Celem był łup - niemiecka waluta. To ona skusiła rabusiów, żeby w biały dzień wejść do domu 73-letniej rencistki, splądrować wszystko, a ostatecznie - zabić. Stanisława Z. była wiązana kablami, torturowana. Jej ciało przykryto kołdrą. Na miejscu zabezpieczono odciski palców, plamy krwi, odcisk buta. Mimo to sprawców nie ustalono. Dopiero po 23 latach odkryto kolejny ślad. Niewidoczny gołym okiem, ale kluczowy.
Mąka wymieszana z guzikami, makaron z gazetami. Dziecięce lalki rzucone twarzami w dół, między wymięte ubrania dorosłych. Szuflady i szafki otwarte, zawartość wyrzucona na podłogę. Na kuchennym stole niedokończone śniadanie: jajko na miękko, czarna herbata na dnie szklanki. Na drewnianej podłodze puchowa kołdra, a pod nią ciało kobiety.
Zwłoki były ułożone na wznak, nogami w stronę wejściowych drzwi. Ręce ściśnięte półmetrowym białym kablem elektrycznym. Przewód zakończony po jednej stronie gniazdkiem, po drugiej – wtyczką. Zabójca okręcił go kilkukrotnie wokół przedramion i nadgarstków ofiary. Na wysokości kostek drugi kabel, tym razem krótszy, czarny. Też solidnie ściśnięty. Stanisława miała na sobie granatową sukienkę z halką w geometryczne wzory, rajstopy i szare dresy. Była skromną rencistką, nosiła się schludnie. Miła, niekonfliktowa - tak mówili o niej sąsiedzi.
Kochana - myślała i mówiła o matce Jolanta Olszewska, która po pracy przyszła odwiedzić Stanisławę Z. w jej domu w Hajnówce na Podlasiu i odkryła ciało.
Protokół z Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku: "Płynność krwi świadczy o tym, że śmierć denatki była szybka. Przyczyną zejścia śmiertelnego stało się uduszenie przez zadławienie - ucisk na przednią powierzchnię szyi i zamknięcie światła górnych dróg oddechowych (…). Stwierdzono u denatki obrażenia ciała powstałe od licznych urazów zadanych narzędziem twardym, tępym, tępokrawędzistym, działającym z dużą siłą na głowę i szyję, a zatem w następstwie dławienia i bicia w głowę (…). Tak zatem śmierć denatki była następstwem karygodnego działania osób trzecich".
Gościnna i ufna
Pierwszy dzień kwietnia 1996 roku. Tego dnia Stanisława przygotowała śniadanie dla prawnuczki, ale nie zdążyła po nim posprzątać - spieszyła się po zakupy. Dziewczynka wyszła po 8, babcia niedługo po niej. Jak na tę porę roku pogoda była niezwykle kapryśna. Minus dwa stopnie Celsjusza, spadło dużo śniegu. Stanisława mieszkała na spokojnym osiedlu domów jednorodzinnych, w drewnianym, parterowym domu. Posesja była ogrodzona drucianą siatką, a na podwórko prowadziła metalowa brama - niemal zawsze otwarta. 73-latka była gościnna i ufna - rzadko zamykała drzwi na klucz, chętnie przyjmowała sąsiadów. Mieszkała z prawnuczką Eleną, której mama - Edyta - wyjechała na zarobek do Niemiec. Chciała dorobić, żeby pomóc babci w remoncie łazienki. Stanisława nigdy nie pracowała - mąż chciał, by zajmowała się domem. Gdy zmarł, stała się głową rodziny i opiekunką dla wnucząt.
Po zrobieniu drobnych zakupów spożywczych 73-latka wróciła do domu. Jak ustalili śledczy, w tym czasie włamywacze plądrowali mieszkanie. Stanisława Z. zastała ich na gorącym uczynku. Było około 9.30-10.
O 14.45 dyżurny KPP w Hajnówce odebrał telefon od Jolanty Olszewskiej, córki Stanisławy. Kobieta, po zobaczeniu zwłok matki, wybiegła do sąsiadów i wybrała numer alarmowy. - Chcieli kasy, pieniędzy - stwierdza. - Na zdrowy rozum: tu był tylko pokój z kuchnią, o jakich pieniądzach mowa? Nic nie znaleźli - kwituje. Rzeczywiście, włamywacze nie zastali tego, po co przyszli - czyli niemieckiej waluty.
Na miejsce od razu wysłano grupę operacyjno-dochodzeniową.
Trzeba mieć odporną psychikę
Walizka śledcza - jak mówią o niej policjanci - mieści większość zestawu oględzinowego, czyli narzędzi, które służą do zbierania i zabezpieczania śladów kryminalistycznych. Wygląda jak duży neseser i zawiera m.in. proszki daktyloskopijne do ujawniania odcisków palców, sylikon, który pozwala zabezpieczyć na przykład wgniecenia po narzędziu, tworząc odlewy, folie żelatynowe i taśmy do zabezpieczania śladów oraz kartony i koperty do zbierania dowodów. Jest jeszcze druga walizka - fotograficzna, która mieści aparaty, kamery, lampy oraz niezbędne do robienia zdjęć akcesoria. Technik kryminalistyki, jadąc na miejsce zdarzenia, zawsze ma te walizki ze sobą.
W białostockiej komendzie pracuje 10 techników kryminalistyki. Od półtora roku ich kierownikiem jest podkomisarz Piotr Alsztyniuk. - Na ulicy przepracowałem 12 lat. Tego człowiek nie zapomina - mówi. - Trzeba mieć bardzo odporną psychikę. Technik kryminalistyczny jeździ na wypadki śmiertelne, gdzie trzeba zrobić oględziny na miejscu. To są czasami zwłoki, które są dwudniowe, ale są też takie, które są w stanie zaawansowanego rozkładu. W wysokich temperaturach skóra puchnie ze względu na gazy i robi się czarna. Wtedy ten zapach jest nieprzyjemny. Nie każdy to wytrzyma.
Porównuje swoją pracę do zawodu lekarza: - Przy pierwszej operacji ręka drży, ale później się przyzwyczajasz. Ja staram się nie myśleć o tej ludzkiej biedzie.
Po dotarciu na miejsce zdarzenia technik zakłada kombinezon jednorazowy, rękawiczki, czepek, ochraniacze na buty, a także maskę na twarz. Wszystko po to, by nie zatrzeć śladów i żeby zostawić jak najmniej swojego DNA. - Wchodzimy z aparatem, żeby się zorientować, zrobić pierwsze zdjęcia, tak zwane poglądowe - opisuje podkomisarz Alsztyniuk. - Fotografie robimy od ogółu do szczegółu, czyli na przykład wchodząc do domu, fotografujemy jego usytuowanie w terenie, następnie wejście do bramki, później do mieszkania, a po wejściu do wnętrza zaczynamy robić zdjęcia od korytarza, przemieszczając się do kolejnych pomieszczeń, żeby to wszystko ułożyło się w logiczny ciąg - wyjaśnia.
Zapach zabójstwa
Jedną z metod badawczych jest tzw. odśrodkowa. Sprawdza się szczególnie, jeśli zwłoki są w centrum pomieszczenia, tak jak w przypadku Stanisławy Z. - ułożone na środku kuchni. - Zaczynamy przy ciele i ślimakiem rozchodzimy się, patrząc, co może wyglądać nienaturalnie w pomieszczeniu - mówi kierownik techników z Białegostoku. - Uwagę może zwrócić na przykład pobita butelka, połamany taboret lub przedmioty wskazane przez świadków podczas rozpytania. Z tych szczątkowych informacji próbujemy wydedukować, co mogło się stać i które przedmioty mogły być użyte przez przestępcę. Idąc dalej, po innych pomieszczeniach, próbujemy ustalić, jak ten sprawca działał - czy wszedł przez okno, czy przez drzwi i tam szukamy tropów - dodaje. Przeciwieństwem metody odśrodkowej jest dośrodkowa, polegająca na badaniu śladów od bardziej oddalonych pomieszczeń w kierunku do centrum.
W mieszkaniu Stanisławy Z. zabezpieczono m.in. linie papilarne na drzwiach przedsionka, plamy brunatne (tak śledczy opisują krew, bo przed badaniami nie mają przecież pewności, że to krew) na butach i listwie przy drzwiach wejściowych do kuchni. Znaleziono też opakowanie po niemieckich limitowanych perfumach Moschus, które Edyta, wnuczka ofiary, przywiozła do Polski. Flakon z pudełka zniknął.
