Minister Przemysław Czarnek pytany, czy da nauczycielom wytyczne, jak oceniać ukraińskie dzieci, rzucił do dziennikarza: "czy poważniejszych pytań nie ma?". Tymczasem w wielu szkołach jednym z najważniejszych pytań jest dziś właśnie to, jak sprawiedliwie ocenić 10-latkę, która jeszcze niedawno nie mówiła po polsku. Martwią się i rodzice, i nauczyciele, a części uczniów grozi powtarzanie klasy. Nauczyciele nie chcą ich krzywdzić, ale boją się łamania prawa.
Uciekła mi przepióreczka w proso A ja za nią nieboraczek boso Trzeba by się pani matki spytać Czy pozwoli przepióreczkę schwytać Chwytaj że mój syneczku chwytaj Tylko się jej pióreczek nie tykaj Trza nastawić mój syneczku sieci To ci sama przepióreczka wleci
Czwartoklasistka Alisa jeszcze kilka miesięcy temu nie znała ani słowa po polsku. Dziś bez większych problemów potrafi zaśpiewać tę ludową piosenkę.
Irena, w której domu mieszka Alisa, nie może się nadziwić, jak pracowita i zdolna jest dziewczynka. Ale nawet znajomość nieprzydatnych raczej w codziennych rozmowach słów z piosenki o przepióreczce nie mogła dać Alisie pewności, że dostanie promocję do kolejnej klasy.
- Usłyszeliśmy, że zgodnie z przepisami może być nieklasyfikowana i brakuje odpowiednich wytycznych od ministra edukacji, by dostała świadectwo - załamuje ręce pani Irena.
W podobnej sytuacji co Alisa mogą być tysiące dzieci uchodźców z Ukrainy. W polskich szkołach uczy się ich około 200 tysięcy, w tym około 160 tysięcy - tak jak nasza czwartoklasistka - w klasach ogólnodostępnych. I to one mają teraz problem z ocenami.
Dlaczego mają kłopoty? Bo minister Czarnek przez wiele tygodni powtarzał, że dzieci z Ukrainy, które trafiają do polskiego systemu edukacji, trzeba traktować jak polskie dzieci.
Co to może dla nich oznaczać i co się musi stać, by Alisa otrzymała promocję do następnej klasy? Sprawdzamy.
To się musiało tak skończyć
Rosja zaatakowała Ukrainę 24 lutego. Już po kilku dniach w polskich szkołach pojawili się pierwsi uczniowie uchodźcy. Przybywało ich w imponującym tempie. 30 marca było ich już 147 tysięcy. By ułatwić organizację procesu edukacji, przygotowano specustawę, która pozwalała na przykład łatwiej tworzyć oddziały przygotowawcze.
Minister Czarnek już od pierwszych dni zachęcał, by stawiać właśnie na nie. Wyzwanie było spore, bo takich klas, w których skupiano się na nauce języka polskiego, przed wybuchem wojny w całym kraju było zaledwie 115. Od początku było wiadomo, że proces tworzenia nowych nie będzie łatwy (samorządowcy podnosili, że brakuje pieniędzy i nauczycieli). Ostatecznie powstało ich około 7 tysięcy, ale to nadal kropla w morzu potrzeb. A już pierwsze tygodnie nauki pokazały, że utrapieniem będzie też ocenianie nowych uczniów w polskich klasach - właśnie tych ogólnodostępnych.
Pod koniec marca emocjonalny list otwarty do ministra Czarnka w tej sprawie napisała Jolanta Gajęcka, dyrektorka SP nr 2 w Krakowie. "Nic Pan nie wie i nadal nic Pan nie rozumie! Najpierw Pan wydał króciutką ulotkę w dwóch językach, w której poinformował Pan Rodziny Dzieci z Ukrainy, że każde Dziecko może chodzić do polskiej szkoły i tyle (...). Dalej zarządził Pan, że Dzieci i Młodzież będą zdawać "polskie" egzaminy i maturę! Teraz zmusza Pan polskich Nauczycieli i Dyrektorów do poświadczania nieprawdy! Chce Pan, żebyśmy zarazili się Pana kłamstwem, żebyśmy byli tacy, jak Pan" - czytamy w jej liście.
Szanowny Panie Przemku, No w zasadzie mam problem z tym „Ministrze”, bo z języka łacińskiego to: sługa, pomocnik…...
Posted by Jolanta Gajęcka on Tuesday, March 29, 2022
O co chodziło z "nieprawdą"? Właśnie - zdaniem Gajęckiej - o trudności z uczciwym ocenianiem dzieci i dawaniem im promocji do kolejnych klas.
Gajęcka w swoim liście stawiała ministrowi liczne pytania. Szczególnie interesowała ją sytuacja ósmoklasistów, którzy powinni otrzymać w tym roku świadectwo ukończenia szkoły podstawowej. Chciała wiedzieć m.in.: - Jak ich oceniać? - Jak klasyfikować? - Co robić, aby nie poświadczyć nieprawdy?
Pytając o to ostatnie, odnosiła się do przepisów oświatowych. "Podstawą do klasyfikacji jest obecność na co najmniej 50 procent obowiązkowych zajęć, np. na co najmniej 50 procent zrealizowanych w roku szkolnym lekcji języka polskiego. Jeśli ktoś nie osiągnął tego minimum, a nieobecności są usprawiedliwione, to Uczeń może przystąpić do egzaminu klasyfikacyjnego" - przypominała ministrowi zasady obowiązujące w szkołach Gajęcka.
A minister powtarzał w mediach: przyjęliście ich, to teraz klasyfikujcie. Ale na list dyrektorki nigdy wprost nie odpisał.
Nudzą się, bo już potrafią, ale i tak mają problemy
To, co przez pierwsze tygodnie było głównie słowną przepychanką między ministrem a dyrektorami szkół i reprezentującymi ich samorządowcami, wkrótce zamieniło się w absolutnie realny problem ukraińskich rodzin. W szkołach trwa właśnie prezentowanie uczniom i uczennicom proponowanych ocen na koniec roku. Uczniowie dostają stopnie lub informacje o tym, że nie spełniają warunków, by być klasyfikowanymi. Ci, którzy dostaną "nk", podobnie jak ci, którzy otrzymają ocenę niedostateczną, by zaliczyć rok, musieliby zdawać egzamin z całego materiału z danego przedmiotu nazywany komisyjnym. Dla Ukraińców, którzy uczą się w Polsce od trzech miesięcy, zaliczenie takiego egzaminu wydaje się mało realne.
O problemach dzieci dowiedzieliśmy m.in. od naszej czytelniczki Ireny. To właśnie w jej domu mieszka wspomniana już 10-letnia Alisa, a oprócz niej jej 13-letni brat i jeszcze jedna 8-latka (pani Irena przyjęła pod swój dach dwie mamy z Kijowa). Przed wojną dzieci trenowały akrobatykę, karate i piłkę nożną. Mamom zależało, by dostały się do szkoły sportowej - miejsce udało się znaleźć w SP nr 26 przy ul. Miedzianej w Warszawie, a dzieci trafiły do drugiej, czwartej i siódmej klasy.
- I muszę powiedzieć, że biorąc pod uwagę straszne okoliczności, z powodu których przyjechały do Polski, radzą sobie naprawdę świetnie - zapewnia Irena. - Zaczęły chodzić na dodatkowe zajęcia sportowe, starają się nauczyć języka polskiego i mają z niego dodatkowe zajęcia o siódmej rano. Na lekcjach pisały kartkówki i sprawdziany, w domu pilnie odrabiały lekcje. Starsze twierdzą wręcz, że na matematyce i języku angielskim trochę się nudzą, bo w Ukrainie miały więcej materiału przerobionego - dodaje.
W połowie maja Irena - i mamy dzieci - bardzo się zdziwiły, gdy okazało się, iż grozi im brak klasyfikacji.
- Podczas zapisywania ich do szkoły usłyszałam, że tak może być, ale mówiąc uczciwie, niespecjalnie się wtedy przejęłam, bo wszyscy wierzyliśmy, iż wojna się skończy - wyznaje Irena. I zaraz dodaje: - Poza tym okazało się przecież, że dzieci uczą się języka i przedmiotów, coraz lepiej sobie radzą. Trudno było mi sobie wyobrazić, że może grozić im powtarzanie klasy.
Szkoła dysponuje ich ocenami z pierwszego semestru, bo ukraińskim mamom udało się uzyskać ich kopie i przekazać polskiej szkole. A Irena rozmawiała o tym z nauczycielkami dzieci. Miała usłyszeć, że Prawo oświatowe nie pozwala nauczycielom na wystawienie stopni dzieciom, które dopiero dołączyły do polskich klas i dlatego musiały ostrzec przed brakiem klasyfikacji już w maju. Choć równocześnie zapewniały, że to jeszcze nie oznacza, iż dojdzie do egzaminu komisyjnego, wszak rok się jeszcze nie skończył.
- Dowiedziałam się, że nie ma wytycznych z ministerstwa edukacji, które pozwalałyby dzieci z Ukrainy traktować inaczej niż polskie - mówi Irena. I dopytuje: - Czy to prawda? Czy chodzi o wytyczne?
Mimo że Alisa miała w dzienniku same dobre stopnie, okazało się, że może być nieklasyfikowana z muzyku i techniki, nie miała też wystawionej ani jednej oceny z przyrody.
Czy są poważniejsze pytania?
O brak takich wytycznych i wskazówki dla nauczycieli oraz dyrektorów szkół zapytałam biuro prasowe Ministerstwa Edukacji i Nauki. Jeszcze tego samego dnia rzeczniczka resortu Adrianna Całus przesłała mi wykaz obowiązujących przepisów.
Rzeczniczka nie odpowiedziała wprost na pytanie, czy MEiN planuje wydać wytyczne dla nauczycieli w kwestii oceniania dzieci uchodźców z Ukrainy. Nie otrzymałam też stanowiska ministerstwa wobec możliwości nieklasyfikowania ukraińskich uczniów.
Odpowiedź z biura prasowego okazała się mało pomocna. Dlatego poprosiłam dziennikarza TVN24 Artura Molędę, by na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu wprost zapytał ministra Czarnka, co ten rekomenduje nauczycielom, mającym w swoich klasach ukraińskich uczniów, których muszą teraz ocenić.
Minister wydawał się wyjątkowo rozdrażniony.
- Zadaje pan pytanie ministrowi, który nie uczy ukraińskich dzieci. Niech pan zada to pytanie nauczycielowi, który uczy konkretne dziecko - powiedział Przemysław Czarnek. Dodał, że "on nie może wiedzieć, jak ocenić konkretnego ucznia, z którym nie rozmawiał, którego poziomu wiedzy i umiejętności nie zna".
Na uwagę, że nauczyciele często oczekują rekomendacji resortu, Czarnek odparł, że "żaden nauczyciel (…) nie otrzymuje rekomendacji z ministerstwa co do oceniania konkretnych uczniów".
- Nauczyciele uczą dzieci i naprawdę doskonale dają sobie z tym radę i dzieci oceniają - podkreślił. I poprosił: "na litość boską, niech pan zadaje poważniejsze pytania".
Nauczyciele, z którymi rozmawiamy, podkreślają jednak, że dla wielu z nich "poważniejszych" pytań nie ma. Bardzo dobrze pamiętają bowiem, w jakim tonie minister wypowiadał się w marcu i kwietniu, gdy pod ich skrzydła trafiali uczniowie uchodźcy.
Na przykład tę wypowiedź z 21 kwietnia, gdy Czarnek gościł u Roberta Mazurka w RMF FM. Dziennikarz zapytał go wtedy: - Dostajemy sygnały, że dyrektorzy, że nauczyciele nie wiedzą, jak klasyfikować tych uczniów. Co uczniowi ukraińskiemu, który jest dobry z matematyki, postawić z polskiego?
- Panie redaktorze, dlatego apelowaliśmy i stworzyliśmy taką możliwość, żeby tworzyć oddziały przygotowawcze, czyli klasy ukraińskie, które przede wszystkim mają naukę języka polskiego przez te kilka miesięcy tego roku szkolnego, po to, żeby od 1 września wejść do polskiego systemu szkolnego. Jeśli dyrektorzy z nauczycielami decydowali się na przyjęcie dzieci ukraińskich do klas polskich, to decydują się również na ich klasyfikowanie - usłyszał w odpowiedzi od Przemysława Czarnka.
- Dla mnie to cały czas brzmi jak jakaś groźba: skoro ich przyjmujecie do oddziałów, to będziecie się męczyć - mówi dyrektor podstawówki z Krakowa.
Inny przypomina, że oddziały przygotowawcze powstawały nie tam, gdzie dyrektorzy "chcieli", a gdzie chciał tego organ prowadzący, czyli w większości przypadków - samorząd. Chodziło o optymalizację - klasy uruchomiono zwykle tam, gdzie były wolne sale i nauczyciele, których można było do oddziałów ogólnodostępnych skierować.
Jeśli do dyrektora rejonowej szkoły przychodziła mama z Ukrainy, chcąca zapisać tu swoje dziecko do normalnej klasy, ten nie miał prawa jej odmówić. Nieważne, jak dobrze jej dziecko znało - lub w większości przypadków nie znało - język polski.
My tych dzieci nie skrzywdzimy
27 maja wybrałam się do SP nr 26 w Warszawie, a więc do szkoły, w której uczą się dzieci będące pod opieką pani Ireny. Przyjął mnie wicedyrektor placówki Rafał Tyburski (z wykształcenia anglista i nauczyciel informatyki). Znał już historię Alisy i innych dzieci pod opieką pani Ireny.
Umówiliśmy się jednak, że rozmowa będzie dotyczyła nie tylko ich, ale ogólnej sytuacji ponad 30 dzieci uchodźców w jego szkole, które uczą się w starszych klasach.
- Największy kłopot w klasyfikacji uczniów z Ukrainy, stanowi bariera językowa, szczególnie w ocenianiu z języka polskiego, historii, biologii i geografii - mówi Tyburski. - Tam, gdzie trzeba nie tylko dobrze operować językiem polskim, ale używa się, na przykład liczb, mamy mniejszy problem. Staramy się diagnozować potrzeby i możliwości tych uczniów. Jeśli widzimy, że dziecko naprawdę się stara, chce się uczyć, chodzi na dodatkowe zajęcia z języka polskiego, które w szkole prowadzimy, to my przecież zadbamy o umożliwienie promocji tego dziecka do następnej klasy.
To dlaczego Alisie grozi nieklasyfikacja, skoro z pewnością jest "takim dzieckiem"? Bo wewnątrzszkolne zasady oceniania zakładają, że aby otrzymać klasyfikację, uczennica lub uczeń musi mieć nie tylko odpowiednią frekwencję, ale również minimum trzy oceny w dzienniku (każda szkoła może to ustalić inaczej). Frekwencję będzie miała odpowiednią, bo szkoła uznaje, że czas przed wojną jest usprawiedliwiony.
I rzeczywiście, Alisa takich trzech ocen (z jednego przedmiotu) nie miała na miesiąc przed klasyfikacją końcoworoczną. - Ale umożliwimy uczniom, którym na promocji zależy, uzyskanie tych potrzebnych ocen przed końcem roku - zapewnia Tyburski.
Dyrektor przyznaje jednak, że sytuacja dotycząca klasyfikacji dzieci uchodźców może rodzić też napięcia. - Polskie dzieci widzą, że ich ukraińscy koledzy i koleżanki nie opanowali tego samego materiału. Nie mieli na to szans. Ale w przypadku dzieci, rozmawianie o takich kwestiach wymaga wielkiej wrażliwości, by nikt nie poczuł się pokrzywdzony. Chociaż to chyba szczególnie wymaga rozmowy z rodzicami - przypomina wicedyrektor.
Zwraca też uwagę na jeszcze jedną trudność. - Dzieci z Ukrainy, jak dzieci z Polski mają w domach bardzo różne zaplecze edukacyjne. Są takie, które mają wielkie wsparcie rodziców, dobre warunki do nauki i takie, które tego wszystkiego nie otrzymują. Niektóre przychodzą do szkoły, ale na każdym kroku podkreślają, że nie chcą się tu uczyć. W tym przypadku trudno wspierać dziecko, które nie jest zaangażowane w proces edukacyjny, nie uczy się, ma niską frekwencję,.To dla nas trudna sytuacja, bo wiemy, jak wiele przeszły dzieci uchodźców. Klasyfikacja każdego ucznia oparta jest o obiektywne wyznaczniki, niezależnie od kraju pochodzenia. Podobne trudności z klasyfikacją miałoby także polskie dziecko, jeżeli nie spełniałoby wymagań ustalonych przez szkołę - podkreśla dyrektor.
