Dyrektorzy szkół - szczególnie tych zawodowych - zatrudniają emerytów, wysyłają nauczycieli na dodatkowe studia, a nawet sami prowadzą zajęcia, by jakoś zapewnić uczniom lekcje. Alarmują, że brakuje nauczycieli, na co wskazuje również najnowsze badanie "Barometr zawodów". - Będzie tylko gorzej - oceniają nauczycielscy związkowcy.
Zespół Szkół Łączności w Poznaniu to jedna z najlepszych szkół technicznych w Polsce. Kształci między innymi automatyków i elektroników. Mimo tego zmaga się z problemem braku wykwalifikowanej kadry. Podobnie jak wiele innych szkół w całej Polsce.
W ubiegłym roku szkolnym dyrektor ZSŁ Jerzy Małecki podjął nawet decyzję o zatrudnieniu maturzysty ze swojej szkoły. Uczeń pracował na jedną trzecią etatu i równocześnie przygotowywał się do egzaminu dojrzałości. - Łukasz był wyróżniającym się uczniem, świetnie sprawdził się jako nauczyciel, ale to była sytuacja wyjątkowa - wyjaśnia Małecki. - W tym roku już u nas nie pracuje, studiuje na politechnice, ale co jakiś czas dyrektorzy innych szkół pytają mnie o to rozwiązanie i przyznają, że też rozważają zatrudnianie uczniów u siebie. Była to paradoksalna sytuacja, ale przyniosła wymierne efekty dydaktyczne - dodaje.
W tym roku dyrektorowi udało mu się skompletować kadrę, wśród której znaczny procent stanowią jednak emerytowani nauczyciele. - Kiedyś to pracownicy zakładów przemysłowych dostawali zwolnienie z pracy, by część swojego czasu przeznaczyć na dydaktykę. Teraz już właściwie tego nie ma. Jeśli już uda mi się znaleźć jakiegoś praktyka do przedmiotów specjalistycznych, to wpada do szkoły po swojej pracy, więc uczniowie zaczynają z nim lekcje na przykład o godz. 17. Mam szczęście, bo szkoła jest w dużym mieście i mogę liczyć na przykład na współpracę z Politechniką Poznańską - przyznaje dyrektor.
"Kto skończy studia techniczne w Warszawie, raczej tu nie przyjedzie"
W gorszej sytuacji jest Ewa Kowalik, dyrektorka Zespołu Szkół imienia Kardynała Stefana Wyszyńskiego w mazowieckim Karczewie. Właśnie szuka nauczyciela przedmiotów teoretycznych i praktycznych w zawodzie technik spedytor na 26 godzin w tygodniu, czyli ponad etat. - Znalezienie takiego graniczy z cudem - zaznacza. - Ktoś, kto skończy studia techniczne w Warszawie, raczej tu nie przyjedzie. Dlatego właściwie wszyscy moi nauczyciele pracują na półtora etatu. A w Technikum Pojazdów Samochodowych bez emerytowanych inżynierów po siedemdziesiątce bym sobie nie poradziła. Nie wiem, co będzie dalej - dodaje Kowalik.
Małgorzata Lorek, dyrektorka Zespołu Szkół Geodezyjnych w Poznaniu poprosiła wydział oświaty o zgodę na nadgodziny i dziś sama uczy rysunku technicznego, bo nie mogła znaleźć nauczyciela. - Jedna nauczycielka geodezji odeszła po strajku, nauczyciele bardzo to przeżyli. To, że ma kto jej jeszcze u mniej uczyć, jest skutkiem tego, że kilka lat temu do podjęcia studiów namówiłam historyka i katechetę - tłumaczy.
Postrajkowa atmosfera w szkołach jest tym, co według dyrektorów sprawia, że o nowych nauczycieli będzie jeszcze trudniej.
- Każdy mógł usłyszeć, za ile i w jakich warunkach pracuje się dziś w szkołach - komentuje prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz.
2600 złotych brutto dla inżyniera
Bo dziś głównym problem w znalezieniu nowych nauczycieli są pensje. Broniarz przypomina, że dyrektorzy szkół nie mają narzędzi, którymi mogliby zachęcić do pracy w szkołach absolwentów uczelni wyższych, szczególnie technicznych. - Inżynier, który chciałby zacząć pracę w szkole, dostaje wynagrodzenie minimalne - zwraca uwagę prezes ZNP.
I rzeczywiście, od początku roku 2020 wynagrodzenie zasadnicze inżyniera bez przygotowania pedagogicznego, który chciałby rozpocząć pracę w szkole jako stażysta, wynosi 2600 złotych brutto. Tyle co płaca minimalna. W całej Polsce właśnie taką pensję otrzymuje około 19 tysięcy początkujących nauczycieli. Oprócz inżynierów zaraz po studiach to również młodzi nauczyciele języków obcych, którzy do pracy idą często już po uzyskaniu tytułu licencjata. Ci nauczyciele nie mogą liczyć na większość dodatków, bo nie mają jeszcze wystarczającego stażu pracy, rzadko też w pierwszym roku są już wychowawcami (a to dodaje do pensji minimum 300 złotych miesięcznie).
Nauczyciele walczą o podwyżki w całej branży. We wtorek 25 lutego marszałek Sejmu Elżbieta Witek przyjęła zawiadomienie o utworzeniu ogólnopolskiego komitetu, który będzie zbierał podpisy pod obywatelskim projektem ustawy. Za komitetem stoi ZNP, który chce, by pensje nauczycieli powiązano ze średnim wynagrodzeniem w gospodarce. Dzięki temu wynagrodzenie zasadnicze wzrosłoby o nawet 1100 złotych brutto. By tym projektem zajął się Sejm, nauczyciele do 20 maja muszą zebrać 100 tysięcy podpisów.
Na razie minister edukacji zapowiada 6-procentowe podwyżki pensji nauczycielskich od września 2020 roku.
Kto ich będzie uczył?
- To może nie wystarczyć, by powstrzymać ucieczkę z zawodu. Myślę, że będzie tylko gorzej - mówi Broniarz. I dodaje: - Informacja o tym, że brakuje nauczycieli, szczególnie przedmiotów zawodowych, słabo wypada w zestawieniu z danymi, które ostatnio zaprezentowało ministerstwo edukacji. Resort chwalił się długą listą zawodów pożądanych. To w większości zawody techniczne, których za moment nie będzie miał kto uczyć.
Na ministerialnej liście zaprezentowanej na początku tego roku znalazły się 24 zawody (uszeregowane są alfabetycznie): automatyk, elektromechanik, elektronik, elektryk, kierowca mechanik, mechanik monter maszyn i urządzeń, mechatronik, operator maszyn i urządzeń do przetwórstwa tworzyw sztucznych, operator obrabiarek skrawających, ślusarz, technik automatyk, technik automatyk sterowania ruchem kolejowym, technik elektroenergetyk transportu szynowego, technik elektronik, technik elektryk, technik energetyk, technik mechanik, technik mechatronik, technik programista, technik transportu kolejowego.
W stosunku do prognozy z 2019 roku na liście pojawiły się cztery nowe zawody. To murarz-tynkarz, operator maszyn i urządzeń do robót ziemnych i drogowych, technik budowy dróg oraz technik spawalnictwa.
"Wyraźnie widać, że to reforma głównie na papierze"
Doświadczenia dyrektorów i związkowców znajdują potwierdzenie w opublikowanym w połowie lutego "Barometrze zawodów". To ogólnopolskie badanie realizowane przez powiatowe urzędy pracy we współpracy z prywatnymi agencjami zatrudnienia. Jego koordynatorem jest Wojewódzki Urząd Pracy w Krakowie, a badanie finansuje Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
Badanie pokazuje, w jakich zawodach będą mniejsze, a w jakich większe szanse na pracę w nadchodzącym roku. Eksperci wyróżniają trzy grupy zawodów: nadwyżkowe, zrównoważone i deficytowe. W tej ostatniej grupie nie powinno być trudności ze znalezieniem pracy w najbliższym czasie, bo specjalistów po prostu brakuje.
W najnowszej edycji "Barometru" w deficycie znalazły się zawody wcześniej sklasyfikowane jako zrównoważone. To blacharze, lakiernicy samochodowi i właśnie nauczyciele praktycznej nauki zawodu oraz nauczyciele przedmiotów zawodowych.
Dlaczego tak się stało? "Trudno jednoznacznie określić, jaki czynnik wpłynął na zmianę w zawodach nauczycielskich kształcenia branżowego i technicznego, można jednak przypuszczać, że jest to skutek m.in. luki pokoleniowej" - czytamy w raporcie.
- Dla nas to nie jest, niestety, niespodzianka - mówi Broniarz. - Zwracaliśmy na to uwagę wielokrotnie, najmocniej, gdy minister Anna Zalewska obiecywała wielką reformę szkolnictwa zawodowego. Dziś wyraźnie widać, że to reforma głównie na papierze - dodaje.
Ale za chwile podobne problemy mogą dotknąć też innych grup nauczycielskich. "Barometr Zawodów" wymienia zawody deficytowe również dla poszczególnych regionów. I tam już widać braki kadrowe. W województwie dolnośląskim w 2020 roku w deficycie znajdują się nauczyciele języków obcych i lektorzy, nauczyciele przedmiotów ogólnokształcących oraz nauczyciele przedszkoli. W lubelskim do zawodów deficytowych zalicza się nauczycieli szkół specjalnych i oddziałów integracyjnych. W lubuskim "w deficycie odnotowano zapotrzebowanie na większość zawodów z branży edukacyjnej. Poza nauczycielami każdego typu szkoły brakować będzie również wychowawców w placówkach oświatowych i opiekuńczych". W łódzkim deficytowi są wychowawcy w placówkach oświatowych i opiekuńczych, a na Pomorzu nauczyciele przedszkoli, języków obcych i lektorzy oraz przedmiotów ogólnokształcących.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock