- Jestem zadowolony z tego raportu bo spodziewałem się, że pewne rzeczy nigdy nie zostaną ujawnione. Ale są w nim też rzeczy, z którymi się nie zgadzam - tak treść raportu komisji Polskiego Związku Alpinizmu ws. wyprawy na Broad Peak ocenia brat zmarłego Macieja Berbeki, Jacek. Żałuje, że w dokumencie nie znalazła się negatywna ocena sprzętu, jakim w dniu ataku szczytowego dysponowali niektórzy jego uczestnicy. Kolejny raz w mocnych słowach wypowiada się też na temat Adama Bieleckiego. - Wspinaczka to nie tylko bieganie - mówi.
Jacek Berbeka o swoich wnioskach po lekturze raportu mówił reporterowi TVN24. Przyznał, że jest z niego zadowolony i "cieszy się, że powstał". - Spodziewałem się, że pewne rzeczy nie zostaną ujawnione i nie będą dostępne dla ogółu. Ale raport został udostępniony i jestem z tego zadowolony. Cieszę się, że chłopcy podeszli do tego tak profesjonalnie - mówi.
Po pierwsze: partnerstwo
Jak zauważa, dokument w znacznej mierze dotyczy problemu zespołowej działalności w górach. - W ostatnich latach to partnerstwo, współpraca i odpowiedzialność za osobę, z którą wychodzimy w góry pozostawiały bardzo dużo do życzenia. Właściwie to ich nie było, zostało to pominięte przede wszystkim przez młode pokolenia, które patrzą tylko przez pryzmat swojego "ja" - zauważa himalaista.
I choć w raporcie jest jego zdaniem "dużo rzeczy niepokojących, które od dawna zauważał", to jednak są w nim też rzeczy rodzące jego niezgodę. Berbeka nie podziela na przykład opinii, że uczestnicy wyprawy dysponowali bardzo dobrym sprzętem.
"Wróciłoby czterech"
Brat zmarłego pod szczytem Macieja przypomniał, że w czasie wyprawy poszukiwawczej ciał przez sześć godzin przebywał z innym jej uczestnikiem Jackiem Jawieniem przy ciele Tomasza Kowalskiego. - Jego sprzęt, zwłaszcza raki, budziły nasze zastrzeżenia. Tych raków to właściwie u Tomka nie było, zwłaszcza tylnej części. (...) Tomek przez całą wyprawę monitował, że ma problemy z tymi rakami. Dla mnie rzeczą bardzo niezrozumiałą jest to, dlaczego ten problem nie został rozwiązany - przyznaje Berbeka.
Dalej wypowiada mocne zdania: - Tomek został na tych ośmiu tysiącach przede wszystkim przez ten rak, który po raz kolejny mu spadł (...) i nie dał sobie rady. Już nie był w stanie nic zrobić, żeby ten rak założyć. Gdyby to była grupa czteroosobowa, to myślę, że nie byłoby z tym problemu.
Pytany wprost, czy jego zdaniem gdyby Adam Bielecki i Artur Małek zostali razem z Tomaszem Kowalskim i Maciejem Berbeką, grupa mogłaby wrócić do bazy w komplecie, odpowiada wprost: - Po tych oględzinach, które wykonaliśmy z Jackiem Jawieniem do prawie ośmiu tysięcy, a nie śpieszyliśmy się (...), twierdzę, że nie byłoby problemu. Gdyby cztery osoby zostały, to cztery osoby by zeszły.
Młodzież "w strachu"?
Innym problemem, na który zwraca uwagę Jacek Berbeka, to dobór uczestników wyprawy. - Ja zawsze byłem i będę za tym, żeby brać na nie młodych, niedoświadczonych ludzi po to żeby się uczyli. Ale to była pierwsza wyprawa, na której 50 procent osób było całkowicie niedoświadczonych. (...) Przy tych 50 procentach wystarczy nieduży błąd, mały problem i te osoby sobie nie radzą. I tu ewidentnie było to widać - zauważa.
Według himalaisty "niektórzy uczestnicy" byli "świetnie przygotowani fizycznie ale byli bardzo słabi psychicznie". - Gdy rozpoczynała się noc, te osoby zaczęły uciekać. Zresztą one potwierdziły w raporcie, że strasznie się bały. A było -27 st. C, bezwietrzna noc (...). Ja na żadnym szczycie - latem czy jesienią, a nie zimą - nie miałem takiej pogody.
Berbeka mówi tu o Bieleckim, który uchodził za najsilniejszego fizycznie i najszybszego uczestnika wyprawy. - Ktoś może być świetny fizycznie - biegać, skakać. Ale to nie znaczy, że ktoś taki wszystko potrafi robić. Wspinanie to nie tylko jest bieg.
Autor: ŁOs/tr / Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24