|

Lekcja częsta. Temat: Śmierć

Nie tylko ludzie umierają
Nie tylko ludzie umierają
Źródło: Shutterstock
W epoce, w której przyszło nam funkcjonować, zjawiska takie, jak utrata, umieranie, gnicie, śmierć powinny zostać poddane refleksji - mówi dr Magdalena Ochwat, polonistka z Uniwersytetu Śląskiego. Często tę refleksję jako pierwsi podejmują uczniowie i uczennice. Pandemia i wojna w Ukrainie sprawiły, że dla wielu z nich śmierć stała się czymś przeraźliwie bliskim.
Artykuł dostępny w subskrypcji

MAGAZYN O ŚMIERCI. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA >>>

Maria od 12 lat uczy w szkole podstawowej i liceum na Pomorzu. Na lekcjach języka polskiego często rozmawia o śmierci. W podstawówce zazwyczaj przy okazji "Małego Księcia" (Antoine'a de Saint-Exupéry'ego), "Braci Lwie Serce" (Astrid Lindgren), "Oskara i pani Róży" (Érica-Emmanuela Schmitta), "Trenów" (Jana Kochanowskiego), "Dziadów" (Adama Mickiewicza), "Tam, gdzie spadają anioły" Doroty Terakowskiej czy wierszy Wisławy Szymborskiej.

Gdy jej uczniowie podrosną i opuszczą mury podstawówki - podobnie jak ich rówieśnicy z innych zakątków Polski - nadal będą mieli sporo okazji, by mówić i myśleć o śmierci.

- Mam wrażenie, że ciągle o niej rozmawiamy - zaczyna Magdalena Góra, polonistka z 15-letnim stażem. - I nie zawsze jest to śmierć bohaterska czy męczeńska - zastrzega.

I odsyła mnie do licealnej listy lektur. A tam śmierć. Bardzo dużo śmierci.

Bywa groteskowa, jak w "Rozmowie Mistrza Polikarpa ze śmiercią" czy "Tangu" Sławomira Mrożka. Może być samobójcza, jak w "Cierpieniach młodego Wertera" czy "Antygonie" albo heroiczna, jak w przypadku Hektora, który ginie z rąk Achillesa, czy bohatera "Pieśni o Rolandzie". Ale może być i antybohaterska, jak w "Rozdzióbią nas kruki, wrony" Stefana Żeromskiego. Bywa przewrotna, jak u Bolesława Prusa w jego "Z legend dawnego Egiptu".

- Symboliczna, uwznioślająca, ale i deprecjonująca bohatera. Właściwie to… - Magdalena Góra zatrzymuje się na chwilę. - Czy my więcej nie mówimy o śmierci niż o życiu? - pyta.

A Magdalena Ochwat, wykładowczyni na Uniwersytecie Śląskim, zadaje mi już następne pytanie, tak jakby słyszała swoją imienniczkę: - Dlaczego w szkole mówimy przede wszystkim o śmierci człowieka?

I sama zaraz dodaje: - Współczesny uczeń to młody człowiek, który żyje w bezprecedensowych czasach: globalnej pandemii i planetarnej katastrofy klimatycznej. Żyje w kontekście wielkich kryzysów, śmierci i niepewnej przyszłości - na jego oczach zmienia się świat - zauważa dr Ochwat. - W mediach codziennie słyszy, ile osób zmarło, ile choruje, docierają do niego również alarmistyczne tony związane z zagładą gatunków, śmiercią raf koralowych, utratą lasów, topnieniem lodowców…

Pedagożka szkolna z Mazowsza Anna Zientara też wylicza: - Mój uczeń widział samobójstwo, moja uczennica poroniła ciążę, inna przyznała się niedawno do bardzo realnych myśli samobójczych. Oni wszyscy mogą być młodzi, mogą być jeszcze dziećmi, ale ich problemy są naprawdę poważne, podobnie jak doświadczenia związane ze śmiercią - podkreśla.

Czy szkoła jest gotowa na rozmowę o śmierci?

Niech pani zrobi taką lekcję

Monika Szulkowska pracuje z dziećmi i młodzieżą od dwudziestu lat. Uczy języka polskiego, prowadzi też zajęcia socjoterapeutyczne. Uważa, że w szkole mało jest przestrzeni, by o śmierci rozmawiać. Ale jeśli relacja z uczniami jest prawdziwa, ten temat zawsze się pojawia. Niekoniecznie na lekcjach polskiego. Ona o stracie mówi też na lekcjach wychowawczych.

- Na jednej z takich lekcji któreś dziecko wspomniało o śmierci chomika, ja powiedziałam, że wszystko przemija, a to… wywołało lawinę emocji - opowiada o swoich czwartoklasistach ze szkoły podstawowej nr 14 w Inowrocławiu. - Jedna z dziewczynek się popłakała. Wiedziałam, że wcześniej pożegnała babcię, która była jej bliska, poinformowali mnie o tym rodzice. Ale dotąd nie płakała, nie mówiła mi też o tym sama - zastrzega.

Nauczycielce udało się ją uspokoić, ale po tamtej lekcji długo nie wracały do tematu. Aż któregoś dnia dziewczynka poprosiła, by Szulkowska przygotowała lekcję o stracie. - Zastrzegła, że nie chcę, żeby to było o niej i tylko dla niej - wspomina nauczycielka. Do klasy przyniosła więc książkę "Czy ten smutek kiedyś minie? Jak poradzić sobie z żalem" Dagmary Geisler. - Chciałam im z jej pomocą pokazać, że gdy żałoba zaczyna mijać, gdy kończy się ta straszna rozpacz, coraz łatwiej nam wrócić do myślenia o radości wynikającej z chwil spędzonych z ukochana osobą - opowiada Szulkowska. - Wtedy ta dziewczynka podniosła rękę i opowiedziała całej klasie o swojej babci. Wszyscy mieliśmy łzy w oczach.

Monika i jej wychowankowie rozmawiali o tym, że trudno jest pożegnać bliską osobę, wybrać sposób żałoby. O tym, że czasem rodzice oczekują, iż dziecko będzie płakać po śmierci babci, a ono czuje ulgę, bo wcześniej widziało cierpienie babci. Albo że ktoś nie chciał iść na pogrzeb dziadka, bo zamiast płakać nad trumną chciał zostać myślami przy tych dobrych wspólnych chwilach, a żałobę odłożyć na później.

- Wiem, że to wszystko jest też trudne dla rodziców - zastrzega Szulkowska. - Czasem sami proszą, żeby nie rozmawiać z dziećmi o śmierci. Mówią, że to nie jest temat dziecięcy, że one powinny myśleć o czymś innym i jeszcze do tego dojrzeją. Ale prawda jest taka, że dzieci są otoczone przez śmierć, zwłaszcza teraz w pandemii i potrzebują, żeby z nimi o tym rozmawiać. Oczywiście dopasowują to do ich wieku i wrażliwości - podkreśla.

Kiedy jest dobry czas na rozmowy o śmierci?
Kiedy jest dobry czas na rozmowy o śmierci?
Źródło: Shutterstock

Jak to jest nie mieć taty?

Dzieci zadają dużo trudnych pytań. Na zajęciach socjoterapeutycznych, które Monika Szulkowska prowadzi z uczniami z klas 1-3, ktoś niespodziewanie zapytał: - Proszę pani, a gdzie idą osoby, które umarły?

- Powiedziałam im, że ja wierzę, że do nieba, ale inni mogą uważać inaczej - opowiada. Na kolejne zajęcia przyniosła książkę Benjiego Daviesa "Cudowna wyspa dziadka". - To piękna metaforyczna opowieść o podróży dziadka i wnuka, z której chłopiec musi wrócić sam. Bardzo nam pomogła w rozmowie - zdradza Monika. - Śmierć to temat intymny, nie każdy chce się dzielić emocjami, ale literatura dla nas, nauczycieli, może być w tej rozmowie świetną pomocą. Zwłaszcza że nas przecież też nikt nie uczył wcześniej, jak się mierzyć z tym tematem.

Monika może być pewna, że swoją pracę z dziećmi w tej kwestii wykonuje najlepiej, jak się dało. W czasie pandemii zmarł jej tata, a jej uczniowie zareagowali na to nad wyraz dojrzale. - Telefon z informacją o tym zadzwonił w czasie zdalnej lekcji, to był mój brat i wiedziałam, że muszą odebrać - wspomina. - Gdy przekazał mi wiadomość, zaczęłam płakać. Uczniowie zapytali, co się stało. Powiedziałam im. I wytłumaczyłam, że muszę przerwać lekcję, a oni powinni na razie wrócić do domowych obowiązków. Zareagowali niesamowicie, bo zapytali tylko, czy mogą mi jakoś pomóc. To było dla mnie szalenie ważne, pokazało, jaką mamy więź. Później przyszli na pogrzeb mojego taty i to było niezwykłe wsparcie. Odblokowało też dla nas wiele trudnych tematów do rozmowy. I gdy pytali później, jak to jest nie mieć taty, też byłam gotowa.

Wojna i śmierć są blisko

Gdy 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę wojna i śmierć stały się niezwykle bliskie. Najpierw dzieci widziały je w telewizji i internecie. Wkrótce do ich klas dołączyły tysiące uczniów uciekających przed wojną. Niektórzy z nich widzieli umierających ludzi na własne oczy, inne wciąż w trwodze czekali na wiadomości od swoich bliskich, którzy zostali w Ukrainie. Od ojców walczących na froncie, dziadków, którzy nie chcieli opuścić swoich mieszkań.

Te dzieci często doświadczyły traumy, są zagrożone zespołem stresu pourazowego (PTSD). Tym, co może pomóc im zmagać się z traumą, jest rozmowa. Tomasz Bilicki, interwent kryzysowy i nauczyciel wiedzy o społeczeństwie w Łodzi przekonuje, że aby PTSD nie wystąpiło, konieczne jest tzw. przetwarzanie traumy, trzeba się skonfrontować z urazem.

- Intuicyjnie uciekamy od urazu - przyznaje Bilicki. - Lubimy myśleć: było, minęło, co cię nie zabije, to cię wzmocni. To jest często pierwsza reakcja. I to cementuje traumę. Ona karmi się milczeniem i samotnością. Traumom nie można zaprzeczać, warto o nich rozmawiać i szukać ludzi, którzy usłyszą, gdy na głos powiemy na przykład "widziałem śmierć" - dodaje.

Lekcja od Bilickiego brzmi: Im więcej milczenia, tym więcej traumy. Ulegasz urazom mocniej, gdy o nich nie mówisz.

Bilicki: zadaniem nauczyciela jest zarówno dydaktyka, jak i zajęcie się emocjami uczniów
Źródło: TVN24

Dlaczego ludzie płaczą na pogrzebach?

Maria - ta z Pomorza - uważa, że nigdy nie miała specjalnych problemów z mówieniem o śmierci. - Uważam, że tutaj duże znaczenie ma doświadczenie życiowe - zastrzega. I od razu tłumaczy: - Mój dziadek zmarł, gdy miałam siedem lat, i rodzice czuli, że muszą mi to wyjaśnić. Byłam małym dzieckiem i od razu kupiłam tę narrację, że dziadek będzie teraz w lepszym miejscu, a śmierć jest częścią życia. Potem przez długi czas nie rozumiałam, czemu ludzie płaczą na pogrzebach, w końcu bliskiemu miało być po śmierci lepiej.

Nie od razu zrozumiała też, że inni mogą widzieć to inaczej. Na studiach mieli wybrać książkę, którą chcieliby przeczytać z uczniami na lekcji i omówić z innymi studentami. Maria wybrała "Tam, gdzie spadają anioły" Doroty Terakowskiej.

Wykładowczyni skomentowała: - Uwaga, proszę państwa, ta pani chce rozmawiać z uczniami o śmierci!

- Chyba wtedy zrozumiałam, że dla wielu osób to temat bardzo delikatny, może nawet kontrowersyjny - opowiada Maria. - Później w swojej pracy zdarzało się, że słyszałam obawy rodziców, że to niebezpiecznie, za wcześnie, i tak dalej. Pytali, czemu wybieram smutne książki, czy na pewno muszę rozmawiać z dziećmi o chorobach i cierpieniach. A ja miałam takie spostrzeżenie, że w wielu domach nikt o tym nie mówi. I jeśli dzieci się nie zetkną z tymi tematami w szkole, to potem może być im coraz trudniej się z nimi zmierzyć - mówi.

Roszkowski
Maciej Roszkowski o "Dniu covidowej żałoby narodowej"
Źródło: TVN24

Maria uczy też języka polskiego w klasach licealnych i zauważa, że tam najtrudniej uczy się o śmierci wtedy, gdy ta wywołuje emocje. Nastolatkom trudniej zbliżyć się do śmierci Rolanda, bo to dla nich tylko motyw literacki, który trzeba znać przed maturą, ale już cierpiący Werter zdaje się im wyjątkowo bliski.

- Odkąd mogę wybierać między Werterem a Faustem, raczej wybiorę do omawiania tego drugiego. Też wzbudza emocje u czytelników, ale jakoś łatwiej się rozmawia, z większym dystansem - mówi nauczycielka. I dodaje: - Czasem uczniowie nie rozumieją, dlaczego ma ich coś poruszać. Pamiętam, jak niektórzy w młodszych klasach mówią o Kochanowskim: "oszalał, że do ubrań gada?" czy "jak można się tak roztkliwiać". Wiedzą, że to ojciec, że cierpi, należy mu współczuć… Ale poziom empatii bywa bardzo różny.

Ten poziom zaczęła zmieniać pandemia. Jedni stają się nieczuli na śmierć, inni wręcz przeciwnie. Jedna z moich rozmówczyń opowiada o uczniu, któremu zmarła babcia i który był przerażony, że to on mógł przynieść wirusa ze szkoły.

A Maria zauważa: - Oni żyją w wielkim napięciu, z wielu powodów. Na przykład rok temu oglądałam z uczniami fragment filmu "Można panikować". Dzieciaki były zachwycone, miały mnóstwo pytań, ale wiem, że niektórzy rodzice byli zaniepokojeni, gdy uczniowie wrócili do domu i pytali: "Czy naprawdę świat się skończy?".

Dzieci pytają rodziców: Czy naprawdę świat się skończy?
Dzieci pytają rodziców: Czy naprawdę świat się skończy?
Źródło: Shutterstock

Wielkie kryzysy i niepewna przyszłość

Magdalena Ochwat chciałaby, żeby szkoła do odpowiedzi właśnie na takie pytania przygotowywała. - W szkole najwięcej mówimy o śmierci człowieka, a w czasach wielkiego wymierania gatunków aż się prosi o ponadgatunkową lekcję umierania - mówi doktorka. I podsuwa lektury, które dają takie możliwości: "W pustyni i w puszczy" i "Quo vadis" Henryka Sienkiewicza, "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza czy opowiadanie "Profesor Andrews w Warszawie" Olgi Tokarczuk, które po reformie znalazło się na liście lektur obowiązkowych.

Dlaczego warto taką dyskusję wywołać? - Bo to wszystko dzieje się tu i teraz, a uczniowie i uczennice tego doświadczają. Naukowcy utrzymują, że ponad 500 gatunków zwierząt lądowych jest na krawędzi wymarcia. Biolodzy dają im 20 lat, nie więcej. Tyle samo zniknęło z powierzchni planety w całym XX wieku. Gdyby ludzie nie istnieli, ten proces zająłby tysiące lat, twierdzą eksperci. Bruno Latour ukuł nawet ciekawą paralelę, twierdząc, że pandemia to próba generalna przed katastrofą klimatyczną, w której przecież już tkwimy - dodaje badaczka.

Dlatego Ochwat uważa, że trudno, aby edukacja humanistyczna nie poruszała zagadnienia śmierci ludzi, ale i zagłady bioróżnorodności, anihilacji gatunków, szóstego wielkiego wymierania, skażenia środowiska. - Edukacja, w tym edukacja humanistyczna, powinna być poświęcona, bardziej niż ma to miejsce obecnie, analizie realnego życia, a centralnym zadaniem kształcenia powinno być utrzymywanie świadomości młodzieży o naszych czasach - mówi dr Ochwat. I dodaje: - Misję instytucji edukacyjnych rozumiem jako kształtowanie wrażliwości dla aktywnego życia społecznego i mądrego obywatelstwa z poczuciem odpowiedzialności za wspólny los wszystkich istot i Ziemię, która jest naszym jedynym domem - podkreśla.

Nie tylko ludzie umierają
Nie tylko ludzie umierają
Źródło: Shutterstock

Po co Stasiowi strzelba?

A choć jej zdaniem kanon lektur "utwardza się" w kontekstach narodowych i lekturach XIX-wiecznych i jego przeładowanie nie sprzyja wprowadzaniu nowych tekstów, które mówią o problemie śmierci innych gatunków aktualnej i przystępniej, to nawet ten sztywny kanon, który mamy, daje inne niż tradycyjne możliwości odczytywania tekstów i znaczeń.

Przykład?

Patrz, lecą czerwonaki - zawołała nagle Nel. […] - Czerwonaki! Czerwonaki! - [...] Ach, gdybym miał strzelbę! - Po cóż byś miał do nich strzelać?
Henryk Sienkiewicz

- Tak rozpoczyna się "W pustyni i w puszczy", jedna z obowiązkowych lektur do klasy piątej szkoły podstawowej - przypomina Ochwat. I zauważa: - Przeciętny czytelnik nie zwraca uwagi na ten fragment, zazwyczaj nie widzi w nim nic złego. Jednak można się zastanowić na lekcji: do czego czternastoletniemu chłopcu potrzebna jest strzelba? Jak słusznie zauważa Nel, w jakim celu ma strzelać do ptaków?

A "Pan Tadeusz"? Czy to nie będzie traumatyzowanie dzieci? - dopytuję.

- Skoro uczniowie analizują przewidziany przez podstawę programową dla klas 4-6 fragment dotyczący polowania, dlaczego nie mieliby przyjrzeć się konsekwencjom - śmierci, ranom, cierpieniu - jakie płyną z tego typu archaicznych rytuałów uświęconych tradycją? - pyta Ochwat.

Zwróciły się na wielki, świeży trup niedźwiedzi.  Leżał krwią opryskany, kulami przeszyty, Piersiami w gęszczę trawy wplątany i wbity;  Rozprzestrzenił szeroko przednim krzyżem łapy,  Dyszał jeszcze, wylewał strumień́ krwi przez chrapy,  Otwierał jeszcze oczy, lecz głowy nie ruszy
Adam Mickiewicz

Sama dziwi się, że ten fragment zalecono do czytania tak młodym uczniom i uczennicom. - Często pytam polonistki, jak realizują scenę polowania na niedźwiedzia na lekcji. Jedna z nich ostatnio przyznała, że w ogóle jej nie omawia, sprawdza tylko znajomość środków stylistycznych - opowiada. I dodaje: - Z jednej strony szkoda, że na tak brutalnym opisie śmierci zwierzęcia… Z drugiej również szkoda, że nie wykorzystuje jej do pogłębionej krytycznej refleksji na temat zabijania zwierząt przez człowieka.

Dlaczego takie rozmowy - również o śmierci - są ważne? - Musimy rozszczelniać spojrzenie antropocentryczne, oparte na dominacji człowieka nad światem w myśl słów "czyńcie sobie ziemię poddaną" - uważa dr Ochwat. I dodaje: - Jeśli teraz nie wyhamujemy, czeka nas i istoty zamieszkujące planetę piekielna przyszłość. Powołuje się tu na prognozy poważnych organizacji naukowych takich jak IPCC. Potrzebujemy nowych narracji, a w szkole przekazujemy ciągle te oparte na paradygmacie białego człowieka, który plądruje, zabija, wycina, nabywa. To nasze wzorce kulturowe, to nasze lektury. Trzeba zacząć inaczej, musimy opowiadać również historię Ziemi, zwierząt, roślin, a nie tylko dzieje homo sapiens. Akurat wiele z tych dotyczących zwierząt oparte są na przemocy, ale o tym też warto mówić w szkole, chociażby krytykując takie relacje - zachęca.

Co nam to da? Może wykształcić w uczniach nową optykę spoglądania na świat. - Opartą na trosce, czułości i odpowiedzialności za innych w ramach biowspólnoty - dodaje badaczka.

Wojna w Ukrainie i w tym przypadku ma wpływ na narrację. - Warto też skoncentrować uczniowską uwagę na nieludzkich ofiarach wojen - zauważa Ochwat. - Agresja Putina na Ukrainę to przecież również niszczona ziemia, palone pola ze zbożem, bombardowane ogrody zoologiczne, bezdomne zwierzęta domowe, powietrze, które staje się toksyczne, kiedy płoną podpalane rafinerie. Mimo jednak tej powszechności poczucia nekrozy, ginięcia na naszych oczach, dokonuje się znacząca pozytywna zmiana w podejściu do zwierząt. Wojna w Ukrainie to pierwszy konflikt zbrojny, w którym cierpienie i śmierć zwierząt nie stanowi jedynie tła dla ludzkich dramatów - podkreśla.

Szczęka opada

O tym, co usłyszałam od Magdaleny Ochwat, wspominam Annie Zientarze, pedagożce szkolnej z Mazowsza. Pracuje w niedużym zespole szkół (około 200 uczniów), na pół etatu. - Dziś młodzi ludzie mają coraz mniej przestrzeni na beztroskę - zauważa. - Gdy do mnie przychodzą, widzę, że najbardziej potrzebują rozmowy, wysłuchania, wsparcia. Ale na to jest mało miejsca i czasu - ocenia.

I przypomina, że praktyki w szkołach są różne. Połowa placówek - ta, w której pracuje również - nie miała dotąd na etacie psychologa. Nie wszędzie uczniom wolno tak po prostu pójść do specjalisty w czasie lekcji, tak żeby nie krępowali się tym, że koledzy to widzą. Niektórzy pedagodzy nie mają nawet swojego gabinetu, w którym można byłoby prowadzić rozmowy na delikatne i trudne tematy. Są takie szkoły, gdzie dyrektorzy uważają, że ważniejsze jest, by się wszystko w papierach zgadzało, niż żeby uczeń mógł wypić herbatę z pedagogiem, spojrzeć mu w oczy i dać sobie naprawdę pomóc.

- A są tacy, którzy na takie rozmowy mają szansę tylko w szkole, bo choć są dopiero nastolatkami na rodziców już nie mogą liczyć - mówi. - Mamy uczniów i uczennice, których wychowują dziadkowie, a oni całą pandemię drżą o ich życie. Babcia jednego z uczniów, która była dla niego rodziną zastępczą, zmarła na covid. Jak sobie poradzić z czymś takim, gdy ma się naście lat? To są bardzo młodzi ludzie, ale bagaż emocji i doświadczeń, które mają, jest często ogromny. Tak ogromny, że mi, 40-letniej babie, szczęka opada - dodaje.

"Depresja systemu"
Źródło: TVN24 GO

Sami chcieli o tym pisać

Dr Joanna Rzońca pracuje w bibliotece IV LO w Krakowie. Oprócz tego uczy młodzież edukacji medialnej i plastyki, opiekuje się szkolnym czasopismem. Pracuję z młodymi już od 17 lat. Kilka lat temu zaczęła też zachęcać uczniów do wydawania książek. Piszą opowiadania - sami wybierają tematy, ale też pracują nad techniczną stroną zbiorów - wybierają czcionki, opracowują skład i okładki.

- To projekt biblioteczny, a ja staram się ich tylko zachęcić i później nie przeszkadzać w pracy twórczej. Oni mają czuć, że to jest całkowicie ich - podkreśla.

W zeszłym roku grupa uczniów przygotowała książkę z opowiadaniami właśnie o śmierci ("Czarno-biała śmierć"). - Szczerze mówiąc, miałam pewne obawy, gdy mi powiedzieli, jaki temat wybrali - wspomina. - Nie znaliśmy się dobrze, bo nawet nie wszyscy mieli ze mną lekcję. To były nastolatki z różnych klas, tylko dla jednej uczennicy byłam wychowawczynią. Nie wiedziałam, czy to będzie dla nich temat trudny, czy będzie osobisty, ale nie ingerowałam w to - zapewnia.

Agata Dworzak, jedna z uczennic, która pracowała nad tą książką, mówi mi: - Na początku wcale nie planowaliśmy, że to będzie dokładnie o śmierci. Chcieliśmy popracować nad tym kontrastem, między światłem a mrokiem, przyjrzeć się odcieniom szarości. Ale gdy zaczęliśmy zapoznawać się wzajemnie ze swoimi tekstami, okazało się, że w każdym z nich pojawia się śmierć. W różnych formach. Ktoś opisał śmierć w wypadku, ktoś zabójstwo, inny samobójstwo - wylicza.

Joanna Rzońca: - Są świetne opowiadania kryminalne, z fajną postmodernistyczną grą z czytelnikiem, ale są też takie, które wynikają z głębokich przeżyć uczniów. Widać, że pisząc, mieli okazję się otworzyć, pokazać kawałek siebie i problemy trawiące ich od środka. Pisanie to świetna forma, by pracować z emocjami - dodaje. 

Uczniowie ją zaskoczyli, bo oprócz tekstów każdy autor opowiadania opracował do niego listę z utworami, tak aby czytelnik mógł odbierać temat różnymi zmysłami.

Opowiadanie Agaty zaczyna się od śmierci. - Dużo myślałam o tym fatum, które wisi nad bohaterem. To częsty motyw w tekstach, które czytamy w szkole. Starałam się wprowadzić go w prosty, niewymyślny sposób, tak żeby czytelnik mógł to odnieść do swoich doświadczeń. Na polskim sporo o tym rozmawiamy, nie tylko interpretując lektury. Choć akurat ostatnio okazji nie brakowało, właśnie skończyliśmy mówić o Młodej Polsce i dekadentyzmie.

Temat pojawiał się też na lekcjach wychowawczych i etyce. - Dla wielu ludzi to, co się działo w pandemii, było przytłaczające - mówi Agata. - Codziennie umierało kilkaset osób, ludzie znikali na potęgę i trudno nie być tego świadomym. Równocześnie staraliśmy się nie dać temu pochłonąć i jednak bardziej przywiązywać uwagę do życia. Do tego, że wciąż tu jesteśmy - dodaje.

Monika Szulkowska podobne zdania słyszała od swoich uczniów. - Często pytali mnie: "sprawdzała pani, ile jest zakażeń?". I gdy odpowiadałam, niemal zawsze ktoś dodawał "i jest tyle i tyle śmierci". To jednak nie oznacza, że temat powszedniał. Jedna dziewczynka przerwała taką rozmowę, mówiąc: "Wy tak o tym lekko nie mówcie. Przecież ta osoba, która zmarła, to jest kogoś mama, tata, babcia. Dla was to jest liczba, ale dla kogoś to jest prawdziwa śmierć".

Czytaj także: