Niespodziewanie gwałtownie zakończyła się spektakularna kariera Bartłomieja Misiewicza. Oprócz stanowisk w ministerstwie obrony i w radzie nadzorczej państwowej spółki - 27-latek dostał nawet medal za zasługi dla obronności kraju. O, jakie zasługi chodziło, do dziś nie wiadomo, ale dziś specjalna komisja PiS przyznała, że Misiewicz nie ma żadnych kwalifikacji do sprawowania publicznych funkcji. Materiał magazynu "Czarno na białym" w TVN24.
Politycy PiS mają najwyraźniej słabość do pewnego symbolu i przywileju władzy, jakim jest rządowa limuzyna. I widać było to ostatnio na przykładzie człowieka, który także jest dla PiS ważnym symbolem.
Bartłomiej Misiewicz jeździł nią nie tylko w ciągu dnia do siedziby partii na Nowogrodzką, ale jak donosiły media, miał nią wybrać się także na dyskotekę w Białymstoku, gdzie - jak twierdzili bawiący się tam ludzie - proponował różnym osobom pracę w ministerstwie.
Kilka dni temu reporterzy "Czarno na białym" sprawdzili, że identyczna limuzyna pojawiła się wcześnie rano przed domem Bartłomieja Misiewicza. Można się jedynie domyślać, po co przyjechała akurat, kiedy Misiewicz wybierał się do pracy. Były rzecznik MON szybko zorientował się jednak, że przed domem jest ekipa dziennikarzy. BMW odjechało bez pasażera. Wówczas, wtedy jeszcze członek PiS i pełnomocnik zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej do spraw komunikacji, wsiadł do taksówki. Jechał wypełniać swoje obowiązki.
To ciągle był czas, gdy politycy PiS chwalili Misiewicza i jego pracę.
Zmiana narracji
Joachim Brudziński we wtorek wypowiadał się na temat sprawy Misiewicza w "Jeden na jeden" w TVN24. Jak przekonywał, były rzecznik MON "przejdzie do historii europejskiego PR".
- Jak by przeanalizować sukces zdolności wypromowania nazwiska Misiewicza, to Bartłomiej Misiewicz przejdzie do historii europejskiego PR-u - ocenił. - Nie jestem zwolennikiem tego, żeby wyrzucić na zbity pysk, wszystko wskazuje na to, że zdolnego, młodego człowieka - dodał.
W czwartek Brudziński w trybie pilnym analizował półtoraroczną ministerialną karierę Bartłomieja Misiewicza w specjalnej komisji powołanej na polecenie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
- Komisja po wnikliwej analizie postępowania pana Bartłomieja Misiewicza całkowicie negatywnie oceniła jego postawę. PiS stwierdza, że nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego - mówił na briefingu po zakończeniu posiedzenia partyjnej komisji.
Po tej deklaracji z rządową limuzyną Bartłomiej Misiewicz na jakiś czas się pożegna.
Zmiana aspiracji
Ale w podejrzeniu, że młodzi ministerialni urzędnicy wożeni są do pracy przez kierowców, utwierdza także przykład Patryka Jakiego, lat trzydzieści jeden, sekretarza stanu w ministerstwie sprawiedliwości. Człowiek, który nie tak dawno kreował się na polityka skromnego, jeżdżącego starym samochodem.
Jeszcze w 2012 roku Jaki przekonywał, że ma "pół samochodu i dobre samopoczucie". - Aspiruję do klasy średniej, żeby raz na jakiś czas pojechać na wakacje. Ale o Wyspach Kanaryjskich mogę pomarzyć - mówił.
Aspiracje przez pięć lat się zmieniły, podobnie jak i styl bycia Patryka Jakiego. W 2016 roku na pytanie o zatrudnianie krewnych i znajomych odpowiedział: - Przecież tak się dzieje na całym świecie, każda partia tak robi.
A jeden z przykładów tego, jak robi to PiS, to ojciec Patryka Jakiego, który został prezesem jednej z ważnych miejskich spółek.
Słabość do limuzyn
O słabości polityków PiS nie tylko do limuzyn, ale i szybkiej jazdy głośno zrobiło się po serii wypadków rządowych samochodów. Ostatni z udziałem sekretarza stanu w ministerstwie obrony Bartosza Kownackiego. Tak się spieszył, że pięciokilometrową trasę z Biura Bezpieczeństwa Narodowego do Ministerstwa Obrony pokonywał limuzyną na sygnale, choć jako sekretarz stanu nie miał do tego prawa. A przejazd na czerwonym świetle skończył się wypadkiem.
Z kolei Antoni Macierewicz zasłynął rekordami szybkości na trasie Warszawa - Toruń. Wracając z tego miasta, rozpędzona kolumna ministra, staranowała stojące na czerwonym świetle auta.
Macierewicz zapewniał, że sprawę wyjaśnia Żandarmeria Wojskowa i że to jego samochód został uderzony. W żadnym wypadku nie on spowodował kolizję.
Niemal identyczny przekaz usłyszeliśmy po wypadku limuzyny premier Szydło.
Koncerty za 55 tysięcy i instruktor narciarstwa
Minister środowiska Jan Szyszko zorganizował z kolei niedawno dwa koncerty tenora. Tenor, prywatnie przyjaciel ministra, wystąpił w prywatnej posiadłości szefa resortu środowiska, ale za pieniądze publiczne. Koszt - 55 tysięcy złotych.
W kancelarii prezydenta zatrudniono natomiast instruktora jazdy na nartach po to, żeby zajmował się "opiniowaniem napływających zaproszeń i rekomendacją aktywności Prezydenta RP w licznych wydarzeniach związanych z kulturą fizyczną w kraju i za granicą".
Tak się składa, że prezydent jest aktywnym narciarzem, a zatrudniony w kancelarii instruktor Piotr Nowacki w prasie przyznał: - Andrzej Duda bardzo dobrze jeździ na nartach, jestem od dawna jego trenerem.
"Koniec z arogancją i pychą"
W trakcie swojego expose w 2015 roku premier Beata Szydło zapowiadała: "koniec z arogancją i pychą".
- Polska polityka musi być inna: pokora, praca, umiar, roztropność w działaniu i odpowiedzialność, a przede wszystkim słuchanie obywateli. To zasady, którymi będziemy się kierować. Koniec z arogancją i pychą - mówiła.
Autor: mw//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24