Jeśli ilość miejsca, jaką światowe media poświęcają wydarzeniom na Białorusi, może być miernikiem gotowości do rzeczywistej pomocy dla politycznego przebudzenia tego kraju, to mam wrażenie, że Zachód zmęczył się Białorusią. Felieton Macieja Wierzyńskiego.
Jeszcze latem pełno było zdjęć z ulic Mińska. Przypominał się Gdańsk i Sierpień 1980 roku. Udekorowana kwiatami brama stoczni. Młody Wałęsa przemawia, siedząc na wysokim parkanie. Polska była modna i ta moda miała wprawdzie swoje przypływy i odpływy, ale z grubsza biorąc przetrwała całe następne dziesięciolecie, zanim nadszedł imponujący finał jesienią 1989 roku. Dopiero wtedy niemniej fotogeniczna rozbiórka muru berlińskiego odebrała nam kapryśną uwagę świata.
Białoruś niestety nie jest Polską z 1980 roku. Nie jest także Polską z roku 1989. Białoruś w ogóle nie jest Polską i wyszukiwanie, a nawet sugerowanie podobieństw między tym, co dzieje się dziś na Białorusi i tym, co działo się w Polsce w latach osiemdziesiątych, to fałszywy trop. Mówiąc ogólnie, my mieliśmy szczęście, a Białorusini szczęścia nie mają. Nie mają szczęścia do historii i do geografii. Zacznijmy od historii. Białoruś za długo była częścią Rosji. Wcześniej była częścią Polski. Jak Polska upadła, Białoruś stała się częścią Rosji i tak właściwie zostało do dziś. Białoruś nigdy nie była niepodległym państwem. Polski zryw przypadł szczęśliwie na moment historyczny, kiedy mocarstwo, które z Polski uczyniło swego satelitę, dobiegało kresu swej potęgi. Rządzili nim nękani chorobami starcy, którzy jeden po drugim, marli jak muchy. W dzisiejszej Rosji rządzi energiczny autokrata w sile wieku, który nie zamierza pogodzić się z niepodległością Białorusi.
O Polsce przełomu lat 70. i 80., mówiono, że to najweselszy barak obozu socjalistycznego. Chodziło o to, że życie w Polsce, w porównaniu z resztą bloku sowieckiego, było bardziej kolorowe, kontakty ze światem żywsze niż na przykład w Bułgarii, kobiety lepiej ubrane niż w Rosji, a ludzie mniej wystraszeni niż w NRD.
Dziś, dzięki postępom w komunikowaniu się, łatwości w podróżowaniu, Białoruś jest co najmniej tak wesołym barakiem, jakim była Polska 1980 roku, a myślę, że nawet znacznie weselszym. Widać to świetnie na zdjęciach białoruskich demonstracji. Ładne dziewczyny, przystojni młodzi ludzie, dobrze ubrani. A prześladuje ich policja wyposażona w narzędzia crowd control, skopiowane w prosto z Ameryki. Dla znudzonej opinii Zachodu jest to podniecające odkrycie. Oto wśród lasów i bagien, gdzieś na wschodnich krańcach Europy, żyją podobne do nas istoty człekokształtne. Ale jak długo można ekscytować się takim odkryciem, kiedy konkurencja na malownicze i wzruszające zdjęcia jest taka silna. Rozbitkowie wśród lazurowych przestrzeni Morza Śródziemnego, ruiny w Syrii… Czas przeznaczony dla Białorusi szybko mija.
Dlatego współczuję Białorusinom. Jeśli są wśród nich naiwni, którzy sadzą, że łatwo powtórzą drogę przebytą przez dawne demoludy i co więcej: unikną ich błędów, to sądzę, że czeka ich rozczarowanie. Andrzej Poczobut, korespondent "Gazety Wyborczej", powiedział niedawno w TVN24, że białoruskiemu buntowi przeciw Łukaszence brakuje wymiaru geopolitycznego. Według Poczobuta wśród protestujących zwolennicy orientacji prozachodniej nie stanowią większości. Większość chciałaby politycznych związków z Rosją. Zapadników i rusofilów łączy natomiast bunt przeciw dyktaturze Łukaszenki. Jedni i drudzy mają go dosyć, ale ta niechęć nie dotyczy Rosji. Odwrotnie, przywódcy białoruskiej opozycji dbają o dobre samopoczucie Rosjan, nie chcą drażnić Putina i to nie jest tylko taktyka. Wygląda na to, że szczerze wierzą w to, co mówią.
W Polsce jedno z ważnych politycznych wezwań karnawału Solidarności brzmiało "Nie drażnić niedźwiedzia". Słynne Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej swoją bezczelnością wywołało popłoch. Takie wariackie pomysły białoruskiej opozycji nie przychodzą do głowy. Swiatłana Cichanouska mówi z przekonaniem: "Chcemy być i z Europą i z Rosją". I tu dochodzimy do geografii. W Europie Wschodniej, czyli tam, gdzie leży Białoruś, takie miejsce trzeba sobie wywalczyć albo uzyskać na nie koncesję od Rosji. Taką koncesję uzyskali Finowie, ale przedtem o nią walczyli z bronią w ręku. Oczywiście deklaracja Cichanouskiej, że Białoruś nie chce być pomiędzy Europą i Rosją, ale obok, a więc nie ma zamiaru ubiegać się o członkostwo w Unii ani w NATO, może na krótki czas uspokoić Putina. Jeśli jednak on, albo jakiś jego następca dojdzie do przekonania, że Unia jest za słaba, żeby powstrzymać przyłączenie Białorusi do Rosji, to zrobi to przy pierwszej sposobności.
Obawiam się, że obrazki z białoruskich manifestacji wcześniej znikną na dobre ze światowych mediów. Przegrają walkę o uwagę świata z drugą falą epidemii koronawirusa. Na razie można ciągle przeczytać teksty apelujące o pomoc dla Białorusi. We wstępniaku "The Economist" można przeczytać, że Białoruś się przebudziła. Tytuł wstępniaka: "Nie pozwólmy Putinowi połknąć Białorusi". Nie ma jednak przepisu, jak to zrobić, a trzeba się spieszyć, żeby mu to wybić z głowy. Zanim minie moda na Białoruś.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24