O gwałcicielu lub gwałcicielach z Zielonej Góry głośno było w całej Polsce. Kobiety w woj. lubuskim były sparaliżowane strachem, a z półek szybko znikały pojemniki z gazem łzawiącym. Po zmasowanej akcji policji okazało się, że zeznania kilkunastu kobiet, które rzekomo zostały zaatakowane - były nieprawdą. Teraz grozi im nawet kilka lat więzienia.
Ofiary domniemanego gwałciciela zgłaszały brutalne ataki w kilku miejscowościach woj. lubuskiego. W sumie o ataku lub jego próbie doniosło dwanaście kobiet.
Policja nie pozostała bezczynna. Setki funkcjonariuszy poszukiwało gwałciciela. Każdego dnia napływały do też setki zgłoszeń, które policja musiała sprawdzić.
Działania te jednak nie przyniosły skutku. Pierwsze podejrzenia policjantów wzbudziło wycofanie się z zeznań kilku rzekomych ofiar gwałciciela. - Za taką otoczką, którą nam sprzedawały na początku kryły się inne całkiem doświadczenia - opowiada asp. Sławomir Konieczny z Komendy Wojewódzkiej Policji z Gorzowie Wielkopolskim.
Gwałciciela nie było
Jednak wynik śledztwa zaskoczył wszystkich. - Seryjnego gwałciciela, czy brzytwiarza, czy jakkolwiek byśmy go nie nazwali po prostu nie było - poinformował asp. Sławomir Konieczny.
Po co więc kobiety składały takie zeznania? - Dla osiągnięcia pewnej satysfakcji, że są ofiarami gwałcicieli, że mogą zaistnieć w percepcji społeczeństwa miejscowego, że ta sprawa doda im jakiejś chwały - domyśla się kryminolog, prof. Brunon Hołyst.
Kobietom, które złożyły fałszywe zeznania grozi teraz nawet kilka lat więzienia.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24