|

Czy ktoś, kto "skipnął matmę", wie, że poszedł na wagary? Dzieci mają głos

Gdyby dziecko powiedziało mu, że się na niego "zrejdżowało", nie szukałby odpowiedzi w słowniku młodzieżowym, tylko zapytał, co je zdenerwowało. - Mamy rozumieć, co dzieci do nas mówią, ale nie przejmujmy ich języka – mówi Bartek Chaciński, który pomoże Wam zrozumieć język e-szkoły.

Artykuł dostępny w subskrypcji

"Przepraszam za spóźnienie, miałem problem z internetem, sprawdzała już pani obecność?” – to definicja nauczania zdalnego, którą ktoś zgłosił w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku. Żartowniś? Być może. A może jednak uczeń, który po wielu miesiącach w e-szkole najlepiej wie, co to znaczy "zamulać" na lekcjach. Kto wie, może nawet tak pomysłowe było to samo dziecko, które w zeszycie opisało fabułę "Ani z Zielonego Wzgórza", twierdząc, że "Mateusz i Maryla czekali na chłopca, a Ania im się zrespiła". A po lekcjach taki "zdalniak" zostawał "shifterem", który co prawda nie mógł do końca opanować materiału z matematyki, ale ciężko pracował, by zapanować nad swoimi snami.

Połowy słów nie zrozumieliście? Spokojnie. Ściągnęliśmy specjalistę!

W pandemii Bartek Chaciński, dziennikarz "Polityki", nie chodził co prawda na redakcyjne kolegia, ale czasem je "hostował" dla innych członków redakcji. Gdy chciał coś pokazać redaktorom – "szerował im skrina". Podobnie jak jego dzieci, które "na zdalce" pokazywały nauczycielce od matematyki rozwiązane zadania. Gdy cała rodzina równocześnie korzystała z internetu, zdarzało im się "lagować". Starali się jednak nie narzekać, bo wiedzą, że w czasie pandemii "upgrejdowali" swoje cyfrowe umiejętności i... polszczyznę.

Jak wyglądały zdalne lekcje?
Jak wyglądały zdalne lekcje?
Źródło: Shutterstock

Z Chacińskim, specjalistą od współczesnego języka młodzieżowego, członkiem Rady Języka Polskiego, a także jednym z jurorów w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku, postanowiłam porozmawiać o tym, jak e-szkoła zmieniła język i czy po pandemii coś nam z tego zostanie.

Podsłuchiwałeś lekcje swoich dzieci?

Może ze dwa czy trzy razy świadomie, ale tak nieświadomie to często. Zdalne lekcje bywają bardzo głośne. Jeśli nie śledzi się ich na słuchawkach, tylko z odkręconym dźwiękiem w laptopie, są natarczywe. Jak dźwięki ze szczekaczki, które czasem dochodzą zza okna. Nie da się tego dłużej słuchać. Szczególnie jeśli chodzi o młodsze klasy. Tam dzieci są dość głośne, mocno się przekrzykują. I niektóre lekcje właśnie głównie na przekrzykiwaniu polegają.

Starsze roczniki są cichsze. Potrafią się zorganizować, zdyscyplinować, wyciszać się.

Jak się mówi w zdalnej szkole?
Jak się mówi w zdalnej szkole?
Źródło: tvn24.pl

O i mamy pierwsze popularne słowo e-szkoły - "wyciszać się". Choć to wydaje się już zgrane, teraz oni się wszyscy "mutują". Czy to aby nie słowo pandemii?

Rozmawiałem z moimi dziećmi na temat języka – syn jest w ósmej klasie, córka w czwartej. Wielu słów używają i nie potrafią powiedzieć, że to są nowe słowa. Dla nich istnieją od zawsze. Im trudniej ocenić, co jest nową, a co starą polszczyzną.

I gdy ich zapytałem o nowe popularne słowo, to oboje powiedzieli mi, że "spam".

garn
Ostrów Wielkopolski: Lekcje zdalne ze strażakami dla czwartoklasistów
Źródło: PSP Ostrów Wlkp.

Ale przecież spam jest niemal tak stary jak internet!

Tylko że dla nich spam coś innego znaczy. Spamowanie na lekcjach zdalnych to jest pisanie do siebie na komunikatorze. Dzieje się to zwykle na Zoomie czy na Teamsie, bo to są dwa podstawowe systemy komunikacji. Zresztą nazwy tych platform właściwie są w tej chwili potocznymi, zwykłymi wyrazami, a nie nazwami firm.

Czyli są adidasami wśród butów?

Myślę, że można tak powiedzieć. Teams już nawet często pisany jako tims.

Ale skupmy się na chwilę na spamie. W szkole określenie "nie spamuj" przyjęło się jako "nie przeszkadzaj", "nie pisz na drugim kanale", "nie porozumiewaj się z kolegami na czacie". Musimy pamiętać, że na lekcjach zdalnych można porozumiewać się różnymi kanałami. Te lekcje są wielopoziomowe. Równocześnie trwają rozmowy z panią, resztą grupy, jedna na laptopie, druga w telefonie z kolegami, są dzieci, które jeszcze w tym czasie lekcji komunikują się w jakichś grach albo z innymi domownikami.

Myślę, że nic tak nie nauczyło multitaskingu czy ładniej mówiąc – wielozadaniowości. I dzieci po tych miesiącach będą lepszymi multitaskerami, choć to brzmi fatalnie...

Pewnie sami znajdą na to lepsze słowo w swoim czasie.

Albo i nie, bo jest to coś dla nich przezroczystego.

Nie znalazłem słowa, które by dobrze opisywało to zjawisko. Ta wielozadaniowość jest po prostu na tyle naturalna dla dziś dorastających dzieci, że może nie czują potrzeby wymyślania takiego słowa. To się po prostu dzieje.

Ale gdy pytałem o słowa nowe i to porozumiewanie się ze sobą, to usłyszałem jeszcze dużo skrótów: "cb", "cr".

"Cb", czyli "ciebie", ale "cr"?

Też tego wcześniej nie znałem. "Cr" to jest "co robisz?".

To tylko osiem liter. Trzeba to aż tak skracać?

- Okazuje się, że nawet to jest za długie. Takie konwersacje wielopoziomowe mają swoją dynamikę, łatwo się zagapić. Myślę, że łatwiej jest pisać chyłkiem z klawiatury te dwie litery niż całą frazę, całe pytanie. Na pewno czasy sprzyjają nowym skrótowcom. A refleks w takiej komunikacji wyrobiły gry sieciowe, w których szybka komunikacja na czacie też odgrywa ważną rolę.

Amelka dla Oli
Kalsk. 7-letnia Amelka uratowała babcię. Wezwała pomoc podczas zdalnej lekcji
Źródło: TVN24

I jak się człowiek tyle nagada na różnych poziomach, to potem "mózg laguje" od tego?

Od tego też.

"Lagi" w słownikach naszych dzieci pojawiły się jednak nie tylko w kontekście zmęczenia i e-lekcji.

Gdy zaczęła się pandemia, wymieszały się natychmiast dwa poziomy życia. Nie dość, że dzieci brały udział częściej w lekcjach online, to jeszcze brały udział częściej w rozrywce online. Dla wielu to był jedyny dostępny jej rodzaj.

Gdy lekcje się skończyły, zaczynał się czas na swobodne rozmowy z koleżankami i kolegami. I skoro nie można ich było prowadzić normalnie, nie można się spotkać, to można je było prowadzić online. Wtedy, okazało się, przydają się duże systemy, w których dostępnych jest wiele gier, ale przede wszystkim działają w nich różnego rodzaju komunikatory.

Te systemy gier okazały się równie ważne co systemy e-learningowe, w zasadzie się ze sobą zazębiały. Dzięki nim świadomość języka i technologii poszła bardzo do przodu.

Jakiś przykład tego zazębiania?

Jednym z pierwszych nowych słów, które wynotowałem w zeszłym roku, już w czasie pandemii, było związane ze skokowym wzrostem popularności gry "Among Us". Ta gra jest bardzo ciekawa, bo jest uspołeczniająca. Jest jak takie klasyczne poszukiwanie szpiega czy oszusta. Trzeba wspólnym wysiłkiem grupy graczy wskazać kogoś, kto na stacji kosmicznej zabija innych albo innym robi wbrew. Gra jest bardzo prosta i nie była bardzo popularna przed pandemią. Zmieniło się to w pandemii, gdy nagle silniej zaistniała potrzeba bycia ze sobą i grania w gry, w które nie gra się samemu. I to ta gra wprowadziła nam do słowników słowo "sus".

Kto to, co to?

Skrót od angielskiego suspect albo suspicious, czyli podejrzany. Ten "sus" w grze to ma być właśnie ten oszust, czarna owca, w terminologii gry – impostor. Ale to przerzucenie się: "ty jesteś sus", a więc "jesteś podejrzany", działo się najpierw w grach, ale potem występowało też na lekcjach. Dzieci po prostu zaczęły tak na siebie mówić.

Jeden z rodziców opowiadał mi, jak jego dziecko streszczało fabułę "Ani z Zielonego Wzgórza", mówiąc, że "Mateusz i Maryla czekali na chłopca, a Ania im się zrespiła". Tak zastosowała angielskie respawn, czyli w świecie gier - odrodzenie.

Doskonałe! Ale tego jest więcej.

Dzieci stosują też "ekspić" – czyli zbierać punkty doświadczenia, "dropić" – to ta sytuacja, gdy zabita postać w grze wyrzuca z siebie różne "ajtemy". Co też ważne, że nie mówią przedmioty, tylko właśnie "ajtemy" od items. To wszystko po trosze przenosi się do zwykłego życia i mam wrażenie, że będzie się coraz częściej przenosić.

To zresztą nie zawsze słowa pochodzące z angielskiego. Takim czasownikiem, który przeszedł z gier bezpośrednio do e-lekcji jest "wywalić". Najczęściej jako "wywaliło mnie". I to było jedno ze słów, które miało już trochę głosów w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku 2020. Dziś w równej mierze odnosi się do gier sieciowych, w które gra się w wiele osób, i do e-lekcji, z których też można zostać wywalonym, gdy nas rozłączy.

Czasem naprawdę, bo internet jest słaby, a czasem, żeby pani z matmy nie wzięła nas do odpowiedzi. Wiele razy słyszałam w tym roku: "wywaliło mnie!"

Dzieci kombinują nie tylko z językiem.

Co było największym językowym przebojem pandemii?

Słowo, które dziś nam się już wydaje stare i normalne, czyli "koronaferie".

Pamiętam, że w środowisku językoznawców bardzo szybko zaczęły się spotkania o języku pandemii i sporo dyskutowaliśmy, że tych neologizmów z nią związanych nie ma wcale tak dużo. Początkowo bardzo mało było takich, które byłyby spontaniczne. Takich, które się po prostu pewnego dnia pojawiły i bum, są! I właśnie tutaj można było liczyć na dzieciaki i młodzież. To oni wymyślili koronaferie. I to było słowo, które miało bardzo wiele wskazań w plebiscycie. Miało też kilka znaczeń. Na początku oznaczało nagłą przerwę w nauce, bo system napotkał na drodze jakiś error (błąd – red.), a od tego cały system się zlagował.

AnnaKrupa_2
Ratowniczka medyczna: to nie są "koronaferie" i "koronawolne od pracy" (materiał z marca 2020 roku)
Źródło: TVN24

Czyli w e-szkole były błędy, a więc "bugi"!

I to ile! Cały system edukacyjny nie wiedział wtedy, jak przetworzyć tę nową, pandemiczną rzeczywistość. Jako rodzic obserwowałem to z pewnym przerażeniem i przez moment myślałem, że to się nie uda. Że nie będzie już nigdy żadnych lekcji.

Koronaferie to na początku był czas wolny od szkoły, nieplanowany, miał potrwać chwilę. A potem zaczął oznaczać ten okres takich półlekcji. Gdy już zajęcia wróciły w systemie zdalnym, ale dalej było to trochę te koronaferie. Wtedy nazywany tak był ten czas, gdy nastolatkowie byli zamknięciu na nauczaniu zdalnym. Koronaferiami były też dwa tygodnie zimowych ferii – w tym samym terminie, gdy dzieci miały siedzieć w domach.

Przez cały ten czas szkoła nazywana była "zdalnym", "zdalniówką", uczniowie, czyli "zdalniaki", byli "na zdalce" albo na "e-lekcji".

Wspaniały był ten żart o "pierwszej wolnej elekcji", znasz?

Ten, w którym uczniowie tłumaczą, że nie przyszli na zajęcia, bo przecież była "wolna e-lekcja"?

Właśnie! Piękny zwrot, prawda?

Te e-lekcje często składały się ze zwrotów: "zacina panią", "chyba się pani nie odmutowała". Te wszystkie nowe zwroty najwspanialsze są właśnie w tej relacji, gdy młode spotyka się z dorosłym. Bardzo lubię, kiedy neologizm wchodzi w tkankę bardzo tradycyjnego języka, a taki dominuje w szkole. To tworzy kompletnie zaskakujące sytuacje.

A jeśli już przy tym jesteśmy, to z plebiscytu wynotowałem jeszcze jedną rzecz. To się pojawiło tylko raz. Może ktoś chciał sobie zażartować, ale napisał nam definicję "nauczania zdalnego", która wydaje się trafna. Nauczanie zdalne, czyli "przepraszam za spóźnienie, miałem problem z internetem, sprawdzała już pani obecność?".

Znakomite. Idealnie opisuje rzeczywistość, w której można trochę "leserować".

Mem o wolnej e-lekcji
Mem o wolnej e-lekcji

I można "znikać".

Tak, choć akurat o "znikaniu" mówią głównie dorośli. Są ludzie – w firmach, instytucjach, którzy w momencie, gdy mogą wykonywać pracę zdalnie, po prostu odrywają się od systemu. I wśród znajomych też mam takich, którzy pozostają w kontakcie z innymi, integrują się i takich, którzy się całkiem odkleili. Zniknęli.

Ale są też dzieci, które wypadły z systemu edukacji - zniknęły - i nie wiemy, czemu się odkleiły.

To ten bardziej ponury aspekt e-szkoły.

Bo oczywiście fajnie jest trochę żartować z tego czasu zdalnego nauczania i pewnie za kilka lat będziemy to robić jeszcze częściej, ale ta jego mroczna strona istnieje. Gdy się to zaczęło, myślałem, że ten system nie może działać - wrócę do tej myśli - i w pewnym sensie on nigdy nie działał, bo nie było równego dostępu do edukacji. Nie możemy o tym zapominać.

justyna
"Minister zauważył, że obniżyło się samopoczucie" u uczniów. Justyna Suchecka o programie wsparcia psychologicznego dla dzieci i młodzieży
Źródło: TVN24

A widzisz jakieś - poza językową twórczością - plusy tego czasu?

W szkole pojawiła się praca w różnego rodzaju edytorach. Zaczęły się prace graficzne – skanowanie, fotografowanie, wysyłanie plików. Prace o charakterze audiowizualnym. Gdyby nie pandemia, ile by trzeba było namawiać naszą polską szkołę na przykład do tego, żeby dziecko mogło zmontować swój klip na lekcje muzyki?

Wiem oczywiście, że gdzieniegdzie się tak działo wcześniej, ale nikt nie musiał tego robić. Teraz to się stało powszechniejsze. Uczniowie robili różnego rodzaju filmy, nagrywali swoje wystąpienia przed kamerą. To wszystko niesłychanie ważne umiejętności.

Mój syn nauczył się obrabiać fotografie, robić z nich kolaże w prostych, darmowych programach graficznych.

To świetny wstęp do odbierania i tworzenia sztuki, ale też do rzeczy związanych z mediami. Przecież dziennikarstwo już dawno nie polega na tym, że się siada, pisze tekst i maszynopis zanosi do redakcji. Nierzadko sami publikujemy, ilustrujemy, promujemy w serwisach społecznościowych. Cały proces od wymyślenia tematu aż do odpowiadania na pytania czytelników, cała praca redakcji może być po stronie jednego człowieka. I młodsi się tego uczą.

Wróćmy jeszcze do słów. Moje ulubione "skipnąłem matmę", czyli nie poszedłem na matematykę, zrobiłem skip i włączyłem się dopiero na następną lekcję. Czy takie zwroty mogą zostać w języku? Czy raczej skończy się zdalna szkoła i te słowa znikną, bo nauczycielka już nie będzie mogła sobie "zmutować" klasy, choćby pewnie bardzo chciała.

Skipnąłem? To bardzo ładne. Nie słyszałem tego w takim kontekście, ale wydaje mi się, że to coś, co i tak jest już w języku. Jest zaszyte w pewnej postawie kulturowej. Żyjemy w czasach skipowania, coraz więcej rzeczy jest skipowalnych.

To bardzo mi bliskie odniesienie do bliskiego mi świata muzycznego. Funkcja "skip" (pomiń) najpierw była wprowadzona w odtwarzaczach kompaktowych. I dopiero w nich! Jest z nami od lat 80., wcześniej kultura była nieskipowalna. Z nośnikiem takim jak płyta winylowa się nie dyskutowało. Na kasecie to jeszcze można było zrobić ewentualnie "fast-forward", czyli szybko przewinąć do przodu. Ale wcześniej, w świecie płyt? Co do zasady trzeba było albo wysłuchać do końca, albo podnieść igłę. I ewentualnie postawić ją gdzieś indziej, ale to duży wysiłek. Za taki "skip" to ja dziękuję.

Nieskipowalność jest cechą, która myślę, że w jakimś stopniu odstrasza ludzi. Właściwie to się kompletnie nie dziwię, że jak coś jest coś nudnego, to dzieciaki szukają funkcji "skip". Była matma? Skip. Po powrocie do szkoły to się może znów nazywać wagary. Ale może i "skip" zostanie. Zobaczymy.

Rok w życiu dziecka to nowe centymetry, kilogramy, umiejętności. Czy oni się - cytuję - "upgrejdowali" w tym pandemicznym czasie?

Tak, z całą pewnością.

A jak już przy procesach zachodzących u młodych jesteśmy, to warto przyjrzeć się też "shifting", który był istotny w pandemii. To słowo opisujące śnienie na jawie, taki new age nastolatków w XXI wieku, zamkniętych w e-learningu. Bo co oni mogą zrobić? Mają tego Netflixa i gry, ale właściwie wszystko się w końcu nudzi i mogą spróbować jeszcze czegoś, co jest pratechnologią, czyli spróbować pokierować swoim snem. Tak, żeby na przykład znaleźć się w rzeczywistości z Harry'ego Pottera. To chyba główna fantazja dzieciaków – shifterów. Nie wiem, na ile to jest marzenie realizowalne, żeby kierować swoim snem, nigdy tego nie próbowałem, bliższe mi są rzeczy lepiej opisane przez twardą naukę. Ale stało się to jakąś pandemiczną modą, wyzwaniem, marzeniem.

Sen to jakaś rzecz, nad którą możesz przejąć kontrolę w świecie, gdzie nad niczym jej już właściwie nie masz. Dużo rzeczy działo się poza decyzjami młodych ludzi.

I możesz ułożyć świat zupełnie po swojemu. Bo to sterowanie snem oznacza, że ten świat będzie naprawdę ich. Taki, jak chcą, żeby był. To oczywiście wypływa trochę z doświadczenia z grami wideo, ale coś tam romantycznego w tym jest, choć dla niektórych to pewnie tylko banalna moda tiktokowa.

Używanie telefonów jedną z głównych przyczyn bezsenności
Używanie telefonów jedną z głównych przyczyn bezsenności
Źródło: tvn24

Skoro mieliśmy taki ciekawy rok, tyle nowych słów, to czemu nie wybraliście młodzieżowego słowa roku?

Nastąpiła próba przejęcia plebiscytu i strollowania nas, manipulowania językiem. Część słów z największą liczbą wskazań była wulgarna. To były słowa nieregulaminowe. W pierwszej piątce z największą liczbą głosów nie było nic regulaminowego. Ale w sumie, łamanie zasad… to coś, co było motywem przewodnim ubiegłego roku. Co bardzo otworzyło język.

Przyznam, że dla mnie jako rodzica to, co się w nim działo, było dużym kłopotem. Ale równocześnie to było zdjęcie dużego ciężaru z barków. Z rozmowami o wulgaryzmach – bo przecież rok 2020 zdominowało słowo z demonstracji, czyli wyp***, jest trochę jak z edukacją seksualną. Ważne, żeby stworzyć odpowiednią atmosferę do rozmowy.

Przychodzi dziecko i pyta, co to znaczy "wyp***" albo o co chodzi z tym hasłem i...

I w sumie dobrze, że samo pyta. Ja bym wtedy tłumaczył - i tak robiłem - że to bardzo wulgarne słowo, nie do wytrzymania w niektórych sytuacjach. Bardzo obraźliwe, dramatycznie agresywne. Nie należy go używać w większości sytuacji. Ale czy możemy powiedzieć, że nie należy go używać w ogóle? Nie możemy. Oczywiście wchodzą w grę kwestie światopoglądowe, ale myślę, że nawet najtwardszy konserwatysta wśród językoznawców nie powie, że wulgaryzmów nie należy używać w ogóle.

Są sygnałem alarmowym, ostatnią instancją językową. I oznaczają zbicie szybki od alarmu pożarowego. Można za to zapłacić grzywnę. Nie tylko dosłownie, ale i metaforycznie, co bywa nawet gorsze. Cały ruch związany ze Strajkiem Kobiet taką grzywnę zapłacił de facto. Zwrot złych emocji był tak duży, że można go porównać właśnie z grzywną za uruchomienie systemów przeciwpożarowych. Włączono je, bo wydawało się, że już się pali. I jeśli pytasz o moje zdanie, to pali się nadal.

Ale wracając do plebiscytu – szukamy w nim słów, które oddają język młodzieży, spontanicznie rozwijający się, dotyczący ich spraw.

Protesty kobiet
Źródło: TVN24

Strajk Kobiet ich dotyczy.

Tak, ale dotyczy całego kraju. Nie tylko ich. To coś, co wykracza poza kwestie pokoleniowe.

Czy rodzice powinni używać tych nowych młodzieżowych słów?

Nigdy nie zalecam przejmowania języka młodych. To kwestia pewnej sfery osobistej. Nie wcinajmy się w rozmowy dzieci z rówieśnikami.

Sam czasem nawet boję się rozmawiać z dziećmi o języku. Nawet nie chodzi o to, że wyjdę na boomersa - co jest świeżym makaronizmem, zasadniczo tożsamym z byciem dziadem, starym prykiem - bo każdy rodzic trochę nim jest dla swojego dziecka. Chodzi o obawę, że naruszę pewną naturalność w ich relacjach z rówieśnikami.

Mamy różne poziomy języka, na których możemy pozwalać sobie na różne rzeczy. Jest wymiar publiczny, rozmów profesjonalnych albo wymiar rozmów towarzyskich przy obiedzie czy poziom rodzinny, gdzie też mamy pewne słowa klucze. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś opowiedział innym, jak się u nas mówi w rodzinie, jak i z kogo sobie żartujemy. Prawda?

I wreszcie jest poziom języka dzieciaków, które chcą mieć odrobinę świętego spokoju. Swój świat.

Jakby dziecko ci powiedziało, że jest na ciebie "zrejdżowane", to nie szukałbyś odpowiedzi w młodzieżowym "Mateusz i Maryla czekali na chłopca, a Ania im się zrespiła" słowniku?

Zapytałbym, dlaczego się na mnie denerwuje.

Bo rozumienie to coś innego niż używanie.

Mamy rozumieć, co mówią do nas inni - w tym przypadku nasze dzieci - ale używać języka tak, żeby dobrze odbierali nasze intencje. Dajmy sobie trochę takiego luzu wzajemnie. My, rodzice, też nie lubimy, jak się dzieci wcinają w "dorosłe" rozmowy o używkach, seksie czy pieniądzach i wyjmują z nich jedno słowo, dopytując: "a co to znaczy?". Dajmy sobie żyć.

Czytaj także: