Jako ówczesny minister sprawiedliwości w sprawie Amber Gold nie mam sobie nic do zarzucenia - zapewnił wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin, odnosząc się do zeznań byłego szefa tej spółki, Marcina P., złożonych w środę przed komisją śledczą. - Mam sobie do zarzucenia, jako polityk PO, że państwo nie zadziałało - dodał.
Gowin w latach 2011–2013 w rządzie Donalda Tuska pełnił funkcję ministra sprawiedliwości.
- Wszystkie błędy, które popełniły instytucje związane z wymiarem sprawiedliwości, działy się na przestrzeni wielu lat, w okresie rządów całego szeregu ministrów sprawiedliwości - przekonywał Jarosław Gowin w Radiu Zet, pytany, czy zarzuca sobie jakieś "grzechy zaniechania" w sprawie Amber Gold. - Akurat nie w okresie, kiedy ja działałem, bo wtedy Marcin P. był powszechnie szanowanym przedsiębiorcą - podkreślił.
- Nie oto chodzi, że czuję się czysty jak łza, bo jako minister sprawiedliwości nie mam sobie nic do zarzucenia - tłumaczył wicepremier. - Natomiast mam sobie do zarzucenia, jako polityk PO, że państwo nie zadziałało, że to było państwo teoretyczne, że uprawialiśmy politykę ciepłej wody w kranie, czyli w praktyce oznaczało to chowanie brudów - wyliczał.
"Przygotowaliśmy cały szereg dyrektyw"
Gowin powiedział, że zarówno on, jak i minister finansów Jacek Rostowski oraz minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki, zostali zobowiązani przez premiera Donalda Tuska do przygotowania raportu w sprawie Amber Gold, w którym sformułowali "cały szereg dyrektyw". - I przynajmniej, jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości, wiem, że one były za moich czasów wdrażane. Ale jestem pewien, że dzisiejsze państwo, niezależnie od procedur, poradziło sobie z tą sprawą - podkreślił.
Pytany o ocenę środowych zeznań byłego szefa Amber Gold przed komisją śledczą zastrzegł, iż "trzeba pamiętać, że Marcin P. ma bardzo poważne zarzuty".
- Trzeba podchodzić z dużym dystansem do tego, co mówi, wszystko weryfikować. To nie znaczy, że wszystko musi być kłamstwem. Ale jeżeli on sugeruje, że źródłem przecieków był (...) minister Jacek Cichocki, wydaje mi się to bardzo mało prawdopodobne. Znam go jako człowieka niezwykle dyskretnego - podkreślił Gowin.
"Nigdy nie miałem przesłanek, by uważać, że Donald Tusk ma lepkie ręce"
Zaznaczył również, że nie zagłosowałby za postawieniem Donalda Tuska przez Trybunałem Stanu.
- Gdyby się okazało, mówię o sytuacji hipotetycznej - na razie na to dowodów nie ma i nie ma nawet jakichś poważnych przesłanek - ale gdyby się okazało, że Donald Tusk blokował działania, dajmy na to, ABW, zmierzające do położeniu kresu funkcjonowania Amber Gold, no to oczywiście byłoby to podstawą do postawienie go być może nie tylko przed Trybunałem Stanu - stwierdził wicepremier i minister nauki.
Dopytywany, czy w działalności Donalda Tuska jest grzech zaniechania w sprawie Amber Gold, odparł, że "to musi zbadać komisja śledcza".
- Ja nigdy nie miałem przesłanek, żeby uważać, że Donald Tusk ma lepkie ręce, uważam, że mój spór z nim był sporem czysto politycznym. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że w czasach, w których odszedłem i Donald Tusk szykował się do funkcji, którą obecnie pełni (przewodniczący Rady Europejskiej - przyp. red.), to na przykład jego kontakty z przedsiębiorcami się stały znacznie częstsze - dodał.
Co ze SKOK-ami?
Polityk pytany był także przez dziennikarza Radia Zet o to, czy państwo nie radzi sobie z problemami Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, które przyniosły straty około 4 miliardów złotych, podczas gdy 31 SKOK-ów jest zagrożonych i objętych postępowaniami naprawczymi. - Dlaczego pan swoimi pytaniami sugeruje znak równości między SKOK-ami a Amber Gold? Czym innym jest prowadzenie działalności ewidentnie przestępczej, a czym innym prowadzenie działalności przynoszącej straty - odparł Gowin.
- Jeżeli chodzi o działalność SKOK-ów, zakładam, że Komisja Nadzoru Finansowego działa, jest nadzór bankowy, że tutaj jest sytuacja w miarę kontrolowana - dodał.
"Stawała dzielnie obok mnie w sporach o aborcję i in vitro"
Odnosząc się do zarzutów formułowanych przez polityków PiS pod adresem Donalda Tuska i sprawy reprywatyzacji nieruchomości warszawskich, Gowin zaznaczył, że jego zdaniem "zarzuty wobec Hanny Gronkiewicz-Waltz są bez porównania poważniejsze niż te, które można dzisiaj postawić Donaldowi Tuskowi".
- Uważam, z całym szacunkiem dla pani Hanny Gronkiewicz-Waltz, że te sytuacje są nieporównywalne i w sensie politycznym i - przykro mi to mówić - w sensie moralnym, a być może w sensie karnym - ocenił.
- Nie chcę niczego przesądzać, ale skala zarzutów i ranga zarzutów wobec niej jest bez porównania większa. Mówię to naprawdę bez jakiekolwiek zapiekłości politycznej, raczej ze smutkiem. Jestem raczej zasmucony tym, że osoba, którą pamiętam, jak stawała dzielnie obok mnie w sporach o aborcję i in vitro, w sprawie afery reprywatyzacyjnej zachowywała się w taki sposób, jak się zachowywała - dodał Gowin.
Reprywatyzacja w stolicy
Komisja weryfikacyjna do spraw reprywatyzacji w stolicy bada zgodność z prawem decyzji administracyjnych w sprawie reprywatyzacji warszawskich nieruchomości. Wiąże się to z tak zwanym dekretem Bieruta z 1945 roku, którego skutkiem było przejęcie wszystkich gruntów przez miasto stołeczne Warszawę, a w 1950 roku - po zniesieniu samorządu terytorialnego - przez Skarb Państwa. Objęto nim około 12 tysięcy hektarów gruntów, w tym 20-24 tysiące nieruchomości.
Właściciele zabranych nieruchomości mieli pół roku na złożenie wniosku o przyznanie im prawa wieczystej dzierżawy z czynszem symbolicznym, ale w praktyce większość wniosków nie była rozpatrywana lub rozpatrywano je odmownie. Po zmianie ustrojowej w 1989 roku właściciele i spadkobiercy przejętych nieruchomości zaczęli zabiegać o zwrot własności.
Komisja może utrzymać w mocy decyzję reprywatyzacyjną (uznać słuszność zwrotu nieruchomości) albo uchylić ją i podjąć decyzję merytoryczną, która pozwoli odebrać bezprawnie pozyskaną nieruchomość. Może też uchylić decyzję reprywatyzacyjną i przekazać sprawę do ponownego rozpatrzenia organowi, który ją wydał, wraz z wiążącymi wskazaniami co do dalszego postępowania. Od decyzji komisji przysługuje skarga do sądu administracyjnego.
Autor: ar//now / Źródło: PAP