W ramach śledztwa policjanci dokonali przeszukań w mieszkaniach ludzi z tzw. hajnowskiego półświatka, przesłuchano też kilkadziesiąt osób. Po niemal miesiącu od zabójstwa perfumy Moschus Wild Love o pojemności 30 ml w kolorze słomkowym znaleziono w mieszkaniu Dariusza K. – 33-letniego bezrobotnego mieszkańca Hajnówki, który od początku był w kręgu zainteresowania śledczych. Do badań kryminalistycznych oddano przedmioty znalezione u podejrzewanych osób: spodnie, kurtkę, rękawiczki, buty. Ale jeden flakonik z perfumami nie wystarczył. 30 lipca 1996 roku, prawie cztery miesiące po zbrodni, prokuratura umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawców.
Po 23 latach do policjantów operacyjnych w Białymstoku zadzwonił komendant z Hajnówki. Stwierdził, że świetle nowych możliwości badania śladów kryminalistycznych można by ponownie przyjrzeć się sprawie. Padło pytanie: czy podlaskie Archiwum X podejmie wyzwanie?
Profil z sukienki
- Nasi koledzy z Komendy Powiatowej w Hajnówce zainteresowali nas tym śledztwem. Uzyskaliśmy zgodę prokuratury i zaczęliśmy czynności wykrywcze - wspomina funkcjonariusz operacyjny z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
Archiwum X w podlaskiej komendzie zostało powołane 1 kwietnia 2018 roku. Obecnie zespół tworzą dwie osoby: policjant i pracownik cywilny. - Prowadzimy umorzone sprawy, najczęściej są to zbrodnie, czyli najcięższa kategoria przestępstw - wyjaśniają. W ciągu ostatnich czterech lat podlaskie Archiwum X wykryło sześciu sprawców przestępstw w pięciu umorzonych sprawach.
Policjanci zaczęli analizować, jakim dowodom należy się ponownie przyjrzeć i gdzie szukać śladów, które mogli po sobie zostawić sprawcy.
W 2019 roku do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w Warszawie wysłano dziewięć przedmiotów, które zabezpieczono na miejscu zabójstwa w 1996 roku: dwa kable, halkę, bieliznę, rajstopy, spodnie dresowe, sukienkę, fragment tkaniny i taśmę. Policjanci chcieli wiedzieć, czy na przesłanych przedmiotach są ślady, z których można będzie uzyskać profil DNA potencjalnego sprawcy, czyli obraz unikatowego dla każdego człowieka kodu genetycznego - rodzaj osobistej wizytówki.
Profesor Ryszard Pawłowski, genetyk sądowy z Gdańska, twierdzi, że przy współczesnych badaniach bardzo często można mówić o unikalności profili DNA - to właściwie wskazanie osoby. Sprawa się komplikuje, kiedy ślad jest mieszany, czyli w jego skład wchodzi materiał od więcej niż jednej osoby. Na przykład w przypadku zgwałcenia występuje DNA sprawcy (nasienie) i ofiary (wydzielina z dróg rodnych). Wtedy moc takiego dowodu spada. - Choć w przypadku mieszaniny DNA z nasienia i wydzieliny z dróg rodnych stosunkowo łatwo możemy zinterpretować profil, tak w przypadku pobrania śladu na przykład z krzesła znajdującego się w poczekalni na poczcie mieszanina DNA będzie tak duża, że genetyk nie będzie mógł wskazać nawet liczby osób, których DNA wchodzi w jego skład - opisuje Pawłowski.
Na profil genetyczny składają się określone odcinki DNA, czyli markery genetyczne otrzymane z niekodującej części ludzkiego genomu, a więc niezawierające żadnych informacji umożliwiających identyfikację osób, których dotyczą (poza płcią). Cechy fenotypowe, czyli wyglądu zewnętrznego, takie jak kolor oczu, włosów, skóry czy wiek, oznacza się w Polsce rzadko. W nielicznych przypadkach zleca się takie badania firmom w USA. - To są bardzo drogie badania. Żeby taką metodę uruchomić, potrzebne są ogromne środki - od dziesiątków tysięcy po setki tysięcy złotych - mówi profesor Pawłowski.
Porównanie
Identyfikacja na podstawie materiału biologicznego możliwa jest wtedy, gdy zabezpieczono materiał porównawczy, czyli pobrany od potencjalnego sprawcy: odciski daktyloskopijne, wymaz ze śluzówki policzków czy włosy.
- Następnie porównujemy profil DNA śladu z profilem referencyjnym, czyli osoby badanej. Jeśli nie ma żadnych różnic, to ślad może pochodzić od tej osoby - tłumaczy genetyk. - Patrzymy, jakie cechy występują w profilu DNA i stosując odpowiednie obliczenia komputerowe, możemy oszacować częstość takiego profilu, czyli odpowiadamy na pytanie, na ile jest unikalny. Jeżeli jest choć jedna różnica pomiędzy profilem ze śladu, a porównywaną osobą, to mówimy o wykluczeniu, czyli stwierdzamy, że źródłem śladu jest inna osoba.
Śledczy mogą także porównać materiał biologiczny do tych zgromadzonych w polskich i zagranicznych bazach DNA, tworzonych przez organy ścigania. Znajdują się tam profile genetyczne m.in. osób podejrzanych o przestępstwa, stwarzających zagrożenie, ściganych przez policję czy zaginionych, a także ślady nieznanych sprawców przestępstw. Jak wynika ze statystyk policji, na 31 grudnia 2021 roku w zbiorze danych DNA Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w Warszawie zarejestrowanych było łącznie prawie 180 tysięcy profili DNA, z czego ponad 153 tysiące to dane osób podejrzanych, a ponad 19 tysięcy stanowią ślady nieznanych sprawców przestępstw.
Służby mogą również zwrócić się do organów ścigania państw Unii Europejskiej oraz Interpolu w ramach międzynarodowej wymiany danych DNA, nazwanej "Prüm". To umowa o wymianie informacji (DNA, odciski palców czy numery rejestracyjne pojazdów) pomiędzy krajami na temat osób poszukiwanych, skazanych lub zaginionych.
Jest wiele metod pobierania śladu do badań. Jedną z nich jest użycie wolnej od obcego DNA wymazówki, czyli patyczka z nawiniętym wacikiem. - Pociera się nią powierzchnie, na której znajduje się ślad. Inną możliwością jest użycie specjalnych pomp, które działają na zasadzie podciśnienia. Dosłownie wysysa się zawartość określonej powierzchni. Można także użyć taśm samoprzylepnych czy specjalnych folii - przykleja się je na przykład do odzieży i ściąga się z niej ślad. Następnie z powierzchni tej taśmy izoluje się DNA.
W badaniach przedmiotów zabezpieczonych z domu Stanisławy Z. uczestniczyło pięć osób, a ekspertyzę wydawała biegła z zakresu genetyki sądowej. Prace trwały ponad 100 godzin. Dla zespołu z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji kluczowa okazała się sukienka ofiary zbrodni. Ciemnoniebieska, ze wstawkami w okolicy szyi i kieszeniami po obu stronach. Cała splamiona była krwią - teraz już wyschniętą. Specjaliści wytypowali miejsca na materiale, gdzie potencjalnie zabójca mógł zostawić swoje DNA (na przykład naskórek), szarpiąc lub dusząc ofiarę.
Niewidoczny dowód
Jak tłumaczy genetyk sądowy profesor Ryszard Pawłowski, optymalne w przypadku śladów kontaktowych byłoby przebadanie całego ubrania zabezpieczonego jako dowodu rzeczowego, poprzez pobranie wielu śladów i ich zidentyfikowanie. - W jednej ze spraw dotyczącej zabójstwa kobiety sprzed 20 lat, prowadzonej przez Archiwum X, z 67 śladów wyciętych z majtek pokrzywdzonej tylko w jednym udało się nam wykazać DNA podejrzanego. Niestety takie postępowanie wiąże się z wysokimi kosztami, dlatego rzadko się to robi - tłumaczy.
Na jałowe wymazówki pobrano próbki z prawego i lewego rękawa, górnej, środkowej i dolnej części sukienki Stanisławy Z. - z przodu i tyłu oraz z obu kieszeni. Biegli wiedzieli, że kobieta była duszona, w związku z czym istnieje spore prawdopodobieństwo, że sprawca zostawił swoje DNA w okolicy szyi ofiary. Na tym fragmencie sukienki się skupili. Tuż przy kołnierzu znaleziono ślad kontaktowy - niewidoczny gołym okiem, ale dla śledztwa - kluczowy.
- Ślad kontaktowy to jest taka nowinka w badaniach genetycznych - mówi funkcjonariusz operacyjny z Białegostoku. - Sprawca zostawia go zazwyczaj, nawet o tym nie wiedząc. Od kilku lat dwa instytuty w Polsce są w stanie uzyskać taki dowód - wyjaśnia.
Jednym z nich jest Pracownia Biologii i Genetyki Sądowej Zakładu Medycyny Sądowej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Duży gmach, a w nim szereg pomieszczeń laboratoryjnych. Od 45 lat pracuje tam Ryszard Pawłowski, profesor genetyki sądowej. Wysoki, szczupły, energetyczny. Wraz ze swoim zespołem - dwiema biolożkami - badają zarówno ślady, które zawierają dużo DNA - na przykład krew, ślinę, nasienie czy wydzielinę z dróg rodnych, ale też te, które mają go bardzo mało. Są to właśnie ślady kontaktowe.
To materiał biologiczny - mieszanka łoju i potu, czyli substancja potowo-tłuszczowa - który, jak sama nazwa wskazuje, sprawca zostawia, mając bezpośredni kontakt z przedmiotem. Dotknięcie obiektu jakąkolwiek częścią cała, najczęściej dłonią, powoduje przeniesienie DNA na to, czego się dotyka. Mogą to być również śladowe ilości śliny, która wydostaje się z ust podczas mówienia czy kasłania, wydzieliny z nosa, pot i łzy. - Cały czas zrzucamy z naszego ciała naskórek, który pokryty jest najczęściej DNA bezkomórkowym. Szacuje się, że w ciągu godziny zrzucamy z powierzchni naszego ciała około trzydzieści tysięcy komórek naskórka. Dosłownie sypiemy swoim DNA - obrazuje profesor.
Jak mówi naukowiec z gdańskiego uniwersytetu, w przypadku śladu kontaktowego genetycy rzadko sprawdzają, z jakiego rodzaju materiałem biologicznym mają do czynienia. - Można próbować identyfikować, czy tam jest obecny pot, czy ślina, ale tego materiału jest najczęściej za mało. Boimy się, że większość pójdzie na badania rodzaju śladu, a zabraknie go na badania DNA. Informujemy wtedy służby, że nie określamy rodzaju substancji i od razu profilujemy - wyjaśnia.
Genetyczny detektyw
Są obiekty, na których przy dotknięciu można zostawić więcej DNA - to na przykład szorstkie powierzchnie, takie jak dywan czy wełniany płaszcz. Natomiast na przedmiotach gładkich, wypolerowanych, stole czy szkle, zostawia się mniej DNA. Pobieranie materiału to zupełnie inna kwestia, tutaj jest wręcz odwrotnie - z gładkiej powierzchni, na przykład lustra, łatwiej pobrać dowody niż z szorstkiej, porowatej, gdzie DNA grzęźnie między włóknami tkaniny. - Najwięcej DNA nanosimy w pierwszych chwilach dotknięcia - dwóch czy trzech sekundach. Wystarczy pięciosekundowy kontakt dłoni z papierem, aby można było uzyskać kompletny profil DNA - opisuje genetyk. - Może być bardzo duża różnica pomiędzy ilością DNA pozostawioną na różnych przedmiotach przez jedną i tą samą osobę. Jest mnóstwo różnych czynników, które na to wpływają.
Jak zaznacza profesor, niektórzy ludzie zostawiają więcej, a inni mniej DNA i nie do końca wiadomo, od czego to zależy. Wpływ na to mają na przykład: ostatnia kąpiel, stres, ilość potu, pora dnia czy pogoda.
Pierwszy etap badania dowodu rzeczowego to oględziny. Jeśli ślad jest widoczny gołym okiem, to od razu można zrobić jego dokumentację fotograficzną i opis. - Ze śladami, w których jest dużo DNA, zazwyczaj nie ma problemu - krew przeważnie jest widoczna od razu, ślady nasienia czy śliny można wykryć testami fizycznymi czy biochemicznymi, na przykład przy pomocy światła UV i odpowiednich filtrów w pokoju ciemni. W przypadku plam krwawych czułość metod do ich ujawniania może być tak duża, że wykryje krew w rozcieńczeniu jeden do jednego miliona nawet po kilku praniach w temperaturze 40 stopni i suszeniach - wyjaśnia genetyk sądowy. - Natomiast - jak na razie - nie ma takich testów albo nie są powszechnie stosowane, które wykrywałyby obecność substancji potowo-tłuszczowej, czyli śladu kontaktowego. W związku z tym my poruszamy się po omacku. Trzeba punkt po punkcie, centymetr po centymetrze, pobierać te ślady i profilować DNA, licząc na to, że tam akurat znalazł się ślad sprawcy, bo nie wiemy najczęściej, jakiej części odzieży dotknął, czy za co szarpał - tłumaczy profesor Pawłowski.
Dlatego genetycy sądowi skupiają się na najbardziej "newralgicznych" częściach ubrania, które mają największy kontakt z ciałem: rękawach, kołnierzu, kieszeniach. - Tu chodzi o wyczucie i doświadczenie biegłego. Na przykład jeżeli ktoś zgubił lub zostawił na miejscu zdarzenia czapkę, to wymazuje się zazwyczaj jej wewnętrzną stronę - tę, która ma kontakt ze skórą głowy i włosami. Z innych miejsc będą pobierane ślady z czapki, a z innych z kominiarki. W tym przypadku będą to głównie okolice ust, nosa i czoła. W ogromnej ilości przypadków udaje się ustalić właściciela. Nie bez powodu genetycy sądowi nazywani są genetycznymi detektywami - dodaje profesor.
Drugi etap to izolacja DNA i oznaczenie jego ilości. Zazwyczaj są to znikome ilości. Jak mówi naukowiec z Gdańska, w przypadku kości eksuhumowanej z ziemi ilość DNA człowieka wynosi poniżej 0,5 procent, czyli ponad 99,5 procent to DNA grzybów i bakterii. - Jest wiele metod izolacji DNA, obecnie bardzo czułych - wyjaśnia genetyk sądowy. - Tutaj ważne jest doświadczenie analityków w laboratorium, bo to oni, dobierając odpowiednią metodę izolacji DNA, przenoszą pobrany ślad do odpowiedniego roztworu lizującego w probówce, by uwolnić DNA, a następnie dodają inne odczynniki, aby go oczyścić.
Kolejny krok to namnażanie DNA przy pomocy reakcji PCR (ang. polymerase chain reaction), czyli powielania łańcuchów DNA w wyniku wielokrotnego podgrzewania i oziębiania próbki w specjalnym urządzeniu laboratoryjnym zwanym termocyklerem, przypominającym nieco biurową drukarkę lub skaner. Probówka do PCR, oprócz DNA wyizolowanego z materiału biologicznego, zawiera wszystkie odczynniki konieczne do syntetyzowania nowych łańcuchów DNA (w tym nukleotydy, polimerazę DNA i bufory). Reakcja składa się z trzech etapów: denaturacji, hybrydyzacji i wydłużenia (elongacji). Ostatecznie otrzymuje się z bardzo małej ilości materiału bardzo dużo DNA. - Z jednej kopii DNA po 32 cyklach PCR można otrzymać ponad miliard nowych kopii DNA. Z tego powodu reakcja PCR nazywana jest zwyczajowo biologiczną kserokopiarką. Namnożeniu PCR poddajemy zaledwie kilka tysięcy nukleotydów naszego DNA z około trzech miliardów nukleotydów w 23 parach chromosomów, które składają się na ludzki genom - uszczegóławia profesor Ryszard Pawłowski.
PCR to metoda, która okazała się kamieniem milowym w badaniach genetycznych. Reakcję w 1986 roku opracował i opisał Kary Mullis, amerykański biochemik - laureat Nagrody Nobla. - Z niewielkiej ilości śladu można uzyskać wiele DNA, a zarazem informacji genetycznej - tłumaczy profesor Pawłowski. - Byliśmy pierwszym albo jednym z pierwszych laboratoriów sądowych w Polsce, które wprowadziło tę technikę do praktyki identyfikacji śladów biologicznych. Obecnie tego rodzaju badania kojarzą się z tymi stosowanymi przy koronawirusie - zasada działania jest taka sama.
Czas
Bez metody PCR nie byłoby możliwości identyfikacji sprawców na podstawie pojedynczych komórek. - Jeśli zbadamy odzież ofiary, to zazwyczaj prawie 100 procent DNA kontaktowego należy do denata, a do sprawcy tylko znikoma ilość. Musimy trafić w ten mały punkt, gdzie znajduje się ślad przestępcy i namnożyć go - wyjaśnia Pawłowski. - Jeśli w śladzie zawierającym DNA dwóch osób będzie stosunek tysiąc do jednego, czyli tysiąc cząsteczek DNA ofiary na jedną napastnika, to w reakcji PCR po każdym cyklu dwukrotnie zwiększa się liczba DNA. Czyli po dwóch cyklach będzie już dwa tysiące cząsteczek DNA ofiary i tylko dwie cząsteczki DNA sprawcy. Następnie cztery tysiące do czterech, i tak dalej.
W przypadku śladów kontaktowych bardzo ważny jest czas. - DNA obecne w śladzie, w zależności od warunków środowiska, cały czas ulega szybszej lub wolniejszej degradacji przez czynniki fizyczne (na przykład światło słoneczne), chemiczne (substancje zawarte w ziemi) i biologiczne (bakterie, grzyby). Pod wpływem tych czynników DNA ulega częściowej lub zupełnej degradacji. W przypadku częściowej degradacji łatwiej będzie oznaczyć krótkie fragmenty DNA niż długie, które szybciej ulegają zniszczeniu. Jeśli chcemy namnożyć jakikolwiek fragment DNA, to musi on być zachowany w całości. Jeśli zostanie przecięty, to się nie powieli w reakcji PCR - mówi genetyk z Gdańska. - Naszą zmorą są nie tylko te ślady, które mają mało DNA, ale dodatkowo materiał, który jest silnie zdegradowany.
Ale dzięki reakcji PCR analizowanie takiego materiału jest możliwe. - Na początku pierwszej dekady XXI wieku robiliśmy takie badania ze starą plamą krwi ludzkiej przechowywaną w temperaturze pokojowej ponad siedemdziesiąt lat i nie było żadnego problemu z uzyskaniem profilu - przypomina sobie profesor Pawłowski. - Kiedyś, w latach 80., przed erą PCR, metody profilowania DNA były mało czułe. Wprowadzenie techniki PCR, idealnej z punktu widzenia genetyki sądowej, drastycznie zwiększyło czułość i możliwości identyfikacji. Postęp technologiczny dający coraz nowszy i czulszy sprzęt do detekcji produktów PCR oraz nowoczesne zestawy do profilowania DNA dają te możliwości - kwituje genetyk sądowy. Zaznacza też, że znacząco skrócił się czas ekspertyz. Bez problemu można w ciągu kilkunastu godzin ujawnić ślad, wyizolować i namnożyć z niego DNA, i ostatecznie uzyskać profil na sekwenatorze. Jest to szczególnie ważne w tych sytuacjach, kiedy zatrzymana zostaje osoba podejrzewana o dokonanie zbrodni i konieczne jest dostarczenie sądowi dowodów w ciągu 48 godzin od zatrzymania.
- W tej chwili rutynowo jesteśmy w stanie określić profil DNA z trzech, czterech komórek, czyli z około 0,006 nanograma [1 nanogram to jedna miliardowa grama] - to niewyobrażalnie mała ilość - wyjaśnia profesor. Dla porównania – kropla potu spadająca z twarzy spoconego człowieka może mieć nawet 150 ng DNA.
Przy zastosowaniu specjalnych metod można uzyskać profil nawet z jednej komórki - na przykład z plemnika. Pobierany jest materiał z wymazu z dróg rodnych, z którego sporządza się wymaz na szkiełku mikroskopowym. Po odpowiednim wybarwieniu, aby uwidocznić plemniki, poddawany jest działaniu wiązki lasera, która pozwala wyciąć ten jeden plemnik. Następnie jest przenoszony do probówki, w której namnaża się DNA, w celu uzyskania profilu. Rzecz niemal niewyobrażalna, ale możliwa.Prof. Ryszard Pawłowski
Dawniej, w latach 90., jak mówi profesor Pawłowski, identyfikacja namnożonych w reakcji PCR produktów prowadzona była na żelach, wyglądających jak bezbarwne galaretki, w polu elektrycznym. W żelu wykonywano otwory, do których nanosiło się produkty PCR, przykładało się stały prąd, a one się dzieliły pod względem wielkości. Potem wybarwiało się ten żel azotanem srebra (DNA się w nim barwi) i odczytywało obraz. Problem polegał na tym, że ta metoda wymagała dużej ilości DNA i nie dało się rozdzielić pomiędzy sobą fragmentów różniących się o jeden nukleotyd. Ale kiedy wprowadzono sekwenatory DNA (aparaty służące do odczytywania sekwencji, czyli kolejności par nukleotydowych oraz pomiaru długości produktów PCR), wszystko się zmieniło. - One umożliwiają w pół godziny rozdzielenie kilku lub kilkudziesięciu próbek jednocześnie z rozdzielczością jednego nukleotydu. Możemy bardzo dokładnie powiedzieć, że to jest taki czy inny allel DNA (jedna z wersji genu) i przypisać mu konkretny numer, porównując do wzorców alleli jako standardów - wyjaśnia genetyk. Ten obraz, badany zazwyczaj dla kilkunastu lub kilkudziesięciu obszarów naszego DNA, to właśnie profil.
Sukienka Stanisławy Z. przeleżała w magazynie dowodów rzeczowych 23 lata. Mimo to, dzięki zaawansowanym sposobom wydobycia i namnażania DNA metodą PCR, udało się uzyskać profil potencjalnego sprawcy. - Współpraca podjęta z biegłymi zaowocowała tym, że wyizolowano DNA mężczyzny - nie kryje uśmiechu funkcjonariusz operacyjny z podlaskiego Archiwum X. - Pojawiło się pytanie: do kogo należy ten profil?
Szczęście genetyka sądowego
Policjanci od razu po zabójstwie Stanisławy Z. mieli swoje podejrzenia co do kilku mieszkańców Hajnówki, którzy regularnie miewali problemy z prawem. Wśród nich był także Dariusz K. - ten sam, u którego znaleziono perfumy zabrane z domu zabitej 73-latki. Okazało się, że ślad kontaktowy ujawniony na sukience ofiary należy właśnie do niego. Profil DNA wyizolowany z dowodu zgadzał się z materiałem pobranym od podejrzewanego.
- Poza biegłymi z zakresu biologii, którzy badali ślady na przedmiotach zabezpieczonych w domu ofiary, powołaliśmy zespół psychologów. Pracując ze świadkami, stworzyli portret psychologiczny nieznanego sprawcy. Również istotnym elementem były badania poligraficzne, czyli przy użyciu wariografu, potocznie nazywanego wykrywaczem kłamstw - objaśnia policjant operacyjny.
Dowody były obciążające dla Dariusza K., puzzle śledczych zaczęły się układać. 24 grudnia 2019 roku, w Wigilię, mężczyzna został zatrzymany, usłyszał zarzut zabójstwa połączonego z rozbojem. 4 czerwca 2020 roku do Sądu Okręgowego w Białymstoku wpłynął akt oskarżenia. Dariusz K. został skazany na 15 lat więzienia. Obecnie odsiaduje wyrok. Śledczy są przekonani, że skazany nie działał sam, na razie jednak nie udało się ustalić innych sprawców.
Dariusz K. nigdy nie przyznał się do winy. Twierdził, że nie znał Stanisławy Z., a ślad kontaktowy został przeniesiony na miejsce zbrodni przez kogoś innego. Podczas śledztwa biegła z zakresu badań genetycznych wskazała, że w literaturze opisywane są, co prawda, takie przypadki, ale jest to proces bardzo złożony, na który wpływ ma szereg czynników.
- DNA jest mobilne. Przeniesienie jest możliwe i bardzo często w sądzie ze strony obrony pojawiają się takie argumenty - wyjaśnia profesor Ryszard Pawłowski. - Niestety, nie prowadzi to zazwyczaj do jednoznacznych wniosków, bo tego, czy DNA naniósł bezpośrednio sprawca, czy zostało przeniesione, nie da się kategorycznie ustalić. Zdarza się, że sprawca dotknie czegoś bezpośrednio i może zostawić mniej DNA niż ktoś, kto miał na dłoniach DNA sprawcy (na przykład przywitał się z nim) i potem dotknął materiału dowodowego. Nie da się tego rozstrzygnąć - kwituje.
Genetyk przytacza przykład z 2007 roku ze Stanów Zjednoczonych. Na ławie oskarżonych zasiadł znany lekarz, absolwent Harvardu, którego podejrzewano o zabójstwo żony. Na twarzy kobiety oraz nożu, którym ją zabito, znaleziono DNA oskarżonego. Mężczyzna wyjaśnił, że w dniu zdarzenia, przed wyjściem do pracy, przez pomyłkę wytarł się ręcznikiem żony. Później użyła go ona i w ten sposób przeniosła DNA męża na swoje ciało, m.in. na twarz, a prawdziwy sprawca - przykładając nóż do jej policzka, gdzie było już DNA męża - przeniósł je także na narzędzie zbrodni. Przeprowadzono eksperyment sądowy w laboratorium na Florydzie i okazało się, że taka "wędrówka" DNA jest możliwa. Lekarza uniewinniono.
- Niezapomniane chwile dla genetyka sądowego to takie, gdy przychodzi policjant, przynosi próbkę DNA i mówi: tu mamy takiego gościa, którego podejrzewamy, że może być sprawcą. Analizujemy to DNA, tworzymy profil i porównujemy z materiałem dowodowym. Kiedy widzimy, że profile są w pełni zgodne, przechodzi nas dreszcz emocji i aż chce się krzyknąć "mamy gościa!" - mówi genetyk z gdańskiego laboratorium. - To są takie uczucia, których się nie zapomina - kwituje.
Niektóre imiona w tekście zostały zmienione.
Autorka/Autor: Marta Abramczyk
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Podlaska policja