Tyburski zapewnia, że dzieci w jego szkole mają pełne wsparcie psychologa i pedagoga. - Nie pozwolimy, aby te dzieci czuły się niesprawiedliwie oceniane - podkreśla parokrotnie Tyburski. Przyznaje jednak, że potrzebne byłoby wsparcie ministerialne w tej kwestii: - Oczekiwalibyśmy od ministerstwa jasnej informacji, wskazówki, co powinniśmy zrobić. Podobnie jak rozwiązano problem z klasyfikacją końcową uchodźców, gdzie rozporządzenie dało konkretne wytyczne, co z robić z przedmiotami, które kończą się przed klasą ósmą - zauważa. I dodaje: - Jak pracować z uczniami to ja i moi koledzy wiemy, nauczyliśmy się też już pracować z uczniami z Ukrainy. Ale jak oceniać tych uczniów i sprawiedliwie, i zgodnie z prawem? To trudne. Brak promocji to dla nich dodatkowa trauma, ale ja, jako dyrektor i nauczyciel, też nie mogę wychodzić poza prawo. Na jakiej podstawie mam klasyfikować dziecko, które jest tu trzy miesiące i nie wykorzystało szansy na uzyskanie żadnego stopnia? Dziecko, którego rodzice nie odpisują na wiadomości w e-dzienniku i nie odbierają telefonów? Ja naprawdę wiem, że te rodziny nie znają języka polskiego, zdaję sobie sprawę, że dużo przeżyły. Ale wiem też, jak wielka odpowiedzialność spada na mnie jako dyrektora, ale i na każdego nauczyciela, odpowiedzialność czysto ludzka za dobro tych dzieci, ale i formalna przed ministrem czy kuratorem. Przy nawale pracy balansowanie pomiędzy interesami wszystkich jest bardzo trudne - podkreśla.
Gdy dzieci się starają, nauczyciele też muszą
Ostatniego dnia maja pytam dyrektor Gajęcką z Krakowa, jak w praktyce radzi sobie z ocenianiem ukraińskich dzieci.
- W Krakowie szczęśliwie udało się stworzyć wiele oddziałów przygotowawczych, dlatego ja mam uczniów w klasach ogólnodostępnych tylko w edukacji wczesnoszkolnej, a tam problem jest mniejszy - mówi Gajęcka. - Po pierwsze tam obowiązuje ocena opisowa, a nią dużo łatwiej niż klasycznym stopniem można uczciwie opisać, co potrafi, a czego nie dziecko, bez względu na jego pochodzenie. Po drugie tak małe dzieci zwykle szybciej uczą się języka - podkreśla.
Dyrektorka zapewnia, że nauczyciele wnikliwie obserwują dzieci uchodźców i rozmawiają na ten temat. W jej szkole to ponad 20 osób.
- W tym tygodniu dla wszystkich naszych trzecioklasistów przeprowadzamy specjalny wewnętrzny test, by zobaczyć, czego nauczyli się w edukacji wczesnoszkolnej - opowiada. - Dzieci z Ukrainy pisały w osobnej sali, mogły korzystać z pomocy asystenta międzykulturowego. To pomoże nam ustalić, czego się nauczyły. Bo, że nawiązały przyjaźnie, poczyniły postępy edukacyjne, to już wiemy. Gdy dzieci i nauczyciele się starają, to dyrektor musi znaleźć rozwiązanie nieistniejących wcześniej problemów i ochronić dziecko bez łamania prawa - podkreśla.
Renata, nauczycielka z Wielkopolski: - Czuję, że zrzucono na mnie odpowiedzialność. Od dyrektora usłyszeliśmy, żebyśmy robili, co chcemy. Przepuszczali albo nie.
Magda z Poznania: - Nie wyobrażam sobie ich nie klasyfikować. Chociaż boję się, co będzie dalej.
Beata, dyrektorka podstawówki: - Mam oceny semestralne większości dzieci, co jest pewną podpórką. I nie zamierzamy im wystawiać ocen poniżej tych, z którymi do nas przyszły.
Jarosław, dyrektor szkoły w 20-tysięcznym miasteczku na Mazowszu, apeluje do kolegów po fachu: - Pamiętajmy o indywidualizacji procesu kształcenia!
O ocenę sytuacji pytam też Sławomira Broniarza, prezesa zrzeszającego około 200 tys. osób Związku Nauczycielstwa Polskiego.
- W dużej mierze uczniowie ukraińscy funkcjonują poza prawem albo inaczej funkcjonują w systemie prawnym, który nie przystaje do tego, czego oni rzeczywiście się w szkole uczą - mówi Broniarz. - Trudno ich ocenić. U większości widać budującą postawę, chęć nauki mimo ogromnych trudności i dramatów. Obserwowałem to niedawno w naszym ośrodku w Zakopanem, gdzie mieszkają i uczą się dzieci z ukraińskiej Winnicy. Ale jak to się ma do polskiej podstawy programowej, systemu klasyfikacji? Zwykle nijak - przyznaje.
- A co z oceną dla ministra Czarnka? - dopytuję.
- Politycznej oceny się nie podejmę, ale jeśli chodzi o ocenę kierowania oświatą, to mówiąc delikatnie: nie najwyżej - odpowiada Broniarz. - Pcha oświatę w przepaść, czyli zasłużył na niedostateczny - dodaje.
Koniec roku w Ukrainie
W Ukrainie oficjalnie rok szkolny zakończył się 27 maja. Minister oświaty i nauki Serhij Szkarłet za pośrednictwem mediów społecznościowych zwrócił się do uczniów i ich rodziców.
"Tegoroczne zakończenie roku szkolnego nie wygląda jak poprzednie. Ponieważ przez ostatnie trzy miesiące słyszymy echo wojny na pełną skalę brutalnie rozpętanej przez rosyjskich okupantów na naszej ukraińskiej ziemi (...) Wielu z Was zostało zmuszonych do opuszczenia swoich rodzinnych domów: ktoś wyjechał za granicę, ktoś został w Ukrainie. Ale wierzę, że w tym dniu zbierzecie się ze swoją klasą online, zaprosicie nauczycieli i podziękujecie sobie nawzajem za lojalną przyjaźń, szczere wsparcie, zdobytą wiedzę i godny rok szkolny" - powiedział. "Drodzy nauczyciele, jesteście bohaterami frontu edukacyjnego Ukrainy! Pomimo niesamowicie trudnego czasu dla naszej Ojczyzny po raz kolejny pokazujecie wytrzymałość, poświęcenie, uczciwość wobec pracy i podopiecznych" - dodał.
Ze względów bezpieczeństwa niektóre szkoły na wschodzie Ukrainy skończyły rok szkolny już kilka tygodni temu. 17 procent szkół we wschodniej części kraju wspieranych przez UNICEF zostało uszkodzonych lub zniszczonych.
Murat Sahin, przedstawiciel UNICEF w Ukrainie, przypomina: - Dla dzieci dotkniętych kryzysem humanitarnym szkoła ma kluczowe znaczenie. Zapewnia im bezpieczną przestrzeń i namiastkę normalności w najtrudniejszych czasach. Szkoła może być również głównym źródłem informacji na temat zagrożeń związanych z minami i niewybuchami oraz miejscem, które obejmuje uczniów i ich rodziców podstawową opieką zdrowotną oraz psychologiczną. Zapewnienie dostępu do edukacji daje nadzieję milionom zrozpaczonych dzieci. To kluczowe dla przyszłości zarówno najmłodszych, jak i całej Ukrainy.
W Polsce rok szkolny zakończy się 24 czerwca. Każda placówka sama ustala termin wystawienia ocen. Robi to dyrekcja w porozumieniu z radą pedagogiczną. Data jest uzależniona od daty rady klasyfikacyjnej. Z reguły odbywa się ona mniej więcej w połowie czerwca, zatem ostateczne oceny powinny pojawić się w dzienniku kilka dni wcześniej.
Gdy kończyłam ten tekst, Alisa miała już dwie oceny z przyrody, z której wcześniej nie zdobyła ani stopnia.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Adam Jankowski/Polska Press/Gallo Images