze po kilka ich się znajduje, a wszystko fałszywe […] każdy egzemplarz bierzemy do ręki z uprzedzeniem". Skoro fałszowano egzemplarze srebrne, to dlaczego nie miano by tego robić ze złotymi?
- Podobne uprzedzenie, a może raczej zdroworozsądkowy sceptycyzm, towarzyszył nam w drodze do klasztoru augustianów w Herzogenburgu. Nauczone przykładem dwóch poprzednich talarów, jechałyśmy z chłodnymi głowami - wspomina Agnieszka Smołucha-Sładkowska.
Na hasło "klasztor" nasze myśli wędrują w stronię surowej reguły i zakratowanej furty, jednak bohaterki artykułu nie miały trudności, by dostać się do wnętrza męskiego zgromadzenia. Augustianie są otwarci na świeckich. Herzogenburg przyjmuje turystów, którzy mogą zwiedzać piękne barokowe wnętrza i raczyć się winem z klasztornych winnic.
- Fakt, że tylko w sezonie letnim, więc na odpowiedź na naszego e-maila, telefony i liczne zapytania musiałyśmy trochę poczekać. Minęło pół roku i dostałyśmy zaproszenie. Na miejscu przyjął nas zakonnik - kustosz opiekujący się klasztornymi zbiorami - opowiada Anna Bochnak.
Po otwarciu sejfu oczom kustoszek ukazał się numizmatyczny groch z kapustą. Obok średniowiecznych florenów leżały bulionowe monety z Franciszkiem Józefem I, a nawet nowiutkie kolekcjonerskie euro. Zapewne mnisi przez stulecia otrzymywali różne cenne monety jako ofiary wotywne. Spośród tych rozmaitości Polki szybko wyłowiły interesujący je numizmat. Wiedziały, że mają do czynienia z oryginałem i nie była to kwestia szóstego zmysłu.
- W pracy oglądamy rocznie setki sztuk starych monet i medali. Takie opatrzenie daje zdolność szybkiego odróżnienia oryginału od kopii. Tutaj miałyśmy do czynienia z efektem "wow". Od razu wiedziałyśmy, że to nie jest lana kopia, tylko bity w złocie oryginał - wspomina niedawną wizytę Agnieszka Smołucha-Sładkowska.
To, co nieco zdziwiło kustoszki, to masa talara medalowego. Spodziewały się egzemplarza cięższego, o wadzie dziesięciodukatowej, czyli około 35 gramów. Ten z Herzogenburga, chociaż trzymał średnicę, był o połowę lżejszy.
- To, że mamy do czynienia z tak zwaną "piątką", było zaskoczeniem, ale pozytywnym. Bo skoro mamy frakcję lżejszą, to znaczy, że medal był rozpowszechniany w większym nakładzie. To daje nadzieje na odnalezienie kolejnych egzemplarzy - przekonuje Anna Bochnak. Przewidywania naukowczyni były słuszne. W styczniu 2025 r. ogłoszono odkrycie w wileńskiej katedrze regaliów grobowych Aleksandra Jagiellończyka i Elżbiety Habsburżanki. Wśród nich znajdował się talar medalowy o wadze 10 dukatów używany przez synową Zygmunta Starego jako zawieszka.
Nowe pieniądze Zygmunta Starego
Wielu Polaków pamięta niepokój połączony z ciekawością, który towarzyszył denominacji złotego w 1995 r. To zamieszanie było niczym w porównaniu z monetarnym trzęsieniem ziemi, jakie swym poddanym zafundował Zygmunt Stary. Król przeorganizował system monetarny wprowadzony jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego. Złośliwi twierdzą, że i tak zrobił to za późno, bo nie nadążał on ani za rozwojem gospodarczym królestwa, ani nie był atrakcyjny w handlu międzynarodowym.
Duchowym ojcem reformy obok królewskiego sekretarza i nadzorcy mennic Ludwika Decjusza był także Mikołaj Kopernik. Sławny astronom podglądał gwiazdy, jednocześnie twardo stąpając po ziemi. Jako autor traktatów o biciu monety dostrzegł niewydolność ówczesnego systemu, chociaż warto zaznaczyć, że i tak nie wszystkie jego wskazania wzięto pod uwagę. Zygmuntowska reforma wprowadziła złote dukaty (zwane wówczas jeszcze florenami) oraz nowe monety w srebrze, takie jak trojaki i szóstaki. Co równie ważne, wreszcie można było spojrzeć królowi w twarz. A przynajmniej na prawy profil.
- Po raz pierwszy na monetach polskich pojawia się realistyczny portret - wyjaśnia Agnieszka Smołucha-Sładkowska. - W średniowieczu mężczyzna w koronie albo z mieczem symbolizował władcę i nikt nie wnikał w to, czy jest on podobny do prawdziwego króla. W dobie renesansu zainteresowanie człowiekiem prowadzi do rozwoju indywidualnego portretu i trend ten widać także na numizmatach - dodaje kustoszka.
Portret mógł podlegać pewnej idealizacji, ale co do zasady miał być zgodny z rzeczywistością. Gdy porównamy monety i medale z rysunkami i obrazami przedstawiającymi Zygmunta Starego, to zawsze mamy do czynienia z tym samym mężczyzną o mocno zarysowanej szczęce, wydatnym nosie i nieco surowym spojrzeniu.
- Tego aspektu nie wolno nie doceniać - podkreśla historyk sztuki Krzysztof Czyżewski, kierownik Działu Militariów Zamku Królewskiego na Wawelu. - Dzisiaj każdy wie, jak wygląda premier czy prezydent, widzi ich w telewizji i na billboardach, ale aż do rozpowszechnienia się fotografii nieomal jedynym, a z pewnością najpowszechniejszym nośnikiem informacji o fizis władcy, były właśnie monety. W końcu każdy się nimi posługiwał, od magnatów po żebraków - wyjaśnia naukowiec.
Z czasem doceniono też inne zalety realistycznego portretu na pieniądzu. W końcu człowiek posiada ewolucyjną zdolność rozpoznawania twarzy. Umiejętność wyłapywania różnic w wizerunku władcy stała się dobrym zabezpieczeniem przed fałszerstwami.
Talary Schrödingera
Nie trzeba być numizmatykiem, by kojarzyć intuicyjnie talary z dużymi srebrnymi monetami. Czym zatem był talar bity w złocie? I dlaczego nazywa się go medalowym? Żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować, dodajmy, że talary w ogóle nie istniały w ordynacji menniczej wprowadzonej przez Zygmunta Starego i przyjętej przez Sejm. A jednak je wybito!
- One nie miały trafić do obiegu, lecz służyć propagandzie. I chociaż srebrne egzemplarze "trzymają" wagę talara, to bliżej im do medali - wyjaśnia Anna Bochnak. - Wybity w stosunkowo niewielkiej liczbie egzemplarzy, kosztowny i z pięknym wizerunkiem władców, mógł być rodzajem prestiżowego podarunku dla rodziny królewskiej, zasłużonych dworzan czy zagranicznych gości - dodaje.
Ze względu na głębokość bicia i wielkość srebrnych krążków konieczne było użycia kafara. Dlatego kustoszki uważają, że talary medalowe nie były wybite w Polsce, bo tu nie dysponowano odpowiednimi urządzeniami. Talar przedstawia Zygmunta I zwanego Starym oraz jego syna Zygmunta II Augusta, wówczas nastolatka, którego dość znacznie na potrzeby oficjalnego wizerunku postarzono. A zatem król i następca? Raczej dwaj królowie! Pamiętajmy, że Zygmunt August koronowany został już za życia ojca jako dziesięcioletni chłopiec. Pamiątką tego wydarzenia są karmazynowe trzewiki uszyte specjalnie na tę okazję dla chłopca, które dotrwały do naszych czasów na Wawelu. I w pewnym sensie podobną pamiątką jest także późniejszy o trzy lata talar medalowy.
- Koronacja vivente rege, czyli za życia króla, odbyła się z inspiracji Bony. Wzbudziła poważne niezadowolenie najwyższych warstw szlachty, która poczuła, że jej prerogatywy w zakresie wybierania nowych władców są ograniczane - mówi Krzysztof Czyżewski. - Tak czy inaczej talar był czytelną manifestacją siły polskich królów, ale też szerokich koneksji rodu Jagiellonów. Oprócz herbów Polski, Litwy, Prus Książęcych i Rusi na monecie odnajdziemy także herby królewskich matek, czyli Elżbiety von Habsburg i Bony Sforza - wyjaśnia wawelski kustosz.
Antyczny zwyczaj obdarowywania zasłużonych osób medalionami z wizerunkiem władcy został wskrzeszony w renesansie. W Polsce przyjął się bardzo dobrze i trwał aż do rozbiorów.
- Była to najwyższa forma uhonorowania kogoś przez króla - wyjaśnia Krzysztof Czyżewski. - Warto tu przywołać odznaczenie atamana Sahajdacznego po bitwie pod Chocimiem przez młodego Władysława Wazę. Królewicz wręczył mu złoty medal z portretem swego ojca Zygmunta III, oprawiony w złoty łańcuch i szafiry. Był to właściwie gotowy klejnot i najwyższe możliwe odznaczenie - dodaje historyk sztuki.
A komu swoje talary rozdawał Zygmunt Stary? A może sam został nimi obdarowany? Tego się pewnie nie dowiemy. Wybicie medalu w 1533 roku zbiegło się z konsekracją perły polskiego renesansu, czyli Kaplicy Zygmuntowskiej. Formułowano hipotezy, że emisja talarów medalowych miała uświetnić to wydarzenie i być prezentem dla gości, którzy zjechali na Wawel. Zdaniem Krzysztofa Czyżewskiego jest to jednak przypuszczenie błędne.
- Konsekracja była wydarzeniem religijnym i prywatnym rodziny Jagiellonów, nie wydaje się, by uczestniczyły w niej osoby spoza najbliższego kręgu władcy - wyjaśnia Krzysztof Czyżewski. - Niemniej są elementy wystroju kaplicy, które mają z medalem bardzo wyraźny związek - dodaje znawca epoki.
Mowa o predelli. Pod tym uczonym słowem kryje się fragment ołtarza, a dokładnie jego dekoracyjna obudowa. Znajdziemy na niej wizerunki obu Zygmuntów, ojca i syna, zakomponowane w identyczny sposób jak na talarach. Norymberski złotnik Melchior Baier zaczął prace nad nastawą ołtarzową mniej więcej w czasie, gdy krakowski medalier Maciej Schilling ukończył stemple do talarów.
- Albo Baier inspirował się pracą Schillinga, albo istniał jakiś niezależny model, na przykład w drewnie, którego kopię wysłano do Norymbergi i z którego równolegle w Krakowie korzystał Schilling. Tego pewnie się już nigdy nie dowiemy - mówi Krzysztof Czyżewski.
Zygmuntowie zaprezentowali się jako władcy idący z duchem czasu. Artysta Maciej Schilling przyodział królów w zbroje maksymiliańskie. Na początku XVI wieku była to zbroja zarówno modna, jak i godna.
- Jej wykonanie, ze względu na konieczność wyrycia w stali ryfli układających się w skomplikowaną geometryczną dekorację, było bardzo czasochłonne i kosztowe. Zbroja maksymiliańska pod względem estetycznym i technologicznym była z pewnością godna koronowanych głów - wyjaśnia Krzysztof Czyżewski.
Poza tym Zygmunt Stary mógł mieć do niej stosunek nieco sentymentalny. W 1515 roku na zjeździe w Wiedniu otrzymał taką zbroję w darze od cesarza Maksymiliana I. Habsburg, chcąc szczególnie uhonorować polskiego kuzyna, dodał kompletne opancerzenie dla konia.
Jak Maciej z konopi
A raczej z bluszczu, którymi okolone zostały monarsze wizerunki. W roślinny ornament symbolizujący nieśmiertelność medalier Maciej Schilling w bardzo misterny sposób wplótł swoje inicjały. Ale przez blisko pięćset lat jakoś nikt nie potrafił tego zauważyć. Znów trzeba było wprawnego oka i nowego spojrzenia kustoszek z Muzeum Czapskich, które rozpoznały charakterystyczne litery M S tam, gdzie nikt się ich nie spodziewał.
- Teraz wszyscy na ten talar patrzymy i mówimy: "No tak, przecież tu są inicjały. Jak mogliśmy tego nie dostrzec?" - śmieje się Damian Marciniak, kolekcjoner i jednocześnie właściciel domu aukcyjnego. - Panie dokonały tego odkrycia na podstawie srebrnych egzemplarzy jeszcze przed odnalezieniem talara medalowego w złocie. Znowu sprawdza się powiedzenie, że w numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz - pointuje Marciniak.
Badaczki wiedziały, bo nie było to żadną tajemnicą, że Schilling swoje dzieła sygnował. Inicjały wyraźnie widać m.in. na pochodzącym z tego samego roku medalu przedstawiającym wielkorządcę królewskiego Seweryna Bonera, a także na portretach krakowskich patrycjuszy Katarzyny i Grzegorza Przybyłów, które Schilling wyrzeźbił w drewnie.
- M jest mocno pochylone, a S przypomina małego łabędzia, ale litery są czytelne, poza tym znajdują się na gładkim polu i dzięki temu, choć małe, rzucają się w oczy - mówi Anna Bochnak. - Wyszłyśmy z założenia, że byłoby dziwnym, gdyby Schilling nie sygnował tak prestiżowego zlecenia, jakim były stemple królewskiego talara medalowego - wspomina archeolog.
Kustoszki odnalazły sygnaturę na rewersie srebrnego talara medalowego, który znajduje się w zbiorach Muzeum Czapskich. Jest on nieco wytarty, ale pomimo to wystarczyło kilka sekund, by z plątaniny liści wyłoniły się dwie litery.
- One faktycznie były mniej widoczne, bo sygnatura Schillinga upodobniła się w tym przypadku do roślinnej wici - wyjaśnia Agnieszka Smołucha-Sładkowska. - Nawet najlepsza cyfrowa reprodukcja nie zastąpi kontaktu z oryginałem. Monetom, a już zwłaszcza bitym głęboko medalom, bliżej do płaskorzeźb niż do płaskich rysunków. Światło musi pracować na reliefie. Dopiero po wyciągnięciu talara z gabloty i wzięciu go do ręki udało się zobaczyć sygnaturę Schillinga rozdzieloną głową Zygmunta Augusta - tłumaczy ekspertka.
Raz ujrzana, stała się nagle widoczna na wszystkich znanych egzemplarzach. Wrażenie podobne do tego, gdy w morzu miniaturowych postaci odnajduje się ubranego w pasiasty sweterek Wally'ego znanego z rysunków Martina Handforda. Można przypuszczać, że w epoce inicjały bardziej rzucały się w oczy, a Maciej Schilling nawet trochę z nimi przedobrzył. Badaczki zauważyły, że stylizowane literki pierwotnie umieszczono także na awersie nad głową Zygmunta Starego i to w lustrzanym odbiciu. A to już mogło być uznane za przejaw próżności. Nie uchodziło bowiem, by mincerz lub zarządca mennicy stawiał swe znaki i herby obok królewskiej postaci.
- Schillingowi, być może nieświadomemu, że popełnia faux pas, mógł ktoś zwrócić na to uwagę. Może był to Ludwik Decjusz, sekretarz i ekonom królewski, albo Seweryn Boner, którzy zapewne w procesie powstawania talarów brali udział? A może sam artysta zorientował się, że odwrotnie położył sygnaturę? - zastanawia się Anna Bochnak. - W każdym razie artysta przerobił stempel i zamarkował inicjały, tak że teraz są ledwo widoczne.
Kolumbowie zza biurek
Gdy Gabinet Numizmatyczny Muzeum im. Eemeryka Hutten-Czapskiego umieścił w swoich mediach społecznościowych informację o odkryciu bitego w złocie talara, została ona błyskawicznie udostępniona kilkadziesiąt razy. W numizmatycznym i kolekcjonerskim światku zawrzało. Damian Marciniak wyjaśnia dlaczego.
- Odkrycia dotyczą zwykle średniowiecza, czyli epoki odległej, dla której mamy mało źródeł, więc każdy kolejny odkopany skarb może przynieść rewelacje - przyznaje Marciniak. - Na przykład ostatnio emocje wzbudziło znalezienie nieznanego denara Bolesława Chrobrego z nazwą "Poznań" w legendzie. Tymczasem dla epoki nowożytnej pozornie wszystko mamy opisane i skatalogowane. Panie udowodniły, że jest inaczej i wciąż może ona nas zaskakiwać, więc stąd radość. A poza tym to jest kawał polskiego królewskiego złota pochodzącego z czasów świetności Rzeczpospolitej, a nie miedziany szeląg. Więc uczucia patriotyczne też odgrywają tutaj pewną rolę - konkluduje właściciel domu aukcyjnego.
Teoretycznie numizmatyk to historyk, historyk sztuki lub archeolog, który monetami zajmuje się naukowo, a kolekcjoner to zbieracz hobbysta. W praktyce ów podział bywa płynny. Zaawansowany kolekcjoner dysponuje często ekstremalnie szczegółową wiedzą na temat swoich zbiorów i to taką, której próżno szukać w książkach lub katalogach. Stąd już prosta droga do różnych drobnych odkryć, jak wyróżnianie nieznanych wcześniej wariantów stempli, identyfikowanie mennic, rozpoznawanie falsyfikatów i tak dalej. Debaty na numizmatycznych forach przypominają niekiedy spory entomologów o to, czy odkryte w amazońskiej dżungli roztocze jest osobnym gatunkiem czy może jednak podgatunkiem znanego wcześniej pajęczaka.
- W dzieciństwie wiele osób czytało książki podróżnicze o wielkich odkryciach geograficznych i marzyło, by samemu zostać odkrywcą. Niestety białych plam na Ziemi już brak, a lot w kosmos jest jednak trochę skomplikowany - śmieje się Damian Marciniak. - Tymczasem w numizmatyce każdy może stać się odkrywcą w romantycznym stylu, dokonywać odkryć na mikroskalę, a czasem także tych większych.
Bulionerzy łapią bakcyla
"Właśnie takie sztuki namiętnie zbieram" - powiedział wydrwigrosz i pieczeniarz Don Roque grany przez Zdzisława Maklakiewicza, spoglądając na złote monety. Stosunek bohatera genialnej ekranizacji "Rękopisu znalezionego w Saragossie" do monet przypomina ten, jaki tysiące mniejszych i większych inwestorów przejawiło w czasie pandemii COVID-19. Wówczas zamożniejsi obywatele rzucili się na złote monety zwane bulionowymi. Chociaż mają wybity awers i rewers, to jednak emitowane są nie z myślą o obsłudze obiegu płatniczego czy dla walorów artystycznych, lecz wyłącznie jako lokata kapitału. Dlatego prawdziwi kolekcjonerzy i numizmatycy pogardliwie nazywają je "kosztownym złomem". Wśród pandemicznych inwestorów szybko znaleźli się i tacy, którzy stwierdzili, że warto kupić coś, co poza zawartością kruszcu będzie miało wartość dodaną.
- Na początku pandemii zaczęliśmy w firmie dość pośpiesznie wystawiać walory na sprzedaż, bo nie wiedzieliśmy, co będzie za kilka miesięcy - wspomina Damian Marciniak. - Baliśmy się, czy ludzie będą chcieli dalej wydawać pieniądze na swoją pasję w tak niepewnych czasach. Okazało się, że jest dokładnie odwrotnie! Rynek oszalał, a ludzie zaczęli bić się o te monety, bo w niepewnych czasach szukali pewnej inwestycji.
