Każda salwa Niemców wywoływała w nas rozpacz, gniew i upokorzenie, że jesteśmy bezradni. Wtedy pomyślałam o tym, że już nie będę chodzić na komplety, tylko nauczę się dobrze strzelać, rzucać granatem - mówiła w specjalnym wydaniu "Faktów po Faktach" Wanda Traczyk-Stawska. W 73. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego troje jego uczestników podzieliło się wspomnieniami.
Gośćmi Justyny Pochanke byli Wanda Traczyk-Stawska ps. Pączek, Andrzej Wiczyński ps. Antek i Leszek Żukowski ps. Antek. Wszyscy ruszyli do walki, nie mając ukończonych 18 lat.
Wanda Traczyk-Stawska, wtedy 17-latka, tłumaczyła, że decyzja o udziale w powstaniu była motywowana tym, co przeżyła w czasie okupacji. - Chodziłam na komplety. To miała być lekcja historii. Odbywała się w budynku, który miał okna wychodzące na ulicę Puławską, na remizę tramwajową, przed którą rozstrzeliwali - opowiadała.
- Lekcja miała się zacząć o godzinie ósmej. O wpół do dziewiątej zaczęli rozstrzeliwać, przed tym powiadamiając, że każdy, kto podejdzie do okna, zostanie zastrzelony - mówiła.
Dodała, że salwy trwały do godziny 12.
- Każda salwa wywoływała w nas taką rozpacz, taki gniew, takie upokorzenie, że jesteśmy bezradni, że kiedy po tej lekcji wyszłam na ulicę i zobaczyłam na Puławskiej, jak miotłą zmiatają krew i strzępy ciał do rynsztoka, wpadłam we wściekłość - wspominała. - Myślałam tylko o tym, że muszę patrzeć na chodnik, bo jak zobaczę jakiegoś Niemca, to go walnę albo na niego napluję - opowiadała. - I wtedy myślałam o tym, że już nie będę chodzić na komplety, tylko nauczę się dobrze strzelać, rzucać granatem - dodała.
"Nie było mowy, żeby uciekać"
Leszek Żukowski, który ruszył do walki jako 15-latek, podkreślał, że jego pokolenie spędziło dzieciństwo w wolnej Polsce, w której zaszczepiono mu miłość do ojczyzny. - Należę do wysiedlonych, w Warszawie mieszkałem w bursie Rady Głównej Opiekuńczej. Dzięki temu zostałem harcerzem i przeszedłem odpowiednie przeszkolenie, a w bursie przypominano nam o patriotyzmie - wspominał.
Jak relacjonował, w budynku, w którym mieściła się bursa, zgrupowanie miał oddział Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ). - Dowódca tego oddziału wezwał mnie i powiedział: znasz ten teren, będziesz naszym łącznikiem; zdobędziesz broń, będziesz żołnierzem. Na Woli byłem łącznikiem, na Starym Mieście żołnierzem - mówił.
- Nie było mowy o tym, żeby uciekać. Byliśmy przygotowywani do walki - podkreślał. - W czasie okupacji nie mówiło się o powstaniu w Warszawie, tylko o walce. Możliwość dostania się do oddziału, który miał broń i który miał określone rozkazy była dla mnie szczęściem. Nie było mowy o żadnej ucieczce, tylko właśnie byłem zachwycony, że mogę uczestniczyć w walce - tłumaczył.
"Nie widziałem strachu w ich oczach"
Andrzej Wiczyński wspominał, że do tajnego harcerstwa wstąpił od razu po zajęciu przez Niemców Warszawy. Potem również działał w konspiracji, obejmując ostatecznie dowództwo 227. plutonu.
- To byli chłopcy w wieku 15-16 lat. Ja byłem najstarszy z nich, miałem 17 - opowiadał. - To byli wspaniali chłopcy, niesłychanie bohaterscy, którzy właściwie nie bali się nigdy, ja przynajmniej nie widziałem strachu w ich oczach. Ja miałem strach w oczach, bojąc się o ich życie, bo byłem ich dowódcą. Oni szli do każdego natarcia w sposób bohaterski - mówił.
- Później spotkaliśmy się co rok w rocznicę kapitulacji, na początku było nas sporo, później coraz mniej, a w ostatnim roku dziesięcioro. Taki to jest koniec naszego plutonu. Nie da się ukryć, że mamy swoje lata - dodał.
"Wtedy wiedziałem, że jestem na straty"
Leszek Żukowski przyznał, że najtrudniejsza była dla niego ostatnia noc powstania.
- Batalion był na placu Krasińskich i wtedy jeden z oficerów dostał rozkaz uformowania czterech trzyosobowych patroli bojowych dla pozorowania obecności - wspominał.
- Trzeba było co jakiś czas oddać strzał, żeby oni byli przekonani, że wciąż jesteśmy. Ja zostałem oddelegowany do tych patroli, byłem jednym z trzech. Do rana pozostałych dwóch nie żyło, mnie się skończyła amunicja - opowiadał.
- I to był dla mnie najstraszniejszy moment, bo wtedy wiedziałem, że jestem na straty. Już nie było odwrotu. Już nie miałem, co ze sobą zrobić - mówił.
"Każdy z moich kolegów był jak mój brat"
Wanda Traczyk-Stawska podkreślała, że więź między powstańcami była szczególna. - Jeśli się walczy, to nawiązuje się takie przyjaźnie, które się nazywają braterstwem broni. Każdy z moich kolegów był jak mój brat - zaznaczyła.
Żukowski tłumaczył, że niezwykle trudno porównywać jest współczesną młodzież z powstańcami.
- My urodziliśmy się w innych warunkach, mieliśmy tę różnicę: wiedzieliśmy jak było wcześniej, a jak było w czasie wojny. Pragnęliśmy powrotu do tego, co było - wyjaśniał.
- Współczesna młodzież w wieku, jaki my mieliśmy wtedy, jest urodzona już po tym, kiedy Polska uzyskała wolność. Współczesna młodzież nie wie, co to jest niewola. A my widzieliśmy tę różnicę bezpośrednio, okres walki, niszczenie polskości, mordowanie ludzi bez powodu, wywożenie. To była chęć odwetu, walki o zwycięstwo, niepodległość, o wolność - podkreślił.
"Na cmentarzu leży taka dziewczyna"
Wanda Traczyk-Stawska mówiła, że patriotyzmu nie uczy się na podstawie książek. - Najważniejsze jest to, żeby dzieci miały możliwość spotkania kogoś, kto ma za sobą własne przeżycia, kto potrafi w niespodziewanej sytuacji pokazać, że człowiek ma swoją godność i potrzebę wolności - tłumaczyła.
- Na cmentarzu Powstańców Warszawy leży taka dziewczyna, która miała pseudonim "Szympans" - opowiadała.
- W czasie powstania niosąc meldunek, została ciężko ranna w rękę, ale ponieważ meldunek był ważny, dobiegła do dowództwa, oddała go i poszła do szpitala, gdzie