Starsza pani uchyliła firankę i wyjrzała przez okno mieszkania na warszawskim Bemowie. Zobaczyła znajomego, równie starszego pana. Szedł spokojnie ulicą, ale w pewnym momencie zamachał rękami, jakby opędzał się od natrętnego owada. Przeszedł jeszcze pewien odcinek, w końcu upadł i już nigdy nie wstał. Zawał? Prawdopodobnie, zwłaszcza że starszy pan był chory na serce. Ale lekarz, który wykonywał sekcję zwłok, zauważył, że z przodu ciała jest niewielka rana i odrobina krwi.
Medyk przyjrzał się temu dokładniej i znalazł w ciele zmarłego pocisk. Zatem to nie zawał, ale zabójstwo z broni palnej. Ale kto zastrzelił przechodnia na ulicy? Starsza pani nie widziała z okna nikogo z bronią. Ba, nikogo nie widziała w pobliżu. Zapamiętała jednak, w którym dokładnie miejscu starszy pan zachował się w nietypowy sposób. Lekarz ustalił zaś, jaką drogę kula przebyła w ciele ofiary.
Te fakty połączył w całość specjalista.
Podczas wizji lokalnej wskazał policjantom okna w pobliskim bloku. Nie jedno konkretne, ale pewien wycinek fasady budynku. Policjantom to wystarczyło. Przeszukali wszystkie mieszkania w bezpośrednim pobliżu miejsca wskazanego przez biegłego z dziedziny badań broni i balistyki. W jednym znaleźli karabinek sportowy kbks. Po badaniach okazał się dokładnie tą bronią, z której zastrzelono starszego pana. Do winy przyznał się młody mężczyzna. Z mieszkania w bloku strzelał dla zabawy. W starszego pana nie celował, ale i tak spowodował nieszczęście.
Rzeź
W 2021 roku w Polsce popełniono prawie 700 przestępstw z użyciem broni palnej. To prawie dwa przestępstwa dziennie. Wśród nich w ciągu 12 miesięcy było prawie 30 zabójstw lub usiłowań zabójstwa oraz 50 rozbojów. To dość typowe liczby, jeżeli spojrzeć na policyjne statystyki za ostatnie 15 lat. Wcześniej, w epoce dużej aktywności zorganizowanych grup przestępczych, zdarzyło się, że policja odnotowała 1170 przestępstw z użyciem broni palnej, w tym 111 zabójstw i usiłowań oraz 641 rozbojów. To dane za rok 2002, najstarsze, jakie można znaleźć na stronie Komendy Głównej Policji. W jej statystykach osobno ujęta jest przestępczość z użyciem broni gazowej i pneumatycznej, czyli wiatrówek. Jeśli chodzi o broń gazową, liczby są praktycznie bez zmian, około 250 przestępstw rocznie. W przypadku wiatrówek w ciągu 20 lat mamy trzyipółkrotny wzrost, ze 100 do 350.
- Okres między 1997 a 2005 rokiem to była rzeź. Codziennie strzelanina tu, strzelanina tam. Co najmniej raz w tygodniu byłem na sekcji zwłok. Bywało, że cztery razy w tygodniu jako biegły byłem wzywany do sądu. Ale z drugiej strony, wszystkie sprawy, które wtedy robiłem, były naprawdę ciekawe i pozwoliły zdobyć takie doświadczenie, którego młodzi dziś nie mają możliwości zdobyć - wspomina Henryk Juszczyk, emerytowany podinspektor policji i wciąż aktywny biegły. To właśnie on wskazał policjantom, które mieszkania w bloku na Bemowie należy przeszukać, by znaleźć sprawcę śmierci starszego pana. Do 2011 roku przez 21 lat pracował w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym KGP. Wcześniej, po ukończeniu Politechniki Świętokrzyskiej, sześć lat służył w Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia w Zielonce pod Warszawą.
Łuska
- Jeżeli w Polsce przestępca sięga po broń palną, to po jaką? - pytam.
- Z mojego doświadczenia wynika, że najczęściej to pistolet - odpowiada ekspert. Jakiego kalibru? - Zwykle 9 milimetrów - dodaje. Jaki nabój? - Najczęściej 9 x 19 mm Luger - mówi Juszczyk bez zastanowienia.
To nie jest zaskoczenie, bo nabój, w którym średnica pocisku, czyli kaliber, wynosi 9 milimetrów, a długość łuski to 19 milimetrów, uchodzi za najpopularniejszy na świecie. Na początku XX wieku skonstruował go Austriak Georg Luger do pistoletu Parabellum. Stąd równolegle funkcjonujące nazwy: 9 x 19 mm Parabellum oraz 9 x 19 mm Luger. Albo 9 x 19 mm NATO, bo to także wspólny kaliber sojuszniczych armii, skąd przeniknął do służb mundurowych i na rynek cywilny. Znak czasów, bo w broni posowieckiej używa się naboju 9 x 18 mm Makarowa, którego łuska jest krótsza od naboju Luger o milimetr, zatem zawiera mniejszy ładunek miotający, czyli mniej prochu, który nadaje pociskowi mniejszą niż w konstrukcjach zachodnich prędkość wylotową, a tym samym mniejszą energię, z jaką uderza w cel.
Najważniejsze jednak, że przestępcy sięgają zwykle po pistolety, a nie po rewolwery. Po oddaniu strzału z pistoletu łuska wyrzucana jest automatycznie na zewnątrz broni, natomiast w przypadku rewolweru pozostaje w komorze bębna nabojowego. To łuska jest często pierwszym śladem, który policja stara się odnaleźć i zabezpieczyć do zbadania. Już samo miejsce jej odnalezienia może zasugerować, skąd strzelano. To zależy od konstrukcji broni, ale najczęściej - jak mówi emerytowany policjant - jest wyrzucana z pistoletu w prawo i do tyłu. Łuska często jest jedynym śladem, jaki do zbadania ma ekspert. Przestępca najczęściej zabiera po użyciu broń ze sobą. Z kolei pocisk, nawet jeśli trafi w ludzkie ciało albo w jakiś przedmiot, może je przebić i polecieć hen, hen daleko, tak że nigdy nie zostanie odnaleziony. Ale nie wszystko stracone - w oparciu o same ślady na łusce można ustalić model i wzór broni, z której padł strzał.
Miejsce
Henryk Juszczyk tłumaczy, że dla ustalenia przebiegu wydarzeń kluczowe jest dobre opisanie miejsca odnalezienia śladów. W pierwszej kolejności łusek i pocisków, bo one mogą łatwo zaginąć. Samo ich zabezpieczenie już nie jest skomplikowane - to elementy metalowe, nie ulegają łatwo odkształceniu. Druga sprawa to tak zwane pozostałości powystrzałowe (tak zwane ślady GSR - ang. gunshot residue), czyli na przykład ślady prochu na ciele lub ubraniu. One pozwalają ustalić, z jakiej odległości został oddany strzał.
Resztę oględzin można wykonać nawet po pewnym czasie od zdarzenia. - Obecnie, jeśli jadę na miejsce zdarzenia, to oceniam ślady, które są trwałe, na przykład uszkodzenia pojazdu, ścian pomieszczenia lub przedmiotów w nim się znajdujących - mówi Henryk Juszczyk.
Przed laty biegły z zakresu badań broni i balistyki przyjeżdżał na miejsce przestępstwa jak najszybciej. Wskazywał policyjnym technikom kryminalistyki, które ślady i w jaki sposób należy zabezpieczyć. Z czasem policja przeszkoliła techników i mniej więcej od dekady to oni samodzielnie zbierają ślady użycia broni. Obecnie biegły rzadko jedzie na miejsce zdarzenia, lecz ogranicza się do badania już zabezpieczonego materiału.
Podobna zmiana stopniowo i w podobnym czasie zaszła w zakresie medycyny sądowej. Kiedyś specjalista od broni był przy każdej sekcji zwłok zastrzelonej osoby. Dziś przyjeżdża, jeśli tego życzy sobie prokurator, bo z reguły medycy sami potrafią ustalić tor pocisku w ciele. Biegłemu wystarczy, że zapozna się z ich dokumentacją. Tak było w sprawie starszego pana z Bemowa.
Biegli tacy jak Juszczyk przestali też być wzywani do sądu do każdej sprawy. Często na miejscu okazywało się, że ani sędzia, ani prokurator, ani obrońca nie mieli pytań. Dziś przyjeżdżają, gdy któraś ze stron ma wątpliwości odnośnie wydanej przez biegłego ekspertyzy i zażyczy sobie jego stawiennictwa. Nasz rozmówca mówi, że ostatnio w sądzie bywa przeciętnie raz w miesiącu.
Biegły z zakresu badań broni i balistyki nie ustala, kto strzelał. Zajmuje się jedynie tym, co dzieje się od momentu naciśnięcia spustu. Bada przede wszystkim broń oraz elementy nabojów, które zostają wyrzucone po wystrzale, czyli łuski i pociski. Czasem na zlecenie prokuratury lub policji bada także uszkodzenia po uderzeniu pocisku - przestrzeliny lub miejsca, gdzie pocisk się odbił, czyli rykoszetował.
Strzał
Ekspert zawsze sprawdza, czy broń jest sprawna, czyli z niej strzela. Czasem zdarza mu się - po usunięciu nadmiaru rdzy - oddać strzał z egzemplarza broni wyciągniętego z rzeki lub jeziora. Wtedy lepiej wprawić w ruch język spustowy z dalszej odległości np. przy pomocy sznurka. Biegły zawsze bada, czy dana łuska i dany pocisk pochodzą od naboju odstrzelonego z danej broni. Takie badania niezmiennie od lat polegają na porównywaniu zebranego materiału - łuska z łuską, pocisk z pociskiem - przy pomocy mikroskopu stereoskopowego i porównawczego o dużym powiększeniu. - To jest podstawowy dowód. Dzięki temu podejrzany nie może się wyprzeć, że strzał został oddany z posiadanej przez niego broni. Dlatego musi być opinia, czy pocisk został wystrzelony z lufy tej broni i czy łuska została odstrzelona przy użyciu tej samej broni - podkreśla Henryk Juszczyk.
Taką ekspertyzę wykonuje się w każdej sprawie, gdy użyta była broń. Nawet w tych oczywistych. W marcu 2000 roku z cyrku w Warszawie uciekł tygrys. W chaotycznej obławie od pocisku wystrzelonego przez policjanta zginął weterynarz. Nagrały to kamery trzech największych telewizji. Nie było wątpliwości, kto strzelał. Mimo to nasz rozmówca dostał zlecenie, by przebadać broń policjanta oraz ustalić, w jakiej pozycji znajdował się weterynarz w momencie oddawania strzału.
W przypadku broni legalnie zakupionej przy rejestracji odstrzeliwuje się z niej łuski, które później są wprowadzane automatycznie do policyjnych baz danych. Do nich wprowadzane są także łuski i pociski zabezpieczone na miejscach zdarzeń, które nie zostały zidentyfikowane z bronią. Zatem gdy nie ma broni, a na miejscu przestępstwa jest tylko łuska albo łuska i pocisk, porównuje się je z tymi z bazy. System komputerowy potrafi wskazać 10-20 najbardziej prawdopodobnych trafień, ale ostateczna ocena i tak należy do eksperta, który wydaje opinię po przeprowadzeniu badań mikroskopowych.
- Jeżeli broń nie była przerabiana i była dość długo eksploatowana, to pojawiają się charakterystyczne ślady, naniesione w trakcie eksploatacji na elementach składowych broni. Nie ma obecnie problemu ustalić, czy w policyjnych bazach danych znajdują się łuski i pociski pochodzące od nabojów odstrzelonych z tej samej broni, co łuski i pociski zabezpieczone na danym miejscu zdarzenia. To samo dotyczy broni zabezpieczonej na miejscu zdarzenia i jej porównania z policyjnymi bazami danych z zarejestrowanymi łuskami i pociskami. Natomiast jeżeli mamy broń nową, gdzie elementy składowe są wytworzone fabrycznie, bardzo często ślady pozostawione na tych samych elementach w różnych egzemplarzach broni są identyczne. Można się pomylić. Dopiero cechy, które są nanoszone w trakcie eksploatacji broni na tych śladach, pozwalają nam na wydanie kategorycznej opinii, że to akurat ta broń była użyta - mówi emerytowany specjalista z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego.
Jakie to ślady? - Te, które pozostawiają na łuskach i pociskach poszczególne elementy składowe broni: grot igliczny na spłonce, pazur wyciągu i wyrzutnik na łusce, a także gwintowany przewód lufy, szczególnie jego wylot, na powierzchni wiodącej pocisku. Na tych śladach pojawiają się charakterystyczne cechy indywidualne, na podstawie których możemy zidentyfikować, że dana broń została użyta w tym właśnie miejscu - wyjaśnia.
