|

Nieszczęście jeździ do pracy samochodem

shutterstock_2260357475
shutterstock_2260357475
Źródło: PhotoRK/Shutterstock

Istnieje wiele argumentów za tym, by nie jeździć samochodem do pracy: drogo, długo, stresująco... Ostatnie badania dostarczają nam jeszcze jednego: ci, którzy jeżdżą do pracy samochodem, okazują się być po prostu mniej szczęśliwi - pisze dla tvn24.pl Piotr Michoń - profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, autor bloga i podcastu Ekonomia Szczęścia.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Kiedy szukamy odpowiedzi na pytanie, co może uczynić nas szczęśliwymi, zwykle natrafiamy na coś, co jest oczywiste (kochaj i bądź kochany), trudne (weź rok urlopu i wyrusz w podróż dookoła świata), niepotwierdzone badaniami (jedz dużo czerwonych buraków). Nierzadko też słyszymy o czymś, co pomaga nam cieszyć się życiem, ale na krótko. Okazuje się jednak, że jest coś, co jest nieintuicyjne, może być proste i znajduje potwierdzenie w nauce. To coś, co wielu z nas może robić, chociaż w jakimś zakresie, i czerpać z tego korzyści.

Nagrodzony Noblem z ekonomii psycholog Daniel Kahneman razem ze swoimi współpracownikami przeprowadził w 2004 roku badanie, które wykazało, że dojeżdżanie do pracy to mało przyjemna część naszego dnia. Gorsze jest tylko rozmawianie z szefem, troszkę lepsze - wykonywanie prac domowych. Okazuje się też, że przeznaczając na drogę do pracy więcej niż godzinę dziennie jesteśmy zestresowani, odczuwamy chroniczny ból, mamy podwyższony cholesterol. Ludzie dojeżdżający do pracy rzadziej ćwiczą, mniej śpią, częściej stołują się fast foodach i spędzają mniej czasu z przyjaciółmi.

Każda dodatkowa minuta przeznaczona na dojazd i powrót do pracy zmniejsza naszą satysfakcję z jej wykonywania, ale też z wykorzystywania czasu wolnego. Tak przynajmniej wynika z badania przeprowadzonego przez naukowców z University of the West of England (UWE) w Bristolu. Przez pięć lat, między 2009/10 a 2015/16 rokiem badali oni 26 tysięcy pracowników. Obliczyli, że 20 minut przeznaczone na dojazdy zmniejsza satysfakcję z pracy w porównywalnym stopniu, co obniżka wynagrodzenia o 19 proc.

No jasne - powiecie - skoro dużo czasu przeznaczam na dojazdy, to nie mam go na robienie innych rzeczy. W tym kontekście ciekawe są przeprowadzone w 2009 roku badania ekonomisty Thomasa Jamesa Christiana, który udowodnił, że nie o ilość tu chodzi. Okazuje się bowiem, że o ile czas przeznaczony na podróż do pracy może negatywnie wpływać na zachowania polepszające nasze zdrowie, o tyle zależność ta nie występuje, gdy weźmiemy pod uwagę to, ile czasu przeznaczamy na samo pracowanie. Osoby, które pracowały długie godziny, więcej robiły dla swojego zdrowia niż ci, którzy po prostu dużo czasu spędzali w drodze. Jest w samej naturze dojeżdżania coś, co zniechęca nas do aktywności fizycznej, zdrowego jedzenia czy spędzania czasu z przyjaciółmi; i to nie jest brak czasu.

DSCN0805
Poranek w Warszawie 13 września
Źródło: Tomasz Zieliński/tvnwarszawa.pl

Dojeżdżanie do pracy czyni nas nieszczęsliwymi?

Nie kilka, nie kilkanaście, ale już kilkadziesiąt badań przeprowadzonych w wielu krajach na całym świecie, sugeruje, że dojeżdżanie do pracy może być bardziej stresujące niż sama praca. Im dłużej jesteśmy w drodze do biura czy fabryki, tym mniejsza satysfakcja z pracy i ogółem z życia. Badania brytyjskie pokazują, że w porównaniu z tymi, którzy pracują z domu, pracownicy codziennie podróżujący do pracy częściej odczuwają niepokój, rzadziej postrzegają to, co robią, jako wartościowe. Są mniej zadowoleni z życia i pracy. Najgorzej w każdym ze wspomnianych aspektów wypadły osoby, których czas codziennych podróży do i z pracy mieścił się w przedziale między 60 a 90 minut. Co ciekawe, w przypadku osób, które spędzały na dojazdach 3 godziny dziennie, wymienione efekty nie występowały.

W literaturze naukowej nierzadko wskazuje się na coś, co można określić jako "skrzywienie w myśleniu osób dojeżdżających do pracy" (ang. commuters’ bias). Skuszeni wyższymi zarobkami pracownicy bagatelizują okropności długich dojazdów. 

Przykładowo: w badaniu wspominanym przez "The Harvard Bussiness Review" (2017) naukowcy poprosili respondentów o to, by wybrali pomiędzy pracą za 67 tysięcy dolarów rocznie i czasem dojazdu 50 minut a pracą za 64 tysiące rocznie i czasem dojazdu 20 minut. Ponad 80 proc. badanych wybrało pierwszą opcję. To oznacza, że respondenci byli skłonni przehandlować 230 godzin rocznie za 5-procentową podwyżkę wynagrodzenia, które w dodatku częściowo przeznaczą na paliwo spalane w drodze do pracy. 

Zgoda na przehandlowywanie czasu za pieniądze, nawet według mało opłacalnego kursu, bierze się z opisywanej przeze mnie w książce "Życzę szczęścia!" pułapki polegającej na nieuwzględnianiu czasu jako kosztu. Łatwiej nam myśleć o dodatkowym zarobku jako korzyści niż o utraconym czasie jako stracie. Amerykańscy respondenci wspomnianego wcześniej badania zwyczajnie nie byli w stanie w pełni ocenić fizycznych, emocjonalnych i psychologicznych konsekwencji, jakie ma dla nich wydłużenie czasu podróży do pracy.

Skuszeni wyższymi zarobkami pracownicy bagatelizują okropności długich dojazdów
Skuszeni wyższymi zarobkami pracownicy bagatelizują okropności długich dojazdów
Źródło: Grand Warszawski/Shutterstock

Tego rodzaju skrzywienie nie jest raczej obserwowane w Polsce. Przeprowadzone w 2023 roku badanie firmy LeasingTeam Group wskazuje, że czterech na pięciu Polaków uznaje czas potrzebny na dojazd do pracy jako jeden z kluczowych czynników przy wyborze oferty zatrudnienia. A przy tym gdyby warunki dojazdu uległy pogorszeniu, połowa Polaków deklaruje, że zaczęłaby szukać czegoś nowego, a co piąty bez wahania zmieniłby pracę.

Harwardzka profesor Ashley Whillans w książce "Time smart" szukała odpowiedzi na pytanie, o ile więcej musiałby zarabiać otrzymujący średnią płacę Amerykanin, żeby być tak samo szczęśliwym jak na przykład ktoś, kto planuje swój czas albo płaci komuś innemu, by robił za niego rzeczy, których ta osoba robić nie lubi.

No to zobaczmy, ile kosztuje nas dojeżdżanie do pracy. Długie godziny dojazdu to mniej czasu przeznaczanego na aktywny odpoczynek. To oznacza, że "nie zarobimy" 1800 dolarów. Whillans obliczyła bowiem, że 30 minut aktywności dziennie (spacer albo ćwiczenia) podwyższy nasze szczęście tak samo jak podwyżka o 1800 dolarów rocznie. Jeżeli będziemy delektować się posiłkami (a o to bywa trudno, gdy jemy fast foody lub żarcie podgrzane w mikrofalówce), "zarobimy" kolejne 3600 dolarów. A jeżeli zadbamy o nasze relacje z przyjaciółmi - osoby, które dużo dojeżdżają, często deklarują, że nie przeznaczają zbyt dużo czasu na tego rodzaju czynności - to "zarobimy" kolejne 5800 dolarów.

Inni badacze też próbowali to przeliczyć. Dan Buettner, autor książki "Thrive: Finding Happiness the Blue Zones Way", wskazuje, że jeżeli zarabiający 50-60 tysięcy dolarów rocznie Amerykanin, który spędza dwie godzinny dziennie na dojazdach do pracy, mógłby przestać dojeżdżać, to jego szczęście wzrosłoby tyle samo jak po podwyżce rocznego wynagrodzenia o 40 tysięcy.

Rozkład
Dowiedz się więcej:

Rozkład

Ważne jest, jak dojeżdżamy

Dla wielu osób samochód jest koniecznością. To oczywiste. Żadne argumenty - zarówno te związane ze zdrowiem, jak i te łączące się z ekologią - nie są w stanie przekonać ich do rezygnowania z czterech kółek. Ci ludzie nierzadko nie mają wyboru. Nie jest przypadkiem, że wśród tych, którzy najczęściej jeżdżą do pracy samochodem, są rodzice małych dzieci. Widać to świetnie na ulicach polskich miast, gdy pod koniec czerwca ruch znacznie maleje, by z podwójną siłą uderzyć ponownie dokładnie 1 września.

Samochody stały się wielofunkcyjnymi maszynami do przewożenia ludzi i zakupów. Przy tym wiele osób ceni sobie wygodę. Dzięki klimatyzacji i ogrzewaniu nasze wehikuły zapewniają schronienie zarówno przed zimnem i deszczem, jak i przed upałem. Używamy samochodów, by rozwozić dzieciarnię, przewieźć siaty pełne zakupów, opanować chaos czasu i przestrzeni zobowiązań związanych z rodziną, pracą i aktywnościami poza nią. W samochodzie możemy odciąć się od innych, fałszując, śpiewać ulubione przeboje, odbywać rozmowy telefoniczne, planować weekend, ogolić się, poprawić makijaż czy posłuchać audiobooka. W końcu możemy też najzwyczajniej w świecie lubić jazdę samochodem.

Jednak pomimo swych niezaprzeczalnych walorów to właśnie samochód okazuje się być najmniej korzystnym dla nas środkiem podróżowania do pracy.

Czy więc jest nim komunikacja publiczna, do której co roku na chwilę przed Dniem bez Samochodu zachęcają włodarze największych polskich miast? 22 września w niejednym z nich kierowcy mogą pojechać do pracy tramwajem czy autobusem bez kupowania biletu - wystarczy mieć przy sobie prawo jazdy. Tyle tylko, że podróż autobusem czy tramwajem wcale nas nie uszczęśliwia. Przynajmniej do takich wniosków doszli w 2007 roku badacze z holenderskiego Kennisinstituut voor Mobiliteitsbeleid w Hadze, które w swojej książce "Miasto szczęśliwe" przytacza kanadyjski autor Charles Montgomery. Z ich badania wynika, że transport zbiorowy unieszczęsliwia podróżnych jeszcze bardziej niż samochód - zaledwie 22 proc. odczuwa radość, podczas gdy 10 proc. strach, a po 12 proc. - wściekłość i smutek. W przypadku dojeżdżających samochodem 51 proc. odczuwa radość, strach 8 proc., wściekłość 6 proc., a smutek 5 proc. Najbardziej zadowolonymi użytkownikami dróg są rowerzyści - radość odczuwa 68 proc., strach 5 proc., a po 3 proc. badanych - smutek i wściekłość.

Aktualnie czytasz: Nieszczęście jeździ do pracy samochodem

Jeśli myślicie, że nic dziwnego, iż holenderskie badania wykazały, że rowerzyści są najszczęśliwsi, to warto zajrzeć także do innych badań. We wspomnianym przeze mnie wcześniej badaniu naukowców z bristolskiego UWE udowodniono, że o ile dojeżdżanie do pracy niesie za sobą negatywne konsekwencje dla naszego zadowolenia z życia i kondycji mentalnej, to w żaden sposób nie odnosi się to do osób, które chodzą pieszo albo jeżdżą rowerem.

Do pracy najlepiej jechać rowerem lub iść pieszo
Do pracy najlepiej jechać rowerem lub iść pieszo
Źródło: Margy Crane/Shutterstock

Wybierając jedną z tych dwóch opcji, zmniejszamy emisję gazów cieplarnianych. Podróżując w ten sposób, jesteśmy w ruchu, a co za tym idzie:

  • poprawiamy krążenie,
  • wzmacniamy mięśnie,
  • zmniejszamy ryzyko wystąpienia chorób przewlekłych i otyłości.

Chodząc czy pedałując, nie potrzebujemy miejsc parkingowych, nie ponosimy opłaty za przejazd, nie stoimy w korkach, nie wydajemy pieniędzy na paliwo, mamy mniejsze koszty ewentualnych napraw. Dodatkowo mamy większy kontakt z naturą, realnie i metaforycznie zwalniamy, dostrzegamy zmiany zachodzące dookoła. W końcu, jak niemal każdy rodzaju ruchu, jazda rowerem i chodzenie poprawiają nastrój. Umiarkowanie intensywna aktywność fizyczna zwykle jest oceniana przez osobę ją wykonującą jako przyjemna i motywująca. W sondażu przeprowadzonym wśród brytyjskich rowerzystów (a cycling UK survey) w 2017 roku aż 91 proc. spośród 11 tysięcy badanych uznało, że jeżdżenie rowerem jest ważne dla ich zdrowia psychicznego.

91 proc. spośród 11 tysięcy badanych Brytyjczyków uznało, że jeżdżenie rowerem jest ważne dla ich zdrowia psychicznego
91 proc. spośród 11 tysięcy badanych Brytyjczyków uznało, że jeżdżenie rowerem jest ważne dla ich zdrowia psychicznego
Źródło: Unexpected_images/Shutterstock

Ale jazda na rowerze i spacerowanie niesie ze sobą jeszcze więcej korzyści, o których nie od razu pomyślimy. W porównaniu do tych, którzy podróżują do pracy samochodem, rowerzyści i piesi zwykle nie są narażeni na stres związany ze spóźnieniem i brakiem wpływu na okoliczności podróżowania (poza pogodą). Badania opublikowane w "World Leisure Journal" sugerują, że jeżdżeniu samochodem do pracy często towarzyszy stres i strach przed spóźnieniem. Z badań nad szczęściem wiemy, że dla jego osiągania bardzo istotne są poczucie kontroli i autonomia. Nierzadko zdarza się, że tracimy je, jadąc samochodem po zatłoczonych drogach.

Szczególnie w Polsce jest się czego obawiać. Z danych Eurostatu za 2021 rok wynika, że spośród krajów europejskich to w Polsce jest najwięcej samochodów pasażerskich na 1000 mieszkańców (dokładnie 687), a do tego 40 proc. z nich ma 20 i więcej lat. Ponadto, według danych firmy Rankomat, na światowej liście najbardziej zakorkowanych miast, których liczba mieszkańców nie przekracza 800 tysięcy, pięć pierwszych to miasta polskie (Łódź, Kraków, Wrocław, Poznań, Szczecin, a jeszcze na siódmym miejscu Trójmiasto). Przeciętny łodzianin spędza w korkach 103 godziny rocznie w ciągu 230 dni roboczych - to daje więcej niż cztery pełne doby! Pół godziny na każdy dzień pracy. A jak czytamy w przeglądzie badań zamieszczonym w "Journal of Clinical and Diagnostic Research", pół godziny ćwiczeń aerobowych, takich jak jazda na rowerze czy chodzenie, wystarcza do tego, by znacząco wzmocnić nasze funkcje poznawcze, poprawić pamięć, zdolność kojarzenia czy prędkość wykonywania zadań umysłowych.

TVN24 Clean_20230627213521(13924)_aac
Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze dotarło do osób, które zrezygnowały z jazdy autem
Źródło: TVN24

Idąc pieszo albo jadąc rowerem, nie tylko więc unikamy straty, ale też zyskujemy poczucie kontroli. Czas podróży staje się przewidywalny i zależy od nas. Odpada też stres związany z korkami czy niepewność tego, czy znajdziemy miejsce do zaparkowania. A przy tym aktywność już mamy odhaczoną. No dobrze, zgodzę się, że minusem jest to, że spóźniając się do pracy, nie możemy się tłumaczyć staniem w korkach.

Gdyby to, co dotychczas napisałem, nie stanowiło dla Was argumentu za, o ile to możliwe, ograniczeniem dojazdów samochodem, to na koniec mam coś jeszcze. A raczej nie ja, tylko naukowcy z University of Leicester współpracujący z tamtejszymi szpitalami.

Analizując przez pięć lat styl życia 500 tysięcy Brytyjczyków, badacze sprawdzili efekt, jaki dojeżdżanie do pracy samochodem miało na poziom inteligencji i pamięć. Wyniki są dość niepokojące: im więcej czasu spędzonego w drodze do pracy, tym większe spadki poziomu inteligencji i tym większe ubytki pamięci. Dlaczego? By odpowiedzieć na to pytanie, potrzeba kolejnych badań, ale raczej nie chodzi o ergonomię fotela. Badacze skłaniają się do stwierdzenia, że powodem są siedzenie i nuda. Jedno i drugie szkodzi naszym mózgom.

Nowa książka prof. Piotra Michonia ukaże się pod koniec września
Nowa książka prof. Piotra Michonia ukaże się pod koniec września

poprawiamy krążenie,

wzmacniamy mięśnie,

zmniejszamy ryzyko wystąpienia chorób przewlekłych i otyłości.

Czytaj także: