- Z pewnego punktu widzenia więzienie było najlepszym miejscem, dlatego że nie doszła do mnie ta cała histeria, którą ludzie przeżywali - wspominał wydarzenia z marca 1968 roku Seweryn Blumsztajn. - Byłem oburzony na moich przyjaciół zaangażowanych w Marzec, że wyjeżdżają. Po wyjściu z więzienia zmieniłem zdanie - przyznał.
Goście TVN24 profesor Jerzy Eisler, profesor Paweł Śpiewak, Krzysztof Topolski i Seweryn Blumsztajn rozmawiali o wydarzeniach z marca 1968 roku.
Seweryn Blumsztajn z "Gazety Wyborczej" podkreślił, że Marzec'68 był "przede wszystkim wolnościowym zrywem studenckim". - Cała sprawa żydowska została jakby dopisana przez władze - dodał.
Jak mówił, antysemityzm pojawił się ze względu na wewnętrzny spór aparatu władzy, którego młodsza część "szła pod hasłami nacjonalistycznymi", szukając "w ten sposób legitymizacji i kontaktu z narodem".
Blumsztajn został aresztowany 8 marca. - Z pewnego punktu widzenia więzienie było najlepszym miejscem, dlatego że nie doszła do mnie ta cała histeria, którą ludzie przeżywali - powiedział. - Ja w tym więzieniu byłem oburzony na moich przyjaciół zaangażowanych w ten Marzec, że (...) wyjeżdżają - wspominał.
I dodał: - Po wyjściu (z więzienia - red.) zmieniłem zdanie.
"Stwierdziłem, że koniec wszelkiej nadziei i nie ma żadnej szansy"
Krzysztof Topolski, który także został aresztowany w marcu 1968 roku, powiedział, że aresztowani "tak naprawdę niewiele rozumieli" i nie zdawali sobie sprawy z rozmiaru nagonki antyżydowskiej.
- Po roku wyszedłem i nagle zorientowałem się, że ci, co jeszcze nie wyjechali, pokolenie naszych rodziców, myślało o 1943 roku, o Holokauście. Oni chcieli nas wypchnąć, oni chcieli, żeby ci młodzi się uratowali - powiedział. - Oni żyli pamięcią Holokaustu - tłumaczył.
Dodał, że "wszyscy starsi mówili: niech się młodzi ratują".
Topolski podkreślił, że "miał w nosie, że jest Żydem", ale 25 sierpnia 1968 roku zdecydował o wyjeździe, kiedy w więzieniu dowiedział się, "jak żeśmy 'pomogli' Czechosłowacji" (w nocy z 20 na 21 sierpnia wojska Układu Warszawskiego wkroczyły na terytorium Czechosłowacji w reakcji na tak zwaną Praską Wiosnę). - Stwierdziłem, że koniec wszelkiej nadziei i nie ma żadnej szansy - stwierdził.
Starsi Żydzi "wpadli w panikę"
Historyk i badacz Marca'68 profesor Jerzy Eisler powiedział, że władze wywierały presję na Żydów, by wyjeżdżali z kraju. - Szczególnie kobiety na to reagowały. "Ty Żydówo" - jedno zdanie, które nieważne kto powiedział, to nie musiał być nikt ważny, to nie musiał być nikt istotny, ale to było jak spoliczkowanie w publicznym miejscu - stwierdził.
Profesor powiedział, że wiosną 1968 roku pojawiła się plotka, że na Żuławach będzie budowany obóz koncentracyjny dla Żydów, co było nieprawdą.
- Wielu zwłaszcza starszych Żydów, którzy pamiętali Shoah, pamiętali wojnę, okupację, (...) wpadli w panikę - wyjaśniał.
"Wrócił język nazizmu"
Profesor Jan Śpiewak, socjolog, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego zwrócił uwagę, że antysemicki język władz udzielał się także zwykłym ludziom i "wkraczał w życie codzienne".
- Wrócił język nazizmu. To było nazistowskie użycie argumentów - mówił.
I dodał: - Nikt się tego nie spodziewał.
Stwierdził, że miał poczucie, że "dzieje się coś naprawdę strasznego", mieliśmy do czynienia z "czkawką nazistowską".
"Nie będzie Gomułka decydował, czy jestem Polakiem, czy Żydem"
Seweryn Blumsztajn przypomniał, że emigrowali wtedy jego rodzice. On sam nie wyjechał, bo - jak mówił - "czuł się odpowiedzialny".
- Bo wywołałem tę awanturę. Po drugie, dlatego że nie będzie Gomułka decydował, czy jestem Polakiem, czy Żydem. Poza tym miałem takie poczucie, że wokół mnie są przyjaciele, nie tylko o żydowskich korzeniach i jakoś dałem radę - mówił.
- Pytanie o stosunek polskiego społeczeństwa do tej kampanii antysemickiej jest najtrudniejszym pytaniem o Marzec'68 dzisiaj i właściwie niedotkniętym przez historyków - ocenił.
"Nie uciekłem ze strachu"
Krzysztof Topolski podkreślał z kolei, że nie uciekł ze strachu.
- Tylko stwierdziłem, że jest bez szansy (na poprawę - red.), wyjechałem, wróciłem - mówił.
"Dziady" zdjęte ze sceny
Profesor Jerzy Eisler przypomniał także zdjęcie z afisza spektaklu "Dziady", wystawianego w Teatrze Narodowym.
- Jeżeli się atakuje "Dziady", jeśli się to zdejmuje ze sceny i informuje się, że będą tylko jeszcze dwa spektakle, przy czym ostatni 30 stycznia 1968 roku, to właściwie zaprasza się młodą inteligencję, studentów do protestu - ocenił.
Blumsztajn stwierdził, że było to "pokolenie niezrewoltowane". - To były dzieci ze szczęśliwym dzieciństwem, traktujący te ograniczenia, jakie system narzuca, jako coś dość oczywistego, identyfikujący się z tym krajem i dopiero Marzec'68, ta brutalność i kłamstwa ich obudziły - mówił.
Głos Kościoła
Goście TVN24 byli też pytani o działania Kościoła w 1968 roku.
- Były dwa listy Episkopatu: jeden w marcu, drugi opublikowany w maju. To jest taka sytuacja, z jaką mamy do czynienia często. Ktoś, kto mówi białe i ktoś kto mówi czarne i obaj mają rację. Bo dla jednego jest zajęte stanowisko w kwestii antysemickiej kampanii, dla drugiego nie ma - mówił Jerzy Eisler, tłumacząc, że stanowisko Kościoła mogło być uznane za niejednoznaczne.
Topolski przypomniał, że w marcu 1990 roku obydwie izby polskiego parlamentu spotkały się na wniosek posła Zbigniewa Janasa. - Zostało przegłosowane przez obie izby kongresu przeproszenie dla wszystkich, którzy zostali wygnani z Polski - mówił.
Interpelacja w sprawie brutalności policji i cenzury
Posłowie Znaku Jerzy Zawieyski, Konstanty Łubieński, Tadeusz Mazowiecki, Stanisław Stomma, Janusz Zabłocki 11 marca 1968 roku złożyli w Sejmie interpelację w sprawie brutalności policji i cenzury.
Eisler mówił, że doszło wtedy do "dwóch dni sabatu czarownic".
- Wszyscy wypowiadali się tam, bardzo wielu posłów znanych i nieznanych, na przykład pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego w Krakowie Czesław Domagała powiedział zdanie, które zacytuję z pamięci bez błędu, bo na zawsze mi się zapisało, że "nigdy żadne Bednary, Jasienice, Kisielewskie i Słonimskie nie będą sumieniem narodu, bo sumieniem narodu polskiego jest tylko Polska Zjednoczona Partia Robotnicza".
Jak mówił, zdarzały się chamskie, ordynarne zachowania. - Kiedy Jerzy Zawieyski mówił o pobiciu Stefana Kisielewskiego, był rechot - powiedział Eisler.
Według niego, "dzisiaj w Sejmie to byłoby normalne". - Bo oni krzyczą, przerywają sobie, ale w Sejmie PRL-u mówił jeden i nikt się nie odzywał, żadnych okrzyków, na galerii nie mogli być w czasie takich obrad goście, takie były przepisy - przypomniał.
OGLĄDAJ CAŁĄ DEBATĘ
Autor: pk,kb//kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24