Po niemal roku od wejścia w życie unijnej dyrektywy polscy pacjenci w końcu będą mogli w pełni korzystać z przysługującego im prawa do leczenia za granicą i otrzymać refundację kosztów w kraju. Czy jest szansa, że skończy się czekanie na zabiegi w wielomiesięcznych kolejkach? Jest na to szansa. Łatwo jednak nie będzie, bo nowe przepisy mogą do wyjazdów na leczenie zniechęcać.
Jak ogłosił z dumą na Twitterze minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, Sejm przyjął tzw. ustawę transgraniczną.
Ustawa transgraniczna przyjęta przez Sejm. Opisuje zasady finansowania leczenia poza granicami kraju.— Bartosz Arlukowicz (@Arlukowicz) sierpień 29, 2014
Celem ustawy jest, jak tłumaczy Ministerstwo Zdrowia, wdrożenie dyrektywy transgranicznej i umożliwienie polskim pacjentom zwrotu kosztów planowanego leczenia w innym kraju Unii Europejskiej. Zasada jest prosta: leczysz się, gdzie chcesz, a potem NFZ zwraca ci pieniądze. Oznacza to, że pacjent, który nie chce czekać w wielomiesięcznej kolejce w Polsce, może wybrać sobie szpital w dowolnym państwie UE i tam zgłosić się na leczenie.
To istotna informacja, bo często do zabiegów, na które u nas czeka się latami, za granicą kolejka jest symboliczna. Dla przykładu, na operację zaćmy, na którą w naszym kraju czeka się wyjątkowo długo (w niektórych miejscach w Polsce nawet 8 lat), w Czechach kolejka wynosi zaledwie 2 tygodnie. Trzeba jednak zapłacić z własnej kieszeni, a dopiero po wykonanym zabiegu pacjent może domagać się od NFZ zwrotu poniesionych kosztów.
Nie będzie to jednak łatwe.
Bez granic, ale nie bez barier
Zacznijmy od tego, że w większości przypadków, aby w ogóle wyjechać, będziemy potrzebowali od Funduszu pozwolenia na takie leczenie. Obowiązek uzyskiwania zgód ma pomóc kontrolować turystykę medyczną, a co za tym idzie, wydatki. Pozwolenie nie jest koniecznie, jeżeli chcemy umówić się na konsultację u specjalisty. Szczegółowy wykaz zabiegów wymagających pozwolenia znajdzie się w rozporządzeniu ministra zdrowia. Jak zaznaczył resort, wprowadzenie tego wykazu ma zapobiec „niekontrolowanemu wzrostowi kosztów transgranicznej opieki zdrowotnej, co powodowałoby zagrożenie dla właściwego zabezpieczenia dostępności świadczeń w kraju”. Ma też zapobiec „pochopnym decyzjom o skorzystaniu z takich świadczeń za granicą”.
- Chodzi m.in. o świadczenia wykonywane w warunkach stacjonarnych, czyli związane z pobytem pacjenta w szpitalu przez co najmniej jedną noc (np. wspomniane operacje zaćmy) oraz świadczenia wymagające użycia wysoce specjalistycznej i kosztownej infrastruktury medycznej lub aparatury medycznej - tłumaczy tvn24.pl rzecznik prasowy ministra zdrowia Krzysztof Bąk.
Pozwolenie będzie więc m.in. potrzebne na jedno z podstawowych badań diagnostycznych - rezonansem magnetycznym (na które w Warszawie czas oczekiwania wynosi nawet 130 dni).
Wielu jednak uważa, że lista jest zbyt rygorystyczna. - Są tam też programy lekowe, badania izotopowe, genetyczne, radioterapia i tomografia komputerowa - wymienia w rozmowie z tvn24.pl Ewa Borek z Fundacji MY Pacjenci. Dodaje, że cała procedura stwarza jedynie biurokratyczne bariery. - To mniej więcej tak jakby 30 lat temu prosić o zgodę na wykonanie badania USG. Według naszego raportu zdecydowana większość osób uważa, że lista ta nie jest uzasadniona, a jedynie co piąty respondent uważa, że zasadne jest występowanie do NFZ po zgodę na wskazane przez rząd procedury - dodaje. Dodatkowo każdy oddział NFZ sam będzie mógł podejmować ostateczną decyzję.
Wszystko się może jednak zmienić - zastrzega ministerstwo. - Obecnie projekt rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie ustalenia wykazu świadczeń opieki zdrowotnej wymagających uprzedniej zgody dyrektora oddziału wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia jest na etapie konsultacji publicznych, jego kształt może więc się zmienić - tłumaczy Bąk.
Polska nie jest wyjątkiem. Zgodę na leczenie za granicą muszą uzyskać także mieszkańcy m.in. Rumunii, Wielkiej Brytanii czy Belgii.
Przed operacją wizyta u notariusza
Konieczność uzyskania zgody na leczenie to jednak nie koniec problemów. By odzyskać wydane na terapię pieniądze, trzeba złożyć wniosek do właściwego oddziału wojewódzkiego NFZ. Podstawą do zwrotu ma być rachunek wystawiony przez zagraniczny szpital czy klinikę. Kłopot w tym, że za granicą dokumentację medyczną trzeba będzie potwierdzić u notariusza.
Teczkę na zaświadczenia lepiej sobie sprawić sporą. - Do wniosku o zwrot kosztów leczenia poniesionych za granicą będziemy musieli dołączyć wszystkie wymagane skierowania, zlecenia i zaświadczenia oraz dokumentację medyczną prawidłowo przygotowaną, przetłumaczoną (jeśli nie jest wydana w j. angielskim) i poświadczoną notarialnie w przypadku leków i zaopatrzenia medycznego - tłumaczy Ewa Borek. Oznacza to, że osoby, które chciałyby otrzymać zwrot kosztów za leki, które przepisał im zagraniczny lekarz, otrzymają go dopiero, gdy do NFZ dostarczą poświadczoną przez notariusza kopię dokumentacji. To kolejne wydatki, które trzeba ponieść zanim odzyskamy pieniądze. Kogo na to będzie stać? - Niewielu - przypuszcza Borek.
Resort podkreśla jednak, że w przypadku zwrotu kosztów za samo leczenie, wystarczy „zwykłe tłumaczenie”. - Nie musi być sporządzone przez tłumacza przysięgłego ani poświadczone notarialnie - podkreśla Bąk.
Trzeba też pamiętać, że zwrot kosztów leczenia w innym państwie UE zostanie rozliczony według stawek stosowanych przy rozliczaniu kosztów takich samych świadczeń w Polsce. Oznacza to, że NFZ zapłaci nie tyle, ile wydamy, lecz tyle, ile zapłaciłby za nas w kraju. Jeżeli np. wycena za granicą wynosi w przeliczeniu 3 tysiące złotych, a w Polsce 2 tysiące, Fundusz odda nam mniej niż wydaliśmy. Może być jednak odwrotnie - przywoływana już operacja zaćmy w Czechach to koszt około 15 tys. koron, czyli 2,5 tys. zł. U nas - od 3 tys. zł do 3,5 tys. zł.
Leczenie za granicą tylko dla bogatych?
Ministerstwo tłumaczy, że takie ograniczenia są konieczne. Resort obawia się, że przez wyjazdy Polaków w ramach "medycznego Schengen", w budżecie NFZ zabraknie pieniędzy. Wiceminister zdrowia, Sławomir Neumann, wielokrotnie powtarzał, że resort nie chce, by brak zabezpieczeń w ustawie sprawił „wielki odpływ środków za granicę”. Dlatego przewidziano ustanowienie maksymalnej rocznej kwoty wydatków przeznaczonych na zwrot kosztów leczenia pacjentów za granicą. Po jej osiągnięciu Fundusz będzie mógł zawiesić wypłaty. Oznacza to, że pacjenci dłużej poczekają na zwrot pieniędzy. Suma przeznaczona na ten cel wynosi ok. 1 mld zł rocznie. - To bardzo mało zważywszy, że i tak z tego 300 tys zł zostanie wydanych na pokrycie kosztów organizacji Krajowego Punktu Kontaktowego przez NFZ - oblicza Ewa Borek.
Kolejnym argumentem ministerstwa na wprowadzanie ograniczeń jest to, że na leczenie za granicą będą mogły pozwolić sobie tylko osoby bogate. Te o mniej zasobnym portfelu i mniej mobilne nie mogą być zatem narażone na to, że zabraknie środków na leczenie w kraju.
- Nie zgadzamy się z tym. Pacjenci wyjeżdżają leczyć się za granicą, bo często to leczenie jest tańsze niż w Polsce. Pacjenci zamożni pójdą do lekarza prywatnego w Polsce i nie będą nawet próbowali uzyskać zwrotu wydatków. Dla pacjentów, których nie stać na pokrycie kosztów leczenia prywatnego w Polsce leczenie za granicą jest jedyną szansą na zwrot części wyłożonych pieniędzy. Co trzecia złotówka na zdrowie wydawana jest w Polsce z prywatnej kieszeni. W znacznie zamożniejszej od Polski UE wydawane jest na zdrowie z prywatnej kieszeni zaledwie 20 procent wydatków ogólnych na zdrowie - dodaje Borek.
Medyczna turystyka
Jednak nie tylko możliwość zaoszczędzenia i krótsze kolejki dają zagranicznym szpitalom przewagę nad naszymi. Przyciąga też coś, co w Polsce na razie jeszcze jest rzadkością. - Dbanie o dobre samopoczucie pacjenta - mówi tvn24.pl Justyna ze Szczecina, która zdecydowała się na poród w Niemczech.
- Personel szpitala przychodzi do ciebie, zna twoje nazwisko i grzecznie pyta, w jakim języku mówić. Do dyspozycji są pokoje rodzinne (20 m kw. dla jednej osoby, a nie czterech, elektrycznie sterowane łóżka, sejf, własna łazienka, telewizor, wifi), nie ma ograniczeń odwiedzin. Do tego jedzenie w postaci menu do wyboru (rozpiska serów, wędlin, pieczywa, jogurtów, 4 propozycje obiadu, w tym jedna wegetariańska, ciepłe i zimne napoje dostępne przez całą dobę). Niby banalna sprawa, ale bardzo ułatwiająca funkcjonowanie w szpitalu. A jak się naciśnie przycisk przy łóżku, to od razu ktoś się pojawia i pomaga. W Polsce niestety nic nie działa i bezowocnie biega się po korytarzu szukając lekarza albo pielęgniarki, bo potrzebna jest komuś pomoc - opowiada Justyna.
Trzy miesiące po porodzie Justyna trafiła z córeczką do polskiego szpitala. - Okazało się, że jako matka karmiącą łaskawie mogę zostać przy dziecku na noc. Miejsce do spania trzeba było sobie zorganizować na podłodze. Między godziną 6 a 23 można było wyłącznie siedzieć na krzesełku przy łóżku. Niedozwolone było jedzenie i picie na oddziale przez rodzica, nie było żadnej możliwości wykupienia racji żywieniowej, ludzie się organizowali w grupy, żeby ktoś został z dziećmi, a inny mógł wyjść po coś ciepłego. Pielęgniarki traktowały rodziców jak zło koniecznie, a właściwie to przecież rodzic wyręczał je prawie we wszystkim, łącznie z podawaniem leków i zmienianiem opatrunków - dodaje.
Dlatego osoby, które mieszkają w przygranicznych miejscowościach już teraz coraz częściej decydują się na "medyczną turystykę". W szpitalach w niemieckim Schwedt co 10. pacjent jest z Polski. - Wbrew pozorom to nie tylko panie, które chcą u nas rodzić - tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl Tomasz Tomczyk, prezes kliniki Asklepios. - Polscy pacjenci najczęściej korzystają z leczenia szpitalnego na oddziałach ortopedii, pediatrii, ginekologii, urologii oraz chirurgii - wymienia.
Takie lecznice w ustawie transgranicznej widzą szansę na zarobek. Nie jest tajemnicą, że liczba ludności we wschodnich landach w Niemczech w ostatnich latach znacznie zmalała, dlatego szpitalom zależy, aby mieć zagranicznych pacjentów. - Wejście ustawy o leczeniu transgranicznym na pewno ułatwi polskim pacjentom dostęp do korzystania z naszych usług. My już od dawna jesteśmy przygotowani na leczenie polskich pacjentów - mówi Tomczyk.
Ministerstwo odda pieniądze
W kwestii leczenia za granicą pojawia się jeszcze jeden wątek. Choć polski Sejm dopiero teraz przyjął ustawę, to unijna dyrektywa weszła w życie w pod koniec października ubiegłego roku, czyli prawie rok temu. Znalazły się osoby, które uznały, że nie ma co czekać na polskie przepisy. Na własną rękę zdecydowały się na operacje w innym kraju (głównie w Niemczech i w Czechach). Następnie, tak jak Józef Bereza z podkrakowskich Krzeszowic, postanowiły domagać się od NFZ zwrotu poniesionych kosztów (ponad 80 wniosków na łączną kwotę 1 950 000 zł). Ten wszystkim bez wyjątku odmawiał. Sprawy zaczęły trafiać do sądów (do tej pory było ich 11). Pan Józef, który domagał się zwrotu 4 tysięcy złotych, wygrał.
Fundusz się odwołał, ale wiadomo już, że zarówno pan Józef, jak i pozostali pieniądze odzyskają. Bo choć pojawiły się głosy, że ministerstwo z premedytacją opóźniało wprowadzenie przepisów, unijna dyrektywa już „działała” - dlatego resort zdrowia musi oddać pacjentom to, co wydali.
- Świadczeniobiorcom, na mocy prawa unijnego, należy się zwrot kosztów świadczeń opieki zdrowotnej udzielonych lub zaordynowanych w innych państwach członkowskich Unii Europejskiej po 24 października 2013 r., mimo że nie obowiązywały jeszcze odpowiednie przepisy prawa krajowego przewidujące taki zwrot kosztów. Do tych świadczeń nie będą miały również zastosowania przepisy dotyczące uprzedniej zgody - tłumaczy Krzysztof Bąk.
Zmiana ta została już zgłoszona i przyjęta przez senacką Komisję Zdrowia. Ustawa transgraniczna zacznie obowiązywać po 14 dniach od ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.
Autor: Ewa Ostapowicz//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock