Od 2009 r. w Sejmie nie obowiązuje kilometrówka na wyjazdy zagraniczne - przekonują bohaterowie "afery madryckiej". To nieprawda - odpowiada Kancelaria Sejmu, zaprzeczając zresztą nie tylko temu twierdzeniu byłych posłów PiS.
Adam Hofman, Adam Rogacki i Mariusz A. Kamiński przyjęli następującą linię obrony:
Po pierwsze, wewnętrzne przepisy sejmowe pozwalały im udać się w delegację służbową takim środkiem transportu, jakim chcieli i nie musieli o tym wcześniej nikogo informować.
Po drugie, mówienie o kilometrówce w przypadku zagranicznych wyjazdów posłów to nieporozumienie, bo takowej w Sejmie od 2009 r. po prostu nie ma.
Obu tym twierdzeniom zaprzecza Kancelaria Sejmu.
Kilometrówka
Podczas wtorkowej konferencji prasowej Kamiński powtarzał: - Działaliśmy zgodnie z prawem i w oparciu o wewnętrzne regulacje Sejmu RP. Dysponujemy bardzo poważnymi ekspertyzami prawnymi, które potwierdzają naszą tezę. W przypadku wyjazdów zagranicznych posłów nie obowiązuje tzw. kilometrówka. Te przepisy zmieniono 6 stycznia 2009 r. Zmieniło je prezydium Sejmu swoją uchwałą.
Kamiński podkreśla, że "od tego czasu jest prosty wybór: albo poseł dostaje bilet lotniczy, albo też dostaje jego równowartość, ekwiwalent i ma skutecznie dotrzeć na miejsce. Tego ekwiwalentu nie rozlicza się. Poseł ma skutecznie dotrzeć na miejsce".
Kancelaria Sejmu zaprzecza każdemu z powyższych zdań.
- Kilometrówka na wyjazdy zagraniczne istnieje i niektórzy posłowie korzystają z niej do dzisiaj z powodzeniem - mówił w rozmowie z portalem tvn24.pl, jeszcze przed konferencją prasową bohaterów "afery madryckiej", wiceszef Kancelarii Jan Węgrzyn.
I wyjaśniał, jak się ją wylicza. - Kilometry są liczone od granicy państwa do miejsca docelowego. I za to poseł otrzymuje ok. 84 grosze za kilometr plus 50 proc. tej stawki, pomniejszone o 18 proc. podatku. Z tego trybu wyjazdów korzysta wielu posłów, którzy na przykład mają do odwiedzenia kilka różnych miast w danym kraju.
Na jakiej podstawie posłowie Hofman, Rogacki i Kamiński twierdzą, że od 2009 r. takiej możliwości nie ma? Dokładnie nie wiadomo, bo parlamentarzyści powołują się tylko na tajemnicze, ale "bardzo poważne", ekspertyzy.
Wybór środka transportu
Dalej różnice są jeszcze bardziej fundamentalne.
Kancelaria stanowczo zaprzecza temu, że posłowie mogą swobodnie decydować, jaki środek transportu wybrać, gdy już dostaną pieniądze stanowiące "ekwiwalent biletu lotniczego". Dowodem na to ma być właśnie uchwała, na którą powoływali się w środę posłowie Hofman, Rogacki i Kamiński.
Mowa jest w niej tylko o sytuacji, gdy poseł odbywa podróż zagraniczną "samochodem stanowiącym jego własność".
6 stycznia 2009 r. prezydium Sejmu dopisało do uchwały punkt czwarty, który miał zabezpieczyć Kancelarię przed sytuacjami, w której posłom trzeba byłoby płacić za ich podróże samochodowe dużo więcej niż za bilety lotnicze. Wtedy właśnie doprecyzowano, że, w przypadku gdy wyjazd samochodowy jest droższy, to marszałek Sejmu ma prawo odmówić wypłaty całej kwoty, a przyznać ją tylko do wysokości ceny biletu lotniczego. - Ten właśnie zapis dał posłom prawo otrzymywania ekwiwalentu, o którym dzisiaj mówimy - podkreśla minister Węgrzyn.
Szkopuł w tym, że omawiany punkt odnosi się tylko i wyłącznie do wyjazdów samochodowych - nie daje pełnej dowolności w wyborze środka transportu, jak przekonują posłowie Hofman, Rogacki i Kamiński.
Dokładnie zapis ten brzmi tak: "W przypadku podróży służbowej za granicę odbywanej samochodem stanowiącym własność posła, jeżeli jej całkowity koszt przewyższa koszty podróży służbowej odbywanej środkami komunikacji lotniczej, Marszałek Sejmu może podjąć decyzję o wypłacie posłowi należności stanowiącej równowartość kosztów podróży służbowej odbywanej środkami komunikacji lotniczej".
"To nie są wyjazdy prywatne"
Kancelaria ma zresztą inne argumenty przemawiające za tym, że posłowie odbierający "ekwiwalent" lub standardową "kilometrówkę", nie mogą wybierać się w podróż takim środkiem transportu, jaki uznają za najwygodniejszy dla siebie.
- Kancelaria opłaca dodatkowe ubezpieczenie posłów i to ona od początku do końca jest organizatorem wyjazdu. To nie są prywatne podróże poselskie, do których zresztą parlamentarzyści mają pełne prawo i wtedy nikomu się z nich nie tłumaczą. W przypadku służbowych delegacji urzędnicy muszą być jednak o wszystkim poinformowani, bo wyjazd odbywa się za zgodą organów Sejmu. Nie ma mowy o "robieniu czegoś na własną rękę" - podkreśla Jan Wegrzyn.
A co się stanie, jeśli poseł w ostatniej chwili przed wyjazdem zachoruje i stwierdzi, że samochodem nie da rady dojechać na miejsce? Według kierownictwa Kancelarii Sejmu tutaj sprawa też jest oczywista: musi jak najszybciej wystąpić z nowym wnioskiem i poprosić o zgodę na zmianę środka transportu, bo zatrzymując pieniądze otrzymane z kancelarii łamie przepisy uchwały z 2009 r.
Autor: ŁOs//gak/kwoj / Źródło: tvn24.pl