Zadziałał zatem podobny mechanizm jak w przypadku cen nieruchomości. Łatwo się domyślić, że również wybuch wojny w Ukrainie spotęgował popyt na niewielkie, lecz bardzo kosztowne przedmioty, które w razie dziejowej katastrofy łatwo wywieźć za granicę. Te zjawiska przyspieszyły i tak już niezłą dynamikę rynku kolekcjonerskiego.
- Wydaje mi się, że Polacy co do zasady lubią historię - mówi Damian Marciniak. - Proszę spojrzeć na popularność wszystkich dodatków historycznych wypuszczanych przez tygodniki opinii! Na to nakłada się rosnąca zamożność części społeczeństwa. W naturalny sposób osoba, a zwykle jest to mężczyzna około czterdziestki, która pragnie prawdziwego kontaktu z historią i dysponuje jako takim kapitałem, odnajduje się właśnie w numizmatyce.
W popularyzacji tego szczególnego hobby pomogły też… obiektywy makro montowane w smartfonach. Wiele sklepów numizmatycznych zaczęło wrzucać do internetu filmiki z monetami. Kolekcjonerzy przed aukcją woleli właśnie w ten sposób zapoznać się z walorem, niż oglądać go na zdjęciach. Tylko w ruchu można bowiem zobaczyć, jak światło pracuje na reliefie, czy tło daje "zegarowy" połysk i czy patyna jest aby na pewno "gabinetowa". Gdy już pojawiły się takie demonstracyjne filmiki, to naturalnie dodawano do tego komentarz. Potem zaczęto rejestrować wykłady towarzyszące aukcjom i wrzucać je do sieci. Nagle mnóstwo osób niemających wcześniej pojęcia o numizmatyce łapało się na tym, że jest trzecia w nocy, a oglądają faceta gadającego o groszach zakładzinowych i brakteatach hebrajskich Mieszka III.
- Pamiętam klientów, którzy na początku kupowali po prostu kilka monet, nie mając o nich zielonego pojęcia. Gdy jednak zaczynali zgłębiać ich historię, to szybko łapali bakcyla i wracali. Tłumaczyli, że kolejny zakup to kolejna inwestycja i racjonalizowali swoje wydatki. Ale ja już widziałem, że zarazili się pasją do kolekcjonowania monet i łatwo się z niej nie wyleczą - śmieje się Damian Marciniak.
Wpływ na ceny monet w obiegu kolekcjonerskim ma kilka czynników. Na pewno nie działa zasada, że im coś jest starsze, tym droższe.
- Srebrne rzymskie denary w średnim stanie można kupić za niecałe dwieście złotych, bo emitowane były w olbrzymich nakładach. Pięćsetletnią monetę z portretem Zygmunta Augusta można wylicytować za mniejszą kwotę niż okolicznościową dwuzłotówkę z 1996 roku z analogicznym przedstawieniem władcy - wyjaśnia Damian Marciniak.
O wartości monety decyduje jej rzadkość, ale też stan zachowania. Na przykład bardzo rzadki grosz krakowski Kazimierza Wielkiego znany z nieco ponad 50 sztuk może być w dobrym stanie wart sto tysięcy złotych. Wytarty przez obieg lub uszkodzony - zaledwie połowę tej kwoty. Popularne wśród kolekcjonerów, zwłaszcza monet nowożytnych i współczesnych, stało się korzystanie z usług zagranicznych firm gradingowych, które oceniają stan zachowania. Tu warto dodać, że czasami uszkodzenie monety może podnosić jej wartość, o ile powstało na etapie produkcji. Wtedy mamy do czynienia z destruktami menniczymi, które podobnie jak fałszerstwa mają swoich amatorów.
Na ceny wpływa też moda. Po boomie na monety II Rzeczpospolitej przyszedł trend na emisje doby PRL, w tym banknoty. Mimo że ceny pożądanych egzemplarzy rosną gwałtownie, to nadal próg wejścia dla początkujących kolekcjonerów jest stosunkowo niski. Chociaż każdy rozgrzany rynek prędzej czy później czeka korekta, to na razie ten numizmatyczny stabilnie rośnie. Kilka lat temu radca prawny i kolekcjoner Artur Chołody opracował Polski Indeks Numizmatyczny. Z zebranych przez niego danych wynika, że w niektórych kategoriach historycznych monet stopa zwrotu w ostatniej dekadzie wynosiła nawet sto kilkadziesiąt procent. Okazuje się więc, że stare metalowe krążki mogą zyskiwać na wartości więcej niż startupy z Doliny Krzemowej.
Być jak Nicole Kidman
O monetach w mediach innych niż specjalistyczne pisze się zwykle przez pryzmat rekordowych kwot oferowanych na aukcjach. Większość ludzi słysząc hasło "numizmatyka", wyobraża sobie zakurzony pokój pełen łysiejących panów z fajkami w zębach, którzy z uwagą godną lepszej sprawy oglądają przez lupę zaśniedziałe krążki. Tymczasem wśród znanych kolekcjonerów przewijają się nie tylko historyczne postaci, takie jak cesarz August czy poeta Petrarka, ale także celebryci. Temu hobby poświęcili się m.in. Enrico Caruso i John Lennon, chociaż robili to dość chaotycznie. Bardziej metodyczne podejście prezentują współcześni aktorzy Nicolas Cage i Nicole Kidman. Ta ostatnia znana jest z całkiem pokaźnego zbioru monet starożytnych, ze szczególnym uwzględnieniem tych pochodzących ze schyłkowego Królestwa Judy.
- Obcowanie z monetami, które mają kilkaset lat, a nawet ponad dwa tysiące lat, jest czymś wyjątkowym - mówi archeolog Anna Bochnak. - Skupia się w nich jak w soczewce historia polityczna, religijna, gospodarcza i artystyczna całych epok, a także losy indywidualnych ludzi, ich posiadaczy. Nie bez kozery stare szkoły klasztorne i uniwersytety posiadały swoje kolekcje monet i medali. Przez ich prezentację wykładano historię powszechną. Do tego one są często po prostu niezwykle piękne.
Chociaż większość stempli służących do wybijania monet należy postrzegać jako wytwory rzemieślnicze, to jednak pojawiają się wśród nich również dzieła wybitne. I akurat gdzie jak gdzie, ale w Polsce na ich brak kolekcjonerzy nie mogą narzekać. Polskie mennice osiągnęły apogeum estetycznego rozpasania i technicznej maestrii za panowania dynastii Wazów. Przodował Gdańsk, który z racji swego kosmopolitycznego charakteru i bogactwa przyciągał wielu znamienitych artystów.
- Tamtejsza mennica miała szczęście do wybitnej klasy medalierów, takich jak Samuel Ammon, Sebastian Dadler oraz Janowie Höhnowie (ojciec i syn ), którzy stworzyli coś na kształt szkoły - mówi Agnieszka Smołucha-Sładkowska. - Polskie mennictwo i medalierstwo epoki Wazów nie tylko nie odstawało od europejskiej czołówki, ono zajmowało w tej czołówce pozycję lidera i wyznaczało innym mennicom standardy.
Wspomniana Nicole Kidman jest wyjątkiem potwierdzającym regułę, że większość kolekcjonerów to faceci.
- Może wynika to z jakiegoś instynktu łowieckiego? Znam kolegów, którzy wracając z udanej aukcji albo kiermaszu z upragnioną monetą w ręku, czują się jak pradawny myśliwy, który wraca do domu, taszcząc jelenia ze szczególnie wielkim porożem - mówi pół żartem, pół serio Marciniak.
Ale już w świecie muzealników i naukowców kobiet nie brakuje. Znane polskie numizmatyczki to m.in.: Maria Fredro-Boniecka, Aleksandra Krzyżanowska, Maria Stahr, Elżbieta Korczyńska, Bogumiła Haczewska czy wreszcie żona patrona muzeum, w którym pracują bohaterki artykułu.
- Elżbieta Hutten-Czapska była nie tylko autorką znakomitych rysunków do katalogu kolekcji, ale po nagłej śmierci męża opiekowała się nią, by wreszcie udostępnić ją dla zwiedzających, a następnie przekazać w darze Narodowi. Dzisiaj Muzeum imienia Emeryka Hutten-Czapskiego jest oddziałem Muzeum Narodowego w Krakowie, więc jej wkład w polską numizmatykę jest niebagatelny - wyjaśnia Agnieszka Smołucha-Sładkowska.
Dobry zwyczaj wypożyczaj
Po zidentyfikowaniu monety przez polskie kustoszki austriaccy zakonnicy mogą czuć się, używając kościelnej nowomowy, prawdziwie "ubogaceni". Wcześniej nie wiedzieli bowiem, jaki skarb posiadają. Gdyby taki obiekt pojawił się na rynku aukcyjnym, kosztowałby krocie.
- Milion złotych kosztuje przeciętna polska dziesięciodukatówka. Sądzę, że dwa, trzy miliony to realna kwota za talara, gdyby trafił na rynek - komentuje Damian Marciniak. - A może jeszcze więcej, bo pewnie do licytacji stanęłyby też polskie instytucje muzealne.
Talar medalowy pokazywany jest jak dotąd w "dawkach homeopatyczynych". Prezentowane zdjęcia nie pozwalają w pełni zachwycić się jakością stempla wyrytego ręką Schillinga. Wynika to z dżentelmeńskiej umowy z augustianami, którzy zgodzili się na wykorzystanie szczegółowych fotografii jedynie w publikacji naukowej. Pasjonatom numizmatyki wypada zatem trzymać kciuki, by kustoszki napisały stosowny artykuł jak najprędzej i by powiódł się ich plan.
- Mamy pewne nadzieje na czasowe wypożyczenie złotego talara medalowego. Chciałybyśmy zaprezentować go w naszym muzeum w ramach czasowej wystawy poświęconej polskiemu mennictwu i medalierstwu okresu renesansu - przyznaje Agnieszka Smołucha-Sładkowska.
Do Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego warto wybrać się choćby i dziś, by zobaczyć odbitkę talara medalowego w srebrze. Tamtejsza wystawa stała prezentuje najbogatszy w Polsce publicznie dostępny zbiór numizmatów. Tylko tutaj można obok siebie obejrzeć denary Bolesława Chrobrego, jedyny zachowany egzemplarz florena Władysława Łokietka czy złote donatywy epoki Wazów. A to wszystko w pięknych wnętrzach neorenesansowego pałacu Czapskich. Pracujące tam kustoszki zapowiadają, że odkrycie złotego talara Zygmunta Starego może nie być ostatnim.
- W XVI wieku jest jeszcze dużo do zrobienia i odkrycia. Pewne rzeczy nam się już rysują, ale planów jeszcze nie zdradzamy - śmieje się Agnieszka Smołucha-Sładkowska.
Dwie kustoszki Muzeum Narodowego w Krakowie, Anna Bochnak i Agnieszka Smołucha-Sładkowska, odkryły złoty talar medalowy z wizerunkami ostatnich Jagiellonów. To jak dotąd jedyna taka moneta na świecie.
Gdyby numizmat trafił na aukcję, mógłby osiągnąć cenę kilku milionów złotych.
Na srebrnych egzemplarzach medalu naukowczynie odnalazły także sygnaturę autora.
Talary medalowe Zygmunta Starego były jak renesansowy Facebook. Nie trafiały do obiegu, lecz stanowiły formę autoreklamy.
Rynek numizmatyczny w Polsce przeżywa boom. Rośnie liczba świadomych kolekcjonerów, ale też inwestorów, którzy w niepewnych czasach szukają bezpiecznej lokaty kapitału.
Autorka/Autor: Aleksander Przybylski
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum im. E. Hutten-Czapskiego. A. Smołucha-Sładkowska Muzeum Narodowe w Krakowie