- Wszyscy tak naprawdę czekali, żeby łoś umarł. Żebyśmy mieli kłopot z głowy. Ale okazało się, że są ludzie empatyczni. Chcą zwierzęciu pomóc. Bo dlaczego ma umierać, jak może pozwolić mu pożyć? - pytał na antenie TVN24 Jacek Bożek, prezes klubu Gaja. Według niego "prawo stało po stronie łosia i obywateli, którzy chcieli mu pomóc".
Ranny łoś, który prawdopodobnie zderzył się z samochodem, przez cztery dni leżał w lesie pobliżu miejscowości Gliniszcze Wielkie na Podlasiu. Tam znaleźli go mieszkańcy miasteczka i próbowali zorganizować pomoc. Zaskoczeniem dla wszystkich okazała się reakcja lokalnych władz. Urzędnicy zainteresowali się losem łosia dopiero po nagłośnieniu sprawy przez media. Wcześniej przerzucali się odpowiedzialnością. Zwierzęciu została udzielona pomoc dopiero we wtorek po południu.
"Prawo stało po stronie tego łosia"
- W Polsce obowiązuje nas prawo. Jeśli obywatel zadzwoni na numer 112, to policja ma obowiązek przyjąć zgłoszenie. To zgłoszenie z kolei powinno natychmiast dotrzeć do powiatowego lekarza weterynarii - wyjaśnił Jacek Bożek, prezes klubu Gaja.
Przypomniał, że w tej sytuacji lekarz weterynarii powiedział: nie mamy środków. - To nie jest tłumaczenie. Obowiązkiem powiatowego lekarza weterynarii jest pomóc. Dlatego zastanawiam się, czy nie zgłosimy tej sprawy i nie wstąpimy na drogę prawną - zapowiedział Jacek Bożek. Gość TVN24 zaznaczył, że "prawo stało po stronie łosia i obywateli, którzy chcieli mu pomóc".
Chcieli mieć kłopot z głowy?
- Wszyscy czekali, żeby łoś z tego padołu zszedł. Bo wszystkim przeszkadzał - powiedział Bożek. Przypomniał także, że przez cztery dni władze gmin przerzucały się odpowiedzialnością za losy łosia.
- Każdy mówił: przecież to nie mój problem. Były wypowiedzi: może ten łoś się podniesie i sobie pójdzie. A może się nie podniesie. Wszyscy tak naprawdę czekali, żeby łoś umarł. Żeby mieć kłopot z głowy. Ale okazało się, że są ludzie empatyczni. Chcą zwierzęciu pomóc. Bo dlaczego ma umierać, jak można pozwolić mu pożyć? - pytał prezes fundacji Gaja.
"Łosia traktujemy jak świętą krowę"
Według niego problemem jest również brak empatii posłów. - Łosia traktujemy jak świętą krowę. A on rozmnożył się w wielu miejscach w nadmiarze. Więc trzeba tę populację regulować - powiedział szef sejmowej komisji ochrony środowiska Stanisław Żelichowski z PSL.
- Wiem, że poseł Żelichowski jest myśliwym. Dlatego jego stosunek do zwierząt jest taki, że mają one przede wszystkim służyć. Ale ta historia i te wypowiedzi pokazują, że brakuje empatii dla zwierząt. Szczególnie u posłów, którzy decydują o prawie - stwierdził gość TVN24. - Ale jest coraz więcej ludzi, którzy widzą, że zwierzę to czująca istota. I potrzebuje naszej pomocy - dodał.
"Jest lepiej. Ale potrzebny jest czas"
We wtorek ok. godz. 15 w lesie, gdzie leżał ranny łoś, pojawił się wreszcie samochód z przyczepką. Transport ostatecznie zorganizował burmistrz Sokółki, za fundusze, jakie wpłynęły od prywatnego, anonimowego darczyńcy.
Zwierzę zostało przetransportowane do Michałówki koło Szypliszek. Tam, w Ośrodku Rehabilitacji Ptactwa i Zwierzyny Chronionej, jest leczone.
- Czuje się troszeczkę lepiej. Jest bardziej wyciszony. Chętniej przyjmuje jedzenie. Tutaj potrzebny jest czas - zapewnia Franciszek Januszkiewcz z ośrodka w Mikołajówce.
Ale oględziny i obserwacja to nie wszytko. Łosia czeka jeszcze prześwietlenie, które wykonają fachowcy z olsztyńskiej kliniki weterynarii. Dzięki rentgenowi orzekną, czy zwierzę ma urazy wewnętrzne.
Autor: jl/kka / Źródło: tvn24