Czasem chodzi o to, żeby dorobić do rodzinnego budżetu. Choćby 200 złotych.
Na chleb. Na masło.
Na zabawkę dla dziecka, na coś ładnego dla wnuczka.
Na prezent dla ukochanej osoby.
Zainteresowany pracą dorywczą może być niemal każdy: kobieta na urlopie wychowawczym, osoba prowadząca firmę, student, senior. Z badania "Polaków Portfel Własny: czas oszczędzania" przygotowanego przez jeden z banków wynika, że co szósty Polak podjął w ubiegłym roku dodatkowe zatrudnienie. Najczęściej na śmieciówce, bywa że bez szansy na wywalczenie wynagrodzenia.
- Chciałam ostrzec ludzi przed kimś, kto ich wykorzysta - podkreśla w rozmowie z tvn24.pl Alina.
Nie jest jedyna.
- To komedia. W jakimś wniosku dowodowym przeczytałam, że jestem oskarżoną. A ja przecież jestem ofiarą. Tylko jak tacy ludzie mają się bronić? - pyta Agnieszka.
Nasi rozmówcy podpisali umowę o dzieło z firmą z Wrocławia. Firma nazywała się wówczas BadamyTO. Mieli być "tajemniczymi klientami" dla najbardziej znanych banków w Polsce.
Ona przeszła rozmowę, on dostał pracę
Był luty 2023 roku.
Po urlopie macierzyńskim Alina postanowiła zmienić pracę. Musiała codziennie dojeżdżać 40 km w jedną stronę, trudno jej to było pogodzić z opieką nad dziećmi. Na popularnym portalu z ogłoszeniami znalazła ofertę, która wydawała się idealna: "tajemniczy klient banku" w firmie BadamyTO z Wrocławia.
- Wysłałam CV, bo byłam przekonana, że jak ktoś zamieszcza ogłoszenie na tak znanej stronie internetowej, to znaczy, że ta propozycja jest uczciwa - wspomina. - Kilka dni później odezwał się do mnie telefonicznie rekruter Dawid. Przeprowadził ze mną rozmowę, podał warunki finansowe, czyli 120 złotych za pierwszą część badania. I zaproponował mi pracę. Tego samego dnia przesłał umowę o dzieło.
Zdziwiła się, że umowę musi podpisać tak szybko, w ciągu jednego dnia.
- Byłam wtedy na zwolnieniu lekarskim, zwichnęłam nadgarstek i chodziłam na rehabilitację. Nie mogłam podpisać umowy i z tego powodu złapały mnie wyrzuty sumienia - mówi.
- Dlaczego? - dopytuję.
- Bo rekruter poświęcił swój czas i teraz wyszło, że nie ma pracownika do wykonania zadania - odpowiada. - Czułam się zobowiązana, bo podczas rozmowy zadeklarowałam swoją chęć podjęcia tej pracy.
Zapytała więc męża, czy nie chciałby wykonać tego zlecenia. Zachwalała mu tę pracę i możliwość kolejnych podobnych zleceń, bo miało ich być aż 18 w miesiącu. Zgodził się. Oddzwoniła do Dawida, który zaakceptował takie rozwiązanie. Planowała, że później to ona przystąpi do kolejnych badań.
- Czyli to ja przeszłam rekrutację, a mąż dostał pracę. Dawid nie poprosił mojego męża ani o CV, nie przeprowadził z nim rozmowy rekrutacyjnej - zaznacza Alina.
Opowiada, że przed podpisaniem umowy czytali ją kilka razy. Zawierała klauzulę poufności oraz informację, że wykonawca może nie odebrać dzieła. Jak mówi, nie zakładała złych intencji, bo jest na rynku pracy od blisko dwudziestu lat i jeszcze żaden pracodawca jej nie oszukał.
Założyli cztery konta w bankach
"Dzieło" polegało między innymi na tym, że trzeba było przejść proces założenia minimum czterech kont bankowych, które są specjalnie stworzone do badań. Miały być w pełni darmowe i ograniczone w swoich funkcjonalnościach. Nie można było na nich wykonywać żadnych operacji finansowych, co gwarantowała umowa z BadamyTO.
Umowy z bankami przychodziły kurierem, potem dosyłane były karty debetowe, którymi jednak, jak się później okazywało, trzeba było zapłacić trzy złote za jakikolwiek produkt. Z kolei konta bankowe trzeba było koniecznie założyć z linków przesłanych przez firmę badawczą.
O co właściwie chodzi z tymi linkami?
- Dziś wiemy, że właściciel firmy BadamyTO, która regularnie zmienia nazwy firmy [aktualnie nazywa się ona QualitySite - red.], zarabia na otwieraniu kont z linków afiliacyjnych. Afiliacyjny system bankowy polega na promowaniu produktów finansowych danego banku w zamian za prowizję za ich polecenie. To oznacza, że za konta, które założył mój mąż w banku Santander, VeloBank, PKO BP, ING Bank Śląski, właściciel firmy BadamyTO otrzymał prowizję - tłumaczy rozmówczyni.
Według Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej (CEiDG) firma, o której opowiadają nasi rozmówcy, została założona w październiku 2016 roku. Jej nazwa wtedy zawierała tylko imię i nazwisko właściciela. Nadano jej NIP 8992800445 i REGON 365637766. Po kilku dniach nazwę uzupełniono o iHelf.com. Pół roku później firma nazywała się iHelf, imię i nazwisko właściciela firmy zapisane zostało na końcu nazwy. W październiku 2017 r. doszło do następnej zmiany - firma została przemianowana na BadaniaPRO i funkcjonowała pod tą nazwą do września 2020 r., kiedy to właściciel przemianował ją na TestoPRO. Z rejestrów CEiDG wynika, że w październiku 2022 r. dokonano kolejnej modyfikacji nazwy, tym razem na BadamyTO. Z kolei od 2024 r. firma nazywa się QualitySite z imieniem i nazwiskiem właściciela.
Alina mówi, że jej mąż nie dostał wynagrodzenia za wykonaną pracę. Jeden z powodów podanych przez firmę badawczą brzmiał: "błędnie przesłany nr umów w przypadku Santander Bank, nie było możliwe zweryfikowanie badania". Alina precyzuje, że nawet jeśli w jednym przypadku nie został dostarczony numer umowy bankowej, to całe badanie zostało odrzucone.
- Wymagany numer umowy Santander Bank, jak później zweryfikowaliśmy, nie był numerem umowy, tylko numerem wniosku. Santander Bank odpowiedział na piśmie, że nie generuje numeru umowy - zaznacza.
W dokumentach przedstawionych w naszej redakcji widzimy korespondencję z Santander Bankiem, w której pracownik banku odpowiada, że "otwierając konto osobiste jest generowany numer wniosku. Numer ten jest wysyłany na adres e-mail". Nie ma informacji o numerze umowy, który bank jej nadaje.
Innym przykładem jest korespondencja z bankiem kolejnej osoby, która czuje się oszukana w tej sprawie. Nie otrzymała wynagrodzenia z firmy badawczej z tego samego powodu, co mąż Aliny. Bank w odpowiedzi na jej zapytanie przekazał, że "umowy o konto w naszym banku nie zawierają numeru umowy".
W anonimowej rozmowie z adwokatem, który współpracował z firmą o aktualnej nazwie QualitySite, dowiaduję się, że jest to podstawa do podważenia umowy ze względu na jej niewykonalność, bo w umowie jest paragraf, którzy brzmi: "należy wysłać wyselekcjonowane nr umów zawartych z bankami do zamawiającego do końca terminu przeznaczonego na odesłanie Ankiety".
- Z informacji, jakie uzyskałam od innych pokrzywdzonych, umowa i zakres czynności nie ulega zmianie, dalej nikt nie jest w stanie przesłać numeru umowy. Badania są masowo odrzucane, a ludzie nie dostają wynagrodzenia za swoją pracę - dodaje Alina.
Pozwy i akt oskarżenia
W lipcu 2023 roku Alina w mediach społecznościowych napisała komentarz na jednej z grup, gdzie przedstawiła przebieg współpracy z firmą badawczą.
- Chciałam ostrzec ludzi przed kimś, kto ich wykorzysta. Moje wartości i społeczna odpowiedzialność nie pozwoliły mi postąpić inaczej. Opisałam swoje doświadczenia z tą firmą i przebieg współpracy zgodnie z prawdą. Napisałam, że planujemy podać firmę do sądu za oszustwo, wyłudzenie danych. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy ktoś nie weźmie na męża kredytu. Czy założone konta były faktycznie ze strony banku, bo teraz przecież pełno różnych podróbek - zauważa nasza rozmówczyni.
Alina kontaktowała się w swojej sprawie z bankami i otrzymała rekomendację zmiany dowodu osobistego. Jej mąż bał się o to, że ktoś weźmie na niego kredyt. - Czyli nie dość, że nie otrzymaliśmy wynagrodzenia za naszą pracę, to jeszcze straciliśmy czas na wyrobienie nowych dokumentów, a i musieliśmy uregulować opłaty za prowadzenie rachunków. Okazało się, że nie są one bezpłatne, jak było zapisane w umowie - podkreśla.
21 lipca 2023 roku mąż Aliny zgłosił do Prokuratury Rejonowej w Wieliczce zawiadomienie o potencjalnym oszustwie, a precyzyjnie w sprawie "niekorzystnego rozporządzenia mieniem poprzez wprowadzenie w błąd co do zamiaru i możliwości wypłaty wynagrodzenia za realizowanie umowy na wykonanie badania internetowego o nazwie 'tajemniczy klient'".
27 września 2023 roku otrzymał pismo, w którym prokuratura odmówiła wszczęcia dochodzenia ze względu na "brak znamion czynu zabronionego". Czyli mówiąc prościej, uznała, że działanie osoby lub osób z firmy BadamyTo nie było przestępstwem.
"Z informacji uzyskanej z jednostki nadzorującej to postępowanie wynika, że powodem takiego rozstrzygnięcia było uznanie, że spór między stronami miał charakter cywilnoprawny, zatem winien zostać rozstrzygnięty, w pierwszej kolejności, na drodze procesu cywilnego. Czyli przed sądem" - poinformował prokurator Paweł Jędrusiak z Prokuratury Okręgowej w Krakowie (czyli szczebel wyżej).
I rzeczywiście, sprawa Aliny i jej męża trafiła do sądu.
- Tylko że to my jesteśmy oskarżeni - mówi Alina. - Za wspomniany komentarz [w mediach społecznościowych - red.]. Głównie od tego się zaczęło - dodaje.
Pierwsze pismo od właściciela firmy badawczej dostali 4 lipca 2023 roku. Było skierowane do męża Aliny. Za złamanie klauzuli poufności ma zapłacić karę umowną 3,6 tys. zł. 27 lipca 2023 roku przyszło następne wezwanie do zapłaty, tym razem dla obojga małżonków. Kancelaria prawna domagała się 15 tys. zł za naruszenie dóbr osobistych właściciela firmy BadamyTO. 22 listopada 2023 roku przyszło ostatnie pismo, z jeszcze innej kancelarii: 2,8 tys. zł za złamanie klauzuli poufności przez męża Aliny.
Alina komentuje, że każde wezwanie, które otrzymują, jest na inną kwotę, wysłane z innej kancelarii, ale cały czas chodzi w tych pismach o jeden komentarz zamieszczony przez nią w grupie na Facebooku.
- Aktualnie mamy trzy sprawy sądowe, w tym dwie karne. Oprócz nas do sądu przychodzi jeszcze sześć osób, ale w akcie oskarżenia było ich szesnaście. Koleżanka, która ma taką samą sytuację, mówi, że to są kwoty, które rujnują ludziom życie. Gdy pisaliśmy, że ta firma oszukuje ludzi, to nie myśleliśmy o tym, że jej właściciel jest oszustem, bo ma wyrok. Słowo oszust w naszych wypowiedziach odnosi się bardziej do definicji słownika języka polskiego - wyjaśnia rozmówczyni.
Podaje przykład ze słowników języka polskiego: "Oszust - mężczyzna świadomie wprowadzający kogoś w błąd" (PWN) lub "oszust - osoba, która dla odniesienia korzyści mówi komuś nieprawdę i robi rzeczy, które tę osobę narażają na straty" (WSJP). - Nie jesteśmy prawnikami i nikt z nas nie brał pod uwagę, że to słowo może być wykorzystane przeciwko nam - zaznacza Alina.
Akt oskarżenia przeciwko Alinie i jej mężowi z 10 sierpnia 2023 roku złożony przez pełnomocnika właściciela firmy dotyczy artykułu 212 paragraf 2 Kodeksu karnego, czyli zniesławienia.
Słyszę od Aliny, że kolejna rozprawa o zniesławienie odbędzie się w październiku 2024 roku. Z kolei sprawa o zapłatę kary umownej jest w toku. - Czekamy na rozwój wydarzeń. Wnieśliśmy też swój pozew wzajemny o zapłatę wynagrodzenia w kwocie 280 zł brutto, którego mąż nie otrzymał. Prawdopodobnie jest to pierwszy pozew o zapłatę wynagrodzenia, jaki ten człowiek kiedykolwiek dostał - wzdycha.
Konsultacje z prawnikami oraz dojazdy do sądu we Wrocławiu kosztują małżeństwo tysiące złotych. Na pierwszej rozprawie dostali od pełnomocnika firmy badawczej propozycję ugody, która polegała na zapłacie na jego rzecz po pięć tysięcy złotych.
- Do tego mielibyśmy napisać w mediach społecznościowych przeprosiny, przyznać się, że nasz wcześniejszy komentarz był niezgodny z prawdą. Mieliśmy też wysłać informację do sieci firm partnerskich, portali pracy, a nawet Krajowego Rejestru Długów, z którymi współpracuje i przyznać się, że to my popełniliśmy błąd - tłumaczy.
Odrzucili tę propozycję. - Jesteśmy zdeterminowani, aby walczyć o sprawiedliwość. Nigdy nie widziałam czegoś takiego na rynku pracy, aby ludzie byli oszukiwani, wykorzystywani i jeszcze ciągani po sądach. Nasza grupa to kilkaset osób, wymieniamy się wiedzą, papierami, które dostajemy od prawników. Nikt z nas nie dostał wynagrodzenia i to uważam za skandal - podkreśla.
Alina wylicza, że gdyby w sądzie stanęły wszystkie osoby z aktu oskarżenia (w sumie szesnaście) i na rozprawie przyjęłyby ugodę, to właściciel QualitySite miałby w kieszeni 80 tysięcy złotych. - I znowu on miałby pieniądze na to, żeby innym osobom uprzykrzać życie, żeby ludzi straszyć sądami? Nie ma na to naszej zgody - zastrzega.
Kolejne osoby zakładają konta bankowe
W mediach społecznościowych powstała grupa "QualitySite / BadamyTO / TestoPro - Grupa Oszukanych", na której byli zleceniobiorcy wymieniają się swoimi doświadczeniami. Grupa zrzesza ponad 300 członków.
Proszę o dostęp do grupy i znajduję setki komentarzy, w których użytkownicy zastawiają się, czy umowy z firmą badawczą są ważne. Twierdzą, że "wpadli jak śliwka w kompot".
"Też załapałam się do grona oszukanych przez tę pożal się boże firmę. Jestem wściekła, bo sprawdzałam wcześniej opinie o nich na Go**** i wszystko wyglądało na uczciwe. Do badania przyłożyłam się sumiennie, założyłam 7 kont - czyli w 7 bankach już nie skorzystam z korzystnej oferty dla nowego klienta" - napisała jedna z członkiń grupy (pisownia oryginalna).
Ktoś inny daje taki komentarz: "Oszuści. Nie wypłacają nic. Kombinują w każdej rozmowie".
- Osobami, które są zainteresowane dorywczą pracą, może być każdy w naszym gronie: kobiety na urlopie wychowawczym, osoby prowadzące firmy. W naszej grupie był też radca prawny, który chciał się przekwalifikować na informatyka i wziąć udział w badaniu, aby zdobyć doświadczenie. Znam tych ludzi i wiem, że są ciekawi świata, chcą poznać coś nowego. Oczywiście wielu z nich nie będzie walczyć o kilkaset złotych. Wolą machnąć na to ręką, zwłaszcza jak widzą, ile nas kosztuje to, że się w tej sprawie odezwaliśmy - komentuje sprawę Alina.
"Ktoś na słupa otwiera konto, bierze kredyty"
Podobne doświadczenia ma Agnieszka.
W kwietniu 2023 roku znalazła ogłoszenie o pracę na dużym portalu rekrutacyjnym. Firma BadamyTO poszukiwała "tajemniczych klientów banków".
- Moją pierwszą myślą było to, że będę musiała udostępnić swoje dane, numer dowodu osobistego, PESEL. Czytałam w sieci o przypadkach wyłudzeń kredytów na takie dane, na tak zwanego słupa. Ale Dawid, rekruter, uspokoił mnie, że te konta będą testowe, specjalnie dedykowane do badań, że będą zabezpieczone certyfikatem SSL i nikomu nie będę musiała podawać swoich danych osobowych. To uśpiło moją czujność - mówi.
Umowę o dzieło dostała tego samego dnia na e-mail z terminem podpisu na następny dzień.
- Uważam, że trik z szybkim podpisywaniem umów jest psychologicznym zagraniem. Chcesz mieć pracę i to taką, że badasz produkty w banku, to musisz szybko działać i nie mieć czasu, aby przemyśleć zasady współpracy. Nie masz czasu poradzić się kogoś, zasięgnąć informacji z zewnątrz - wyjaśnia.
Jej zdaniem "praca dla banku kojarzy się też z bezpieczeństwem, a nie z tym, że ktoś na słupa otwiera konto czy bierze kredyty". - Podpisałam umowę z BadamyTo. Jedno badanie wyceniane było na około 80 złotych, razem miałam do otwarcia za pośrednictwem linków afiliacyjnych sześć rachunków bankowych: w ING Bank Śląski, w Santander Bank, w Pekao S.A., Alior Bank, VeloBank i BNP Paribas. Ostatecznie do zarobienia było 420 złotych brutto - uszczegóławia.
Zapewnia, że pracowała zgodnie z otrzymanymi wytycznymi przekazanymi w mailu przez rekrutera.
Po otwarciu konta bankowego czekała na umowę, którą bank wysyłał kurierem. Potem odbierała kartę debetową, którą musiała zapłacić w sklepie za produkt o równowartości trzech złotych. I nie otrzymała wynagrodzenia.
Powód ten sam, co u Aliny i jej męża: nie dostarczyła numeru umowy rachunku bankowego.
Dopiero od członków facebookowej grupy dowiedziała się, że takie numery nie istnieją.
- Zajrzałam do tej umowy i poczułam się jak idiotka. W swojej karierze zawodowej nie miałam takiej sytuacji, a pracuję od czternastu lat. W tej sytuacji okazało się tak, że pracujesz nad zadaniem, wypełniasz i przesyłasz ankiety, nie dostajesz żadnych informacji zwrotnych, a na końcu informują, że nie ma dla ciebie wypłaty. Napisałam do nich wyjaśnienia, że wykonałam zadania zgodnie z instrukcją od rekrutera. Cisza. Ktoś po prostu mnie wykorzystał - opowiada.
Też chciała ostrzec innych.
- W maju napisałam komentarz w mediach społecznościowych, gdzie inni też dzielili się swoimi doświadczeniami i czuli się oszukani przez BadamyTO. Opisałam w szczegółach, jak wyglądała nasza współpraca. Po czterech tygodniach dostałam wezwanie do zapłaty 15 tysięcy złotych za naruszenie dóbr osobistych oraz 4,2 tysiąca złotych za naruszenie klauzuli poufności. Najpierw od właściciela firmy, a później z kancelarii prawnej - opisuje.
- Stałam się kłębkiem nerwów. Leczę się na nerwicę, na zaburzenia lękowe, wtedy mi się wszystko po prostu nawarstwiło. Byłam w rozsypce. Poradziłam się prawniczki, co w tej sytuacji robić. Oceniła, że to wygląda na próbę wyłudzenia pieniędzy - relacjonuje.
Czy umowa o dzieło nie powinna być zleceniem?
W lutym 2024 roku do Agnieszki przychodzi podobne wezwanie, jak do Aliny i jej męża: z sądu we Wrocławiu.
- I się zaczęło przygotowanie wniosków dowodowych, cała ta batalia. Zgłosiłam się nawet do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i zapytałam o status umowy. Chciałam się dowiedzieć, czy w ogóle była do nich zgłoszona - wyjaśnia. - Z kolei z pisma, które dostałam z Narodowego Funduszu Zdrowia, wynika, że również ZUS zgłosił się do NFZ o podjęcie stanowiska w mojej sprawie podlegania składce zdrowotnej. Umowa na pewno nie została zgłoszona. Zależało mi też na tym, żeby ustalić, czy umowa, którą ze mną podpisano, powinna być umową zlecenie, a nie umową o dzieło - opowiada Agnieszka.
Według niej "jest to pretekst do tego, aby powołując się na niemożliwe do zrealizowania zapisy w umowie, dzieła nie przyjąć i nie płacić pieniędzy za pracę".
Sprawa ciągnie się już ponad rok. Agnieszka mieszka na drugim końcu Polski, do Wrocławia ma 500 km. Na dwie poprzednie rozprawy musiała wziąć urlop, płacić za noclegi i konsultacje prawne. Ze względu na stan zdrowia zawsze towarzyszy jej maż.
- Mam nadzieję, że zostaniemy uniewinnieni. To jest komedia. W jakimś wniosku dowodowym przeczytałam, że jestem oskarżoną, a ja przecież jestem ofiarą. Tylko jak tacy ludzie mają się bronić? - pyta.
17 sierpnia ubiegłego roku Agnieszka zgłosiła do komendy policji w Wejherowie zawiadomienie o potencjalnym oszustwie.
Jak czytam w dokumencie: "w sprawie doprowadzenie jej do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w kwocie 19 200 zł, poprzez wprowadzenie w błąd co do konieczności zapłaty kwoty 4 200 zł za naruszenie klauzuli poufności oraz 15 tys. zł za naruszenie dóbr osobistych (tu pada imię i nazwisko właściciela firmy QualitySite - red.)".
6 września 2023 roku Prokuratura Rejonowa w Wejherowie odmówiła wszczęcia dochodzenia, bo "czyn nie zawierał znamion czynu zabronionego". Jakie było uzasadnienie? Nie wiadomo, bo postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia nie wymaga uzasadnienia.
- Poczułam, jakbym dostałam w twarz. To wygląda tak, że nam odmawia się pomocy, a przychodzi sobie jakiś człowiek, który ma opłaconego prawnika i rzuca aktami oskarżenia na lewo i prawo. Wyciągają ludzi z różnych części Polski do sądów, aby zamknąć nam usta - rozkłada ręce.
KNF: sprawa jest nam znana
Jacek Barszczewski, dyrektor Departamentu Komunikacji Społecznej Komisji Nadzoru Finansowego, przyznaje w rozmowie z tvn24.pl, że sprawa jest znana urzędowi.
- UKNF był adresatem zewnętrznych sygnałów wskazujących na możliwość potencjalnego oszustwa. Na ich podstawie podjął się czynności analitycznych, w celu pozyskania dodatkowych informacji i danych. Ustalenia w tej sprawie zostały przekazane wraz z ich prawną oceną do Komendanta Głównego Policji - wyjaśnia.
Sprawę prowadzi policja we Wrocławiu.
- W otrzymanych materiałach wskazano jako pokrzywdzonych 20 osób, lecz jak wynika z poczynionych ustaleń, liczba pokrzywdzonych może wzrosnąć. Prowadzone pod nadzorem prokuratury czynności w sprawie są w toku, a ze względu na ich niejawny charakter nie mogą być podawane do wiadomości publicznej - przekazuje młodszy aspirant Rafał Jarząb z Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu.
Nadmienia, że "funkcjonariusze prowadzący czynności, na podstawie zgromadzonego do tej pory materiału dowodowego, planują przesłuchania kolejnych świadków oraz osoby podejrzewanej".
Co mówią banki?
Dzwonię do banków i dopytuję, czy współpracują z opisywaną przez nas firmą badawczą.
Santander Bank, Alior Bank, VeloBank, PKO BP zaprzeczają. Jednocześnie instytucje te są wskazywane w umowach i dokumentach sądowych wymienianych między moimi rozmówcami, prawnikami i sądem.
Małgorzata Witkowska z biura prasowego PKO BP wyjaśnia, że "agencje badawcze mogą prowadzić samodzielnie badania tajemniczego klienta, bez zlecenia z konkretnego banku czy innej firmy, w ramach prowadzonej przez siebie działalności".
W PeKaO S.A. dowiaduję się, że "każda firma, z którą bank podejmuje współpracę jest wnikliwie sprawdzana i weryfikowana przez odpowiednie jednostki w banku".
Więcej dowiaduję się w ING Banku Śląskim.
- Temat wydawców wymienionych w tym artykule jest nam znany - mówi Piotr Utrata, rzecznik prasowy ING Banku. - Sposób ich działania jest niezgodny z warunkami naszych programów afiliacyjnych i wielokrotnie upewnialiśmy się, że ich w nich nie ma. Jakiś czas temu otrzymaliśmy zgłoszenie w tej sprawie, z dokładnym opisem takich działań. Dlatego w celu zapobiegania przyłączaniu się wydawców stosujących opisane poniżej praktyki, wprowadziliśmy szereg działań i wdrożyliśmy dodatkowe procedury zabezpieczające, aby podobni wydawcy nie pojawili się w naszych programach w przyszłości.
Jednocześnie dodaje, że jako bank nie zgłaszali niczego organom ścigania.
Biuro Prasowe Banku BNP Paribas zapewniło nas, że również nie współpracuje z firmą o aktualnej nazwie QualitySite, ale temat również jest mu znany: "Zdecydowanie nie akceptujemy takich praktyk i jesteśmy poruszeni zaistniałą sytuacją, w wyniku której tyle osób zostało oszukanych przez tę firmę. W związku z tym niezwłocznie poinformowaliśmy naszego partnera, który współpracował z firmą w innym zakresie działalności niż badania, by natychmiast zaprzestał z nią współpracy. Powiadomiliśmy też odpowiednie organy ścigania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa".
Organy ścigania (w tym wypadku komenda policji na warszawskim Mokotowie) zostały powiadomione, ale odmówiły wszczęcia postępowania. Warszawska prokuratura zapewniła nas jednak, że dokumenty ze sprawy zgłoszonej przez bank zostaną przesłane do prokuratury we Wrocławiu, która nadzoruje postępowanie zapoczątkowane przez KNF.
Agencje afiliacyjne wycofują się ze współpracy
Kontaktuję się również z agencjami, które podpisują umowy z bankami, a same zatrudniają podwykonawców do realizacji sprzedaży, np. otwierania kont bankowych za pośrednictwem linków afiliacyjnych. I taki podwykonawca jest nazywany w tej branży "wydawcą".
Dzwonię do Stanisława Wolniewicza-Dudy, szefa agencji Finelf, która połączyła się z zarządzaną przez niego agencją ADEPTO. Po naszej telefonicznej rozmowie Wolniewicz-Duda przesyła do mnie SMS, w którym informuje, że po zweryfikowaniu działań właściciela opisywanej przez nas agencji badawczej podjęli decyzję o zablokowaniu go w sieci afiliacyjnej.
15 lipca 2024 roku w mediach społecznościowych pojawia się oświadczenie sieci afiliacyjnej SuperPartners, zarządzanej przez Finelf.
"Informujemy, że zerwaliśmy współpracę z ww. wydawcą i stanowczo odcinamy się od jego działań" - czytam w oświadczeniu.
Agencja dodaje, że "SuperPartners potępia wszelkie przejawy nieuczciwych działań oraz przeciwstawia się niemoralnym praktykom biznesowym".
"W SuperPartners wierzymy w uczciwość, współpracę oraz nawiązywanie długoterminowych relacji. Wszystkim poszkodowanym życzymy pozytywnego i szybkiego rozwiązania sprawy" - podkreśla firma w oświadczeniu.
Kolejne sto ogłoszeń na portalach rekrutacyjnych
Mimo działań kluczowych instytucji oraz determinacji poszkodowanych, którzy prowadzą prywatne śledztwa w tej sprawie, QualitySite i tak publikuje ponad 100 nowych ogłoszeń na znanym portalu rekrutacyjnym. Wśród nich oferty pracy na takie stanowiska, jak audytor w banku, tajemniczy klient, badanie i audyt banku.
Rozmawiam z osobami, które na własną rękę gromadzą dowody przeciwko firmie QualitySite. Uważają, że ich sposób działania trzeba upubliczniać, bo sprawa "dotyczy ogromu ludzi szukających dodatkowej pracy". - Chodzi o to, aby ich przestrzec, bo państwo nie działa, państwowe instytucje im nie pomogą w uzyskaniu wynagrodzenia - słyszę.
Jako przykład podają, że składali w sprawie potencjalnych oszustw zawiadomienia między innymi do Państwowej Inspekcji Pracy, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, do Urzędu Kontroli Skarbowej, do Ministerstwa Sprawiedliwości. I wymieniają przykłady: - Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie jest zainteresowany kupowaniem przez właściciela QualitySite pozytywnych opinii o jego firmie przy jednoczesnym kasowaniu opinii negatywnych, pisanych już przez zleceniobiorców. Dostaliśmy odpowiedź, że zgłoszenie nie ma charakteru konsumenckiego. ZUS, jeżeli nie było wypłaty wynagrodzenia, nie wie, co z tym problemem zrobić, bo przedsiębiorca ma ustawowy termin siedmiu dni na zgłoszenie umowy. Jeśli tego nie zrobi, to sprawy nie ma. PIP też nie pomoże, dostaliśmy pismo z umorzeniem postępowania. UKS nie jest zainteresowany brakiem zgłoszeń PIT-4, jeżeli nie było wypłaty wynagrodzenia [zeznanie podatkowe, która składa się do urzędu skarbowego w celu poinformowania o pobranych i odprowadzonych przez płatnika zaliczkach na podatek dochodowy od osób fizycznych - red.].
Ich zdaniem "państwo nie działa, a taki przedsiębiorca czuje się bezkarny". Mówią, że również dlatego, że portale rekrutacyjne chętnie publikują kolejne ogłoszenia takiej firmy. - A inne przedsiębiorstwa sprzedają jej certyfikat rzetelności, który też może budować u zleceniobiorców poczucie, że mają do czynienia z kimś, komu można zaufać. Biznes się kręci, bo żaden pieniądz nie śmierdzi, prawda? - słyszę.
Przeglądam zebrane informacje: ich korespondencję z właścicielem firmy, z dwoma rekruterami, setki zdjęć komentarzy z mediów społecznościowych, wymienione maile z instytucjami typu UOKiK, PIP, UKS, US, ZUS, bankami, policją, resortem sprawiedliwości, z mediami, bo sprawę opisała również Zaufana Trzecia Strona, agencjami afiliacyjnymi, portalami z opiniami o firmach, portalami rekrutacyjnymi, komentarzami osób, które są świadkami w sprawie.
- To już stało się naszym hobby - ironizują.
Prawnik: walczą o swoje
Katarzyna Kujawa, prawniczka z kancelarii adwokackiej Rynkowski, ocenia, że grupa odważnych ludzi, która nie boi się głośno mówić o swoich doświadczeniach, jest tu kluczowa.
- Zwracają szerszą uwagę zarówno instytucji, jak i społeczeństwa na ten problem. Jeśli ktoś chce uczciwie zarobić i robi to, po czym nie dostaje wynagrodzenia, to bez ogródek można stwierdzić, że to patologia, której nie powinno być w cywilizowanym i demokratycznym kraju - podkreśla.
Jej zdaniem "organy państwa powinny działać sprawnie i konkretnie, nawet w sprawach, gdzie mówimy o kwotach rzędu 200-300 złotych, bo dla niejednej osoby może to być naprawdę znaczący zastrzyk gotówki do domowego budżetu".
Katarzyna Kujawa zaznacza, że podpisując umowę o dzieło czy umowę zlecenie, "musimy mieć z tyłu głowy, że nie obowiązują nas przepisy Kodeksu pracy, bo to nie jest umowa o pracę".
- Jeśli zleceniodawca nie wypłaca nam wynagrodzenia, to nie możemy się zwrócić na przykład do inspekcji pracy. Odpada nam więc możliwość złożenia skargi do instytucji, która mogłaby wszcząć kontrolę w firmie, która zwleka z wypłatą wynagrodzenia albo w ogóle go nie płaci. Jeśli podpiszemy umowę zlecenie czy umowę o dzieło, to jedyną drogą egzekwowania pieniędzy jest postępowanie sądowe - wskazuje prawniczka.
Od czego zacząć? - Wysyła się wezwanie do zapłaty do nieuczciwego kontrahenta. Robi się to w formie pisemnej, najlepiej za potwierdzeniem odbioru, czyli z tą żółtą karteczką z tyłu. Jeśli widzimy, że żadnej reakcji nie ma, a najczęściej jej nie będzie, to kierujemy pozew do sądu cywilnego, czyli do sądu rejonowego w danym mieście. Chyba że wartość przedmiotu sporu, czyli wartość niewypłacanych pieniędzy, przewyższałaby kwotę stu tysięcy złotych. Wtedy rozpoznanie jest w sądzie okręgowym - opisuje ekspertka.
"Komentarze w sieci to śliski temat"
Prawniczka jednocześnie podkreśla, że "sądy są pozapychane różnego rodzaju sprawami, dlatego trzeba się liczyć z tym, że procedura sądowa może trwać i dwa lata".
- To długi czas i pewnie frustrujący dla kogoś, kto walczy o swoje pieniądze. Wyraża złość i emocje w sieci, chce też przestrzec innych przed daną firmę. Problem w tym, że jeśli używa słów, które wyłapie dobry prawnik, to dostanie wezwanie o zaprzestanie naruszania dóbr osobistych z nakazem zapłaty jakiejś kwoty - tłumaczy.
Wyjaśnia, że "żeby bezkarnie kogoś nazywać oszustem, to musimy dysponować prawomocnym wyrokiem sądu, który skaże taką osobę za oszustwo".
- Można skomentować sytuację i napisać komentarz w innym tonie, tak aby nie ryzykować zarzutem zniesławienia. Faktem nie jest to, że ta osoba ma prawomocny wyrok za oszustwo, ale prawdą jest, że nie wypłaciła nam należności. Można napisać, że taka i taka firma zwleka z zapłatą wynagrodzenia - podpowiada Katarzyna Kujawa.
- Znam sprawę o naruszenie dóbr osobistych hotelu. Klient po pobycie w obiekcie napisał, że to pralnia, wskazując, że być może chodzi o pralnię brudnych pieniędzy. I hotel wygrał sprawę w sądzie. Komentarze w sieci to śliski temat. Byłabym mocno ostrożna z używaniem sformułowań: oszust, kłamca, złodziej - zaznacza.
Katarzyna Kujawa zwraca uwagę, że banki, co do zasady, są instytucjami zaufania publicznego. - Może być tak, że ktoś, kto ma za zadanie przeprowadzić badanie produktu bankowego, to z automatu wierzy w uczciwość takiej oferty pracy. Natomiast zleceniodawcą w rzeczywistości może być firma widmo. Jest luka w prawie, bo kto zajmie się osobami, które czują się oszukane przez taką firmę widmo i podpisały śmieciówkę na kilkadziesiąt złotych? Ani bank, ani Państwowa Inspekcja Pracy, ani Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów - rozkłada ręce.
- Można zgłosić sprawę do prokuratury, na policję, jednak przy niewypłaconych jednostkowo niskich kwotach możemy się spodziewać odmowy wszczęcia dochodzenia. Usłyszymy, że brak jest znamion czynu zabronionego, nawet jak przyprowadzimy świadków i zgromadzimy milion dowodów. To jest patologia, która wynika albo z obciążenia prokuratur, albo z tego, że po prostu im się nie chce angażować w sprawę. W sytuacji gdzie było tyle zgłoszeń poszkodowanych, w tym również do Komisji Nadzoru Finansowego, tym bardziej oczekiwałabym zdecydowanych działań podejmowanych przez policję i prokuraturę - wskazuje.
Prawnik: pełnomocnictwo zostało wypowiedziane
Kontaktuję się z właścicielem firmy QualitySite. Na kilkakrotnie wysłane przeze mnie pytania nie otrzymuję odpowiedzi.
Kontaktuję się z dwiema kancelariami, których adresy znajduję w pismach wysłanych do naszych rozmówców. Jedna w ogóle nie odpowiada, z drugiej otrzymujemy odpowiedź od adwokata, który prowadził sprawę właściciela firmy QualitySite.
"Nie jestem już pełnomocnikiem Pana [tu pada imię i nazwisko właściciela firmy - red.], pełnomocnictwo zostało wypowiedziane, po poznaniu szerszego kontekstu sprawy" - napisał mecenas.
Komentarz po publikacji
Już po publikacji tego artykułu z redakcją skontaktował się właściciel firmy, która aktualnie nazywa się Qualitysite z żądaniem usunięcia artykułu.
Przekazał, że "każdy z banków posiada swój indywidualny numer umowy. Natomiast jest to numer systemowy, który użytkownik konta może sprawdzić w różnych miejscach (w niektórych bankach na koncie np. PKO BP), a o którym konsultanci często nie wiedzą - sami posługują się jedynie numerami PESEL do identyfikacji klienta".
Zaznaczył, że "respondenci co miesiąc przesyłają nam numery umowy i są rozliczani z pracy". Jak dodał, "zgodnie z podpisaną umową cywilno-prawną wynagrodzenie nie może być przyznane osobie, które błędnie zrealizuje powierzoną pracę".
Wyjaśnił, że "osoby, które nie otrzymały wynagrodzenia, to nie otrzymały go nie tylko przez brak 1 nr umowy, a przez: niewykonanie wielu ankiet (czasami nawet 7) w terminie 25 dni, niewykonanie niektórych ankiet (czasami nawet 7), nieprzesłanie potwierdzeń płatności kartą (czasami nawet 4 potwierdzeń), nieprzesłanie żadnych nr umów (czasami nawet 7)".
Wskazał w korespondencji do redakcji tvn24.pl, że "rekordziści byli w stanie popełnić nawet 25 błędów".
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
Chcesz podzielić się ważnym tematem? Skontaktuj się z autorką tekstu: joanna.rubin@wbd.com