- To nie my "uśmierciliśmy" Edwarda Graczyka. Zrobił to Sąd Lustracyjny - mówi współautor książki "SB a Lech Wałęsa" Sławomir Cecnkiewicz. Dawny oficer SB, który miał zwerbować do współpracy Lecha Wałęsę, według informacji zawartych w książce miał już nie żyć. Historyk tłumaczy, że posiłkował się danymi sądu, który ma dostęp do systemu PESEL i stąd powinien wiedzieć, kto żyje, a kto nie.
W piątek Instytut Lecha Wałęsy podał, że żyje główny świadek z SB, w książce pt. "SB a Lech Wałęsa" Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka uznany za zmarłego. "Na 692 stronie ww. książki stwierdzono, że świadek Edward G. nie żyje, a data śmierci jest nieznana. Przy jego nazwisku napisano też, że to on zwerbował Lecha Wałęsę. Tymczasem świadek żyje i twierdzi zupełnie co innego" - podał Instytut.
Informacja, że były oficer SB Edward Graczyk nie żyje, pochodzi z orzeczenia Sądu Lustracyjnego z 2000 r. - odbija piłeczkę współautor książki Sławomir Cenckiewicz.
"Sąd go uśmiercił"
- Opieraliśmy się na orzeczeniu Sądu Lustracyjnego z sierpnia 2000 r., który napisał - i jest to opublikowane w książce w całości - że Edward Graczyk nie żyje. Uznaliśmy to za dobrą monetę, skoro Sąd Lustracyjny jak każdy sąd w Polsce dysponuje dostępem do systemu PESEL, poprzez który można sprawdzać, czy dana osoba żyje, gdzie mieszka. To po prostu napisaliśmy w naszej książce - powiedział Cenckiewicz.
Dodał, że on sam i inni naukowcy w IPN, nie mają dostępu do systemu danych PESEL, do którego mają dostęp prokuratorzy.
Cenckiewicz przyznał, że był zaskoczony informacją o tym, że Graczyk żyje. - Przez lata, zajmując się Lechem Wałęsą, szukałem informacji o Edwardzie Graczyku i takiej informacji nie znalazłem. Wszyscy w Olsztynie, Gdańsku mówili mi, że nie żyje, nawet jego byli koledzy - dodał historyk.
Wiarygodność esbeków
Odnosząc się do zarzutu Instytutu Lecha Wałęsy, że "uśmiercenie świadka to manipulacja historyczna autorów książki", Cenckiewicz stwierdził, że jest to zarzut pozbawiony jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia.
- Bo z jednej strony jest mowa o tym, że myśmy uśmiercili Edwarda Graczyka, a to nie my, tylko Sąd Lustracyjny, na który Instytut i Lech Wałęsa bardzo często się powoływali, atakując nas przez ostatnie miesiące. Po drugie, z tego oświadczenia wynika, że wiarygodnymi i kluczowymi świadkami w historii Polski najnowszej, w wyjaśnianiu białych plam są funkcjonariusze SB. I to jest dla mnie najciekawsze. To znaczy z jednej strony oni są kluczowymi świadkami, ale z drugiej strony fałszowali przez 45 lat istnienia PRL dokumenty SB - mówił historyk.
Lech Wałęsa często dyskredytował ustalenia historyków IPN uznając, że opracowują oni akta SB, które jego zdaniem są generalnie niewiarygodne.
Za co brał pieniądze?
W piątek rzecznik prasowy IPN Andrzej Arseniuk powiedział, że 18 listopada Edward G. został przesłuchany przez prokuratorów IPN w obecności Lecha Wałęsy. w trakcie przesłuchania Edwardowi G. okazano znane dokumenty sprawy. "Co do jednego z nich potwierdził, że to jego pismo, i że wypłacił Lechowi Wałęsie 1500 zł" - powiedział Arseniuk. Dodał, że świadek zeznał też, że "nic mu nie jest wiadomo, jakoby koledzy zarejestrowali Lecha Wałęsę jako tajnego współpracownika".
- To jest dla mnie najciekawsze. Na jakiej zasadzie ktoś nie zwerbowany odbywał z Edwardem Graczykiem regularne spotkania i jeszcze wypłacał mu Graczyk te pieniądze. Jaki był charakter tych kontaktów? Koleżeński, towarzyski? Czy Graczyk wypłacał te pieniądze z własnej kieszeni, czy może z funduszu operacyjnego SB w Gdańsku? - zastanawia się historyk.
- To są niespójne i nielogiczne zeznania, ale one w jakimś sensie, w tym aspekcie są dla nas interesujące, bo znalazł się kluczowy świadek, który potwierdza, że wypłacał Lechowi Wałęsie pieniądze -dodał Cenckiewicz.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN