System bezpieczeństwa państwa jest w rozsypce - ocenił w wywiadzie dla "Polityki" były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego generał Mieczysław Gocuł. Jego zdaniem "zmiana ministra obrony to za mało, aby naprawić wszystko to, co uległo erozji i dewastacji w systemie bezpieczeństwa narodowego przez ostatnie lata".
Generał Gocuł pełnił funkcję szefa Sztabu Generalnego w latach 2013-2017. W styczniu zeszłego roku przeszedł w stan spoczynku. W listopadzie - już jako emerytowany wojskowy - napisał list do prezydenta Andrzeja Dudy. Wskazał w nim między innymi na brak strategicznych dokumentów, niedotrzymywanie zobowiązań w NATO i marnotrawstwo pieniędzy.
Sześć tygodni po wysłaniu listu ówczesny szef MON Antoni Macierewicz został odwołany ze stanowiska.
- Zamysł był taki, żeby wysłać list, bo może ktoś się otrząśnie - wyjaśnił w rozmowie z Markiem Świerczyńskim dla tygodnika "Polityka" generał Gocuł. - Jak ich wzruszę - myślałem sobie - może coś gdzieś pęknie - dodał.
Odnosząc się do relacji prezydenta i Antoniego Macierewicza, powiedział: - Nigdy wcześniej nie widziałem tak zwaśnionych osób odpowiadających bezpośrednio za bezpieczeństwo państwa.
Jednak - jak dodał - "zmiana ministra obrony to za mało, aby naprawić wszystko to, co uległo erozji i dewastacji w systemie bezpieczeństwa narodowego przez ostatnie lata".
"Nie ma systemu bezpieczeństwa"
Zdaniem generała Gocuła "system bezpieczeństwa państwa jest w rozsypce". - Nie ma systemu bezpieczeństwa, gdyż nie ma systemu kierowania bezpieczeństwem narodowym - stwierdził. - W 2015 roku wydano uchwałę RM o zniesieniu centrum kierowania obroną państwa. Dziś jedynym łącznikiem między urzędami prezydenta i premiera pozostał szef Sztabu Generalnego, mający swoje miejsce w konstytucji. Tyle, że szef Sztabu nie ma narzędzi i kompetencji, by zajmować się policją, strażą i innymi instytucjami niemilitarnymi. W związku z tym nie ma żadnego centrum koordynacyjnego. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa też nim nie jest, jest co najwyżej krajowym systemem ratowniczo-gaśniczym (...) Nie ma centrum kierowania obroną państwa, nie odbywają się ćwiczenia obronne, a mam podejrzenie, że ministrowie nie znają swoich zadań w tym obszarze - tłumaczył generał.
Jak dodał, domniema, że nie ma również "zatwierdzonych planów obronnych, bo nie ma postanowienia prezydenta w tej kwestii". - Nie ma systemu dowodzenia, bo w ustawie jest napisane, że prezydent - na wniosek ministra - określa zasady wojennego systemu dowodzenia. A tego postanowienia brak - zauważył.
Podkreślił, że "zgodnie z ustawą MON powinno przyjąć strategię rozwoju systemu bezpieczeństwa narodowego na kolejne 10 lat". - Gdzie ona jest? Nie ma jej. Jeżeli nie ma strategii, to w oparciu o co toczy się cały proces planowania, programowania rozwoju sił zbrojnych, szukania celów, szkolenia?- zastanawiał się.
- Więc jeśli dzisiaj mówi ktoś, że zwiększamy nakłady na obronność do 2,5 procent PKB i zwiększamy liczbę żołnierzy, to ja mówię: nie, stop, zatrzymajmy się. To zabrzmi źle, ale nie mamy prawa wydawać tych pieniędzy - dodał generał Gocuł.
"Nie mam przekonania, że te sprawy traktowane są poważnie"
Odniósł się również do braku ćwiczeń obronnych Kraj, które miały odbyć się w 2015 roku.
- Ostatnie ćwiczenia zdawkowe były w 2003 roku, choć powinny się odbywać co pięć lat. Miała być gra obronna, pakiet dokumentów został przekazany prezydentowi Dudzie. Obawiam się, że polityczno-strategiczna dyrektywa obronna, za którą idzie większość pieniędzy z 2 procent PKB, jest przyjmowana bardziej na zasadzie nosa niż świadomości. Bo jej wydanie powinno być poprzedzone strategiczną grą obronną, po której prezydent zatwierdza dyrektywę lub ją weryfikuje - mówił. - Nie mam przekonania, że te sprawy traktowane są poważnie - dodał.
"Poziom zainteresowania wciąż jest znikomy"
Na pytanie, czy prezydent Andrzej Duda za późno zainteresował się sprawami wojska, odpowiedział: - Zważywszy na obecny stan systemu obronnego państwa obawiam się, że poziom zainteresowania wciąż jest znikomy.
- Mnie chodzi o to, że my wydajemy pieniądze, szkolimy wojsko, a tak naprawdę nie wiemy po co, bo nie ma planów użycia, programu i planów rozwoju sił zbrojnych. Dzisiaj ktoś może przyjść i powiedzieć, że tworzy jeszcze jedną brygadę, czy dywizję. Pytanie: po co? Jeśli nie ma planu, to nie ma zaplanowanych środków finansowych, a więc być ich nie powinno. A mimo to robi się różne rzeczy i środki są wydawane - tłumaczył.
Wskazał, że "40 mld zł rocznie wydajemy w warunkach nie do końca demokratycznego państwa prawa". - Politycy myślą, że cywilna kontrola nad armią oznacza cywilny garnitur ministra. Cywilna kontrola to nie tylko cywilny minister, to też parlament, który sprawuje nadzór nad władzą wykonawczą. Jeżeli nie ma planów, nie ma programu, to jak komisja obrony narodowej może rekomendować przyjęcie budżetu na dany rok, czy przyjąć informację o wykonaniu budżetu MON z roku poprzedniego? - pytał.
"Cała ta narracja jest jedną wielką mistyfikacją"
Były szef Sztabu Generalnego odniósł się do szczytu NATO w Warszawie w 2016 roku, który jest przedstawiany jako wielki sukces. Na szczycie postanowiono m.in. o wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu przez rozmieszczenie czterech batalionów w Polsce i krajach bałtyckich.
W ocenie generała Gocuła, "cała narracja dotycząca szczytu jest jedną wielką mistyfikacją". - Trzeba mieć świadomość, że to szczyt NATO w Newport rozpoczął transformację i adaptację Sojuszu. To, co się stało w Warszawie jest dopełnieniem elementów, na które w Newport nie było pomysłów i czasu - zaznaczył.
- Szczegóły rozmieszczenia amerykańskiej brygady w Polsce były mi znane już w maju 2015 roku, a tajemnicą poliszynela jest, że o wojskowej rekomendacji wysuniętej obecności NATO w Polsce przesądził gen. Joe Dunford. To on powiedział na Komitecie Wojskowym NATO: skończmy tę dyskusję, musi być też w Polsce - bo przecież do maja 2016 r. mówiło się wyłącznie o wielonarodowych grupach w krajach bałtyckich - i to przełamało opór niektórych sojuszników - wyjaśnił.
Jak mówił, "przy stole obrad szefów obrony wyjaśniłem, że izolacja Polski - która była powszechnie odczuwalna w tamtym czasie wśród naszych sojuszników - byłaby poważnym błędem w systemie bezpieczeństwa w skali regionalnej i globalnej".
"Nie widziałem już możliwości dotrzymywania słów przysięgi"
Na stwierdzenie, że odszedł mimo tego sukcesu, odpowiedział: - Wypowiedzenie złożyłem 4 lipca 2016 roku, symbolicznie w Dniu Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Szczyt NATO w Warszawie był 8-9 lipca. Nie widziałem już jednak możliwości dotrzymywania słów złożonej przysięgi wojskowej.
- Mnie już brakowało twarzy, żeby wytrzymać wstyd, jaki przynosili moi przełożeni za granicą, niwecząc wysiłek długich lat - przyznał.
Największych z tych wstydów - jak wskazał - było "wyrzucenie nas z przedszczytowego spotkania z amerykańskim sekretarzem obrony w Brukseli". - Po uścisku dłoni na korytarzu, na tle flag polskiej i amerykańskiej (...), sekretarz obrony Ashton Carter wszedł do pomieszczenia amerykańskiego, za nim szedł minister i ja - i nam nie pozwolono wejść. Na korytarzu jakiś asystent ministra powiedział: nie ma spotkania, proszę wyjść. Ludzi tam było dość dużo, może setka, cały korytarz. Poczułem się jak zbity pies - relacjonował.
Drugim przypadkiem - spotkanie z minister obrony Niemiec Ursulą von der Leyen. Jak mówił generał Gocuł, "minister postawił warunek dalszej współpracy obronnej z Niemcami - rozstrzygnięcie kwestii mniejszości polskiej w Niemczech, która według jego słów nie została załatwiona od drugiej wojny światowej". - Wspominał o Goebbelsie i 1945 roku. Zażenowanie pani minister i jej delegacji było nie do opisania. Po tym spotkaniu podszedłem do pani minister, próbowałem łagodzić i zapewniłem, że moim zdaniem to nie jest powszechne odczucie społeczne w Polsce - dodał.
- Kiedy rozmawiałem z prezydentem Dudą przed odejściem, zapytał mnie, jak oceniam nasze stosunki międzynarodowe. Odparłem, że nie jestem w stanie powtórzyć mu pewnych rzeczy, bo nie przystoi ich cytowanie przy prezydencie. Spytał, czy chodzi o Goebbelsa i panią von der Leyen. Czyli to doszło do prezydenta innymi kanałami - powiedział.
"Nadal trwa czystka"
Ocenił także działania nowego ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka. - Myślę, że wszyscy z ekipy rządzącej zrozumieli, że nie można opowiadać rzeczy niestworzonych, więc nic się nie opowiada. Natomiast wedle mojej wiedzy nadal trwa czystka i wymiana pokoleń. Mam ogromny szacunek do Sztabu Generalnego WP, spędziłem tam 11 lat, ale obawiam się, że dzisiaj ta instytucja nie posiada zaplecza intelektualnego, by stanowić wsparcie dla ministra, premiera i prezydenta. Tam z całą pewnością są wspaniali żołnierze, ale często zbyt wcześnie na tak eksponowanych stanowiskach. I to nie z ich winy tam się znaleźli - powiedział.
Autor: js///kg / Źródło: Polityka