Lufa
Oczywiście zdarza się, że przestępcy przerabiają broń. Na przykład szlifują grot igliczny, pazur wyciągu albo wyrzutnik. Ślady odwzorowane na spłonce albo na łusce mogą być już wtedy inne niż w przypadku broni w trakcie rejestracji. Niekiedy przecierają przewód lufy twardym materiałem, żeby zniekształcić ślady na pocisku.
Jak często się to zdarza? - Ostatnio rzadko. To było modne pod koniec lat porachunków gangsterskich, około 2004 i 2005 roku. Obecnie przestępca, jeżeli świadomie użyje broni, to prędzej ją wyrzuci, niż będzie przerabiał. Zawsze może przerobić niedokładnie. Trzeba naprawdę umieć to zrobić, żeby ekspert nie znalazł żadnych cech pozwalających na przeprowadzenie badań identyfikacyjnych - tłumaczy Juszczyk. Dodaje, że już samo wykrycie przeróbki broni wskazuje, że ktoś chciał zatrzeć ślady jej użycia i tym bardziej należy przebadać dany egzemplarz.
W lutym 2011 roku zaginął biznesmen spod Ciechanowa. Po miesiącu jego nadpalone zwłoki znaleziono w lesie pod Warszawą. Dostał cztery kule: dwie w plecy, dwie w głowę. Wystrzelono je z pistoletu P-64, starej polskiej konstrukcji na sowiecki nabój Makarowa, do dziś używanej przez polską policję. Biznesmen, zanim zniknął, mówił bliskim, że idzie spotkać się ze znajomym, komendantem komisariatu policji na warszawskiej Białołęce. Ten zaprzeczał - twierdził, że ani się nie umawiali, ani tym bardziej się nie spotkali.
Tylko że śledczym udało się ustalić po pierwsze, że w dniu zaginięcia biznesmena komendant kazał swemu podwładnemu przynieść do gabinetu jego służbowy pistolet P-64. Po drugie, że tego samego dnia wieczorem komendant oddał broń do magazynu, a innemu podwładnemu kazał wpisać wcześniejszą godzinę zwrotu. Skoro tak, to P-64 trafił do badania. Okazało się, że ma nadpiłowany wylot lufy. - To była naprawdę ciekawa sprawa i trzeba było naprawdę się wysilić, aby ją wyjaśnić. W tym celu pojechałem do Fabryki Broni w Radomiu, aby odciąć uszkodzony fragment wylotu lufy w taki sposób, aby nie zlikwidować charakterystycznych cech, bo na pocisku jako ostatnie pozostają ślady wylotu - wspomina Juszczyk, który badał policyjny pistolet. O przeróbce lufy mówi krótko: wulgarna.
Ostatecznie opinia biegłego nie była kategoryczna, ale komendant z Białołęki w obu instancjach został skazany na dożywocie. Ekspertyza dotycząca broni była jednym z wielu dowodów w tej sprawie.
Dziś broń palna jest relatywnie tańsza niż w przeszłości, zatem przestępcy mogą sobie pozwolić na wyrzucenie pistoletu po jednokrotnym użyciu. W przeszłości polscy gangsterzy starali się jednak nie pozbywać drogich pistoletów zbyt łatwo. Policja niejednokrotnie znajdowała łuski i pociski, które badała, a następnie przechowywała w nadziei, że kiedyś odnajdzie broń i sprawców. Bywało, że biegły wykrył, że ten sam, wciąż nieodnaleziony pistolet został użyty do więcej niż jednego przestępstwa. - Kiedyś połączyłem z jedną bronią sześć czy siedem spraw - wspomina Juszczyk.
- Jak często nie udaje się zidentyfikować broni? - pytam. - W kilku procentach spraw. To nie jest dużo, ale są takie sytuacje - odpowiada biegły.
Spłonka
Bardzo często biegły musi także odpowiedzieć na pytanie, czy broń mogła wypalić sama, bez naciskania na język spustowy, np. w trakcie upadku lub pod wpływem drgań. - To najczęstsza linia obrony. Jeżeli chodzi o broń, to nie ma za bardzo innej - zauważa nasz rozmówca.
Jak się to bada? Po prostu zrzuca się broń z pewnej wysokości na podłoże takie samo jak na miejscu zdarzenia, a jeśli tego nie wiadomo, to na różnego rodzaju podłoża. Broń zrzuca się sześć-osiem razy, nie ma tu jakiejś konkretnej liczby. W trakcie badań w komorze nabojowej umieszczona jest łuska ze spłonką, ale bez prochu i pocisku. Jeżeli po takim upadku iglica uderzy w spłonkę, zostanie na niej ślad i będzie słychać huk. To będzie oznaczało, że z badanej broni można oddać strzał bez nacisku na język spustowy. Ale jeśli nic takiego się nie wydarzy, to wyjaśnienia osoby, która miała w ręku broń, będą w sądzie trudne do utrzymania.
- Jak często się okazuje, że broń jednak przypadkowo, samodzielnie wypaliła? - pytam. - Z mojego doświadczenia to 2-3 procent badanej broni palnej, czyli to się zdarza - odpowiada emerytowany oficer policji.
Henryk Juszczyk wspomina, że bywało i tak, iż sami użytkownicy tak przerabiali broń, że była ona bardziej podatna na przypadkowy wystrzał. Tak było z pistoletami P-64, modelem broni, której użył komendant z Białołęki. To przed laty był najbardziej rozpowszechniony pistolet w wojsku, milicji, a potem w policji. Tyle że P-64 wymagał od strzelca dużej siły przy naciskaniu na spust. Utrudniało to celne strzelanie, bo wysiłek sprawiał, że w chwili strzału lufa podrywała się do góry. Zdarzało się więc, że użytkownicy specjalnie podpiłowywali mechanizmy broni, żeby mieć tzw. lekki spust. Dzięki temu trzeba było mniejszej siły nacisku na spust, więc ogień był celniejszy. Ale jeśli broń upadła na ziemię, mógł paść niekontrolowany, przypadkowy strzał.
Tor
Henryk Juszczyk jako biegły bada nie tylko broń palną, ale też gazową i pneumatyczną. Spraw związanych z tą ostatnią, czyli z wiatrówkami, z których większość ma takie parametry, że nie trzeba mieć pozwolenia, jest teraz najwięcej. To na przykład przypadki ostrzelania autobusów albo bawiących się dzieci. Trzeba zbadać śruciny. Robi się to dokładnie tak samo jak z pociskami z broni palnej - pod mikroskopem. Na śrucinach ołowianych, bardziej miękkich niż stalowe, doskonale widać ślady, które potem można zidentyfikować z konkretną wiatrówką.
- Co jest najbardziej fascynujące w pracy eksperta od broni palnej? - pytam, gdy kończymy rozmowę. - Ustalenie toru lotu pocisku oraz miejsca oddania strzału. Wtedy łączę wszystkie ustalone elementy i ustalam wersję przebiegu zdarzenia - odpowiada bez zastanowienia emerytowany policjant.
Tor lotu pocisku był kluczowy dla rozwiązania zagadki śmierci na ulicy na Bemowie. Były też sprawy bardziej skomplikowane. W czasach porachunków zorganizowanych grup przestępczych zdarzało się, że przestępcy strzelali do siebie nawzajem z broni automatycznej z jadących z naprzeciwka samochodów. W jednym aucie mogło być nawet kilkanaście trafień i na przykład trzy trupy. Jak się w tym wszystkim nie pogubić? - Każdy wystrzał traktuje się jak stopklatkę. Jeżeli są osoby trafione w samochodzie, to robi się analizę toru pocisku w ciele i identyfikuje z jednym z pocisków uszkadzających pojazd - opowiada Juszczyk.
- Badanie broni, łusek i pocisków to standard. Jeszcze ciekawsza jest balistyka, to jest ustalenie toru lotu pocisku. Bardzo często sąd lub prokurator pyta, z którego miejsca padł strzał. Do ustalenia toru lotu pocisku potrzebne są co najmniej dwie przestrzeliny na torze lotu, najlepiej, żeby były jak najdalej od siebie - tłumaczy ekspert.
Czy wystarczy, jeśli jest tylko rana wlotowa i rana wylotowa w ciele człowieka? - Wystarczy. To jest wystarczająco duża odległość - dodaje.
Broń
Gdy się żegnamy, pytam Henryka Juszczyka o jego ulubioną broń. - Zdziwi się pan. Badam broń przez całe moje zawodowe życie, ale w ogóle nie lubię broni. Wiem, ile nieszczęść ludzkich się z nią wiąże. Strzelam tyle, co podczas badań. Jednak bardzo lubię swoją pracę i odczuwam satysfakcję z jej efektów - odpowiada.
Autorka/Autor: Rafał Lesiecki
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock