Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie naruszenia nietykalności cielesnej i znieważenia kobiet, które 11 listopada 2017 roku blokowały na moście Poniatowskiego przejście marszu narodowców. Działaczki zapowiadają odwołanie od tej decyzji.
- Prokurator nie stwierdził tutaj okoliczności, które nakazywałyby podjęcie inicjatywy z urzędu. Przede wszystkim osoby pokrzywdzone nie są osobami ułomnymi. Posiadają również profesjonalnego pełnomocnika procesowego - argumentował Łukasz Łapczyński z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Działaczki zapowiadają odwołanie od decyzji prokuratury. Mają na to czas do 18 września.
"Kuriozalne" uzasadnienie
- Samo umorzenie nie było jakimś dużym zaskoczeniem. Natomiast uzasadnienie jest, delikatnie mówiąc, kuriozalne - skomentowała Zofia Marcinek, uczestniczka zdarzeń na moście Poniatowskiego.
- Uznano, że nie było żadnych uszkodzeń ciała, że wolno to było zrobić, że jest mała szkodliwość społeczna - wyliczała.
- Dwukrotnie ktoś mnie wyciągał stamtąd. Skutkiem tego miałam zdarty naskórek na plecach, bo mnie ciągnięto po asfalcie - opowiedziała.
"Dziwię się odwadze lekarza"
Mecenas Krzysztof Stępiński, który reprezentuje pokrzywdzone kobiety, potwierdził zamiar złożenia zażalenia na decyzję prokuratury. Jak opowiadał, jednej z kobiet "pseudopatriota" umyślnie nadepnął na dłoń, zrywając skórę i doprowadzając do powstania blizny.
- Jest oszpecona. Dziwię się odwadze lekarza, który uznał, że jest to obrażenie ciała poniżej siedmiu dni, co otworzyło prokuraturze drogę do tego (…), by umorzyć postępowanie z uwagi na brak znamion czynu zabronionego w płaszczyźnie pobicia - stwierdził adwokat.
Uzasadnienie Stępiński uznał za "obrzydliwe". Skrytykował "odsyłanie w tej chwili do postępowania prywatno-skargowego". - Ja mam ustalać, kto jest sprawcą popełnionego przestępstwa, a fakt jego popełnienia jest oczywisty. Mnie to oburza - zaznaczył.
Uzasadnienie sporządziła prokurator Magdalena Kołodziej - ta sama, która umorzyła postępowanie w sprawie kryzysu sejmowego z 16 grudnia.
Kontrprotest na marszu narodowców
Dwanaście kobiet 11 listopada 2017 roku zostało usuniętych siłą z trasy marszu narodowców po tym, jak zorganizowały protest. Na nagraniu z zajścia widać grupę kobiet, które najpierw stoją z transparentem "Faszyzm stop" na drodze marszu, a następnie siadają na jezdni i skandują antyfaszystowskie hasła.
Wówczas doszło do szarpaniny z uczestnikami. Z ich strony padały wulgarne słowa, porwali transparent. Co bardziej agresywnych mężczyzn powstrzymywali inni uczestnicy marszu i jego straż. Policja nie interweniowała. W pewnym momencie uczestnicy marszu utworzyli kordon wokół siedzących kobiet.
Kobiety zostały następnie wyniesione przez policję, jednej z nich udzielono pomocy medycznej po tym, jak uderzyła głową o asfalt.
- Mieliśmy do czynienia z próbą konfrontacji, ale nie udało się to tym, którzy chcieliby doprowadzić do awantur - mówił 11 listopada 2017 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak.
- Wielokrotnie informowaliśmy osoby, wobec których były podejmowane interwencje przez nas, że zachowanie ich jest niezgodne z prawem - przekonywał komisarz Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
- Zachowaliśmy się w sposób profesjonalny, wskazujący na to, żeby nie doprowadzić do sytuacji nadzwyczajnej. Sytuacji, w której ucierpiałyby osoby. To było dla nas priorytetem - mówił Marczak.
Obejrzyj materiał "Faktów" TVN
Autor: asty//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24