Dmuchany Rosomak zrobi wroga w balona?

Te Rosomaki mają nie tylko gumowe, dmuchane koła, ale też kabinę, armatę, wyrzutnię granatów i pancerz. Polska armia rozważa zakup gumowych makiet transporterów bojowych, które mają dezinformować przeciwnika na polu walki XXI wieku.

Nadmuchiwany Rosomak wielkością i kształtem nie różni się od oryginału i waży tylko 250 kg - by ośmiu żołnierzy mogło go przenosić z miejsca na miejsce. Polski pojazd bojowy w wersji dmuchanej ma nawet lusterka, światła odblaskowe, a na wieży imitacje armaty i wyrzutni granatów. Inżynierowie z firmy Lubawa z Grudziądza, którzy we współpracy z Wojskowym Instytutem Techniki Inżynieryjnej we Wrocławiu opracowali makietę, nie zapomnieli nawet o osłonach śrub napędzających wóz w wodzie.

Oszukać wroga

Po co armii, która lata najnowocześniejszymi samolotami F-16 gumowe wozy bojowe? - Wojsko od zawsze robi dwie rzeczy - z jednej strony się zbroi, z drugiej pozoruje działania. Żeby pozorować, potrzebne są makiety - mówi Piotr Ostaszewski, prezes Lubawy.

Jednak ta makieta to o wiele więcej, niż dmuchany model Rosomaka. - Nie wystarczy już zmylić obserwatora patrzącego nieuzbrojonym okiem. Dzisiaj musi to podobnie wyglądać na radarze, w noktowizji, wydawać podobne odgłosy - dodaje Ostaszewski. Makieta Rosomaka nie może różnić się od oryginału w podstawowych wymiarach sylwetki więcej niż 2%. Z odległości 1000 metrów gołym okiem, a z 2500 m przy pomocy standardowej lornetki wojskowej musi być nie do odróżnienia od oryginału.

W planach jest też wyposażenie makiety w systemy grzewcze, nadające odpowiednią temperaturę w miejscach, gdzie prawdziwy Rosomak wydziela najwięcej ciepła - nie tylko w rejonie silnika i wydechu, ale też w okolicach opon, nagrzewających się podczas jazdy, łożysk kół czy lufy, która nagrzewa się podczas strzelania.

Standard w wyposażeniu

- Wszystkie armie świata, jeśli poważnie myślą o maskowaniu i działaniach pozorujących, sięgają po makiety. Wypada żałować, że u nas traktuje się je po macoszemu, a makiety były dotychczas wykonywane dosłownie w pojedynczych egzemplarzach - mówi redaktor naczelny miesięcznika "Raport" Grzegorz Hołdanowicz.

Najsłynniejszy przypadek użycia makiet miał miejsce przed inwazją w Normandii, gdy na potrzeby dezinformacji stworzono fikcyjną grupę amerykańskiej armii pod rozkazami gen. Pattona. Używając tysięcy fałszywych czołgów, dział i pojazdów, łącząc ich ruchy z dezinformacją w eterze alianci stworzyli wrażenie, że desant ma nastąpić w Norwegii, nie we Francji. Niemcy przerzucili całe dywizje w pobliże domniemanej koncentracji alianckich wojsk.

Źródło: PAP, tvn24.pl

Czytaj także: