Medale, rekordy, sukcesy robią wrażenie, ale droga olimpijczyków na szczyt również. Zwłaszcza, że bywa kręta i wyboista. W niektórych przypadkach sam dojazd na trening jest wyzwaniem. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Nie zawsze trenowali w takich warunkach, o jakich marzyli. Patryk Dobek biegał w garażu. - To było w okresie jeszcze tej pandemii, gdzie były rygorystyczne przepisy, że nie można było na zewnątrz ćwiczyć, bo były pozamykane stadiony – wspomina Sławomir Dobek, ojciec brązowego medalisty z Tokio.
Kręta droga po medal
Droga Tadeusza Michalika po medal też była kręta i długa. - Jego dom rodzinny jest w Jasieńcu, cztery i pół kilometra od sali. I Tadziu z rodzeństwem, bo jego rodzeństwo też trenowało, oni ten dystans pokonywali najczęściej pieszo, albo jakimś rowerem – mówi Mieczysław Kuryś, pierwszy trener Tadeusza Michalika.
Dla nastolatków samo dotarcie na trening było prawdziwą zaprawą. - Zimy były kiedyś naprawdę bardzo zimne. Miałem taką przygodę z siostrą, że wracaliśmy, nogi jej zamarzały. Nowe buty kupiła i okazało się, że nie trzymały ciepła, i ona mi po prostu płakała, że tak jej te nogi marzną – opowiada Tadeusz Michalik, który w Tokio zdobył brązowy medal w zapasach w stylu klasycznym.
Przed treningiem zapaśnik pomagał w gospodarstwie rodziców. Zawsze miał jednak siłę na zapasy. - Musiał pomóc i dopiero jechał na treningi. Jak to na wsi, robota była zawsze – podkreśla ojciec medalisty, Marian Michalik.
Problemy finansowe sportowców
Sam sport dla zawodników jest pracą, ale bez dodatkowej pensji czasem trudno trenować. - Sportowiec ma w miarę dobrze, jeżeli uczy się, czy jest studentem, bo uczelnia w jakiś sposób pomaga, jest stypendium. Natomiast potem pojawiają się problemy – przyznaje Grzegorz Tomala, ojciec chodziarza Dawida Tomali, złotego medalisty z Tokio.
Dawid Tomala po studiach zaczął pracę. Szybko przekonał się, że trudno pogodzić ją z treningami. - Przed Igrzyskami w Tokio w 2019 roku zrezygnował całkowicie z pracy, poświęcił się całkowicie przygotowaniom do Igrzysk – mówi Grzegorz Tomala. - Na szczęście pojawiają się pojedyncze osoby, które w jakiś tam sposób pomagają – dodaje.
W mniej popularnych dyscyplinach pieniądze od zawsze są problemem. Stypendia nie są wysokie. Dostają je tylko najlepsi z najlepszych. - Sportowcy właściwie cały czas walczą o to, żeby przeżyć. Rok po roku musi potwierdzać, pokazać top osiem i tylko wtedy w tym niekomercyjnym sporcie jest w stanie się rozwijać – twierdzi czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie Robert Korzeniowski.
Bez sponsora trudno rozwinąć skrzydła
O tym jak trudno jest się przebić bez pieniędzy przekonał się lekkoatleta Benjamin Kuciński, olimpijczyk z Aten z 2004 roku. Zajął 12. miejsce. Stypendia dostawali wtedy tylko medaliści. - Zacząłem trenować na pół gwizdka, chwilowo przerywałem studia, tylko zaglądałem tam czasami. Za kupionego trabanta za 500 złotych zacząłem wozić pizzę, bo to był sposób na życie – mówi Benjamin Kuciński.
53-letni Sławomir Napłoszek to dziś najstarszy reprezentant Polski w Tokio. Jak mówi, zawodnikom, którzy nie mają sponsora, jest bardzo trudno rozwinąć skrzydła. - Mi też się zdarzyło płacić samemu za puchar świata, żeby pojechać. Najpierw musiałem wywalczyć prawo startu, żeby sobie zapłacić za ten puchar świata – zwraca uwagę łucznik.
Źródło: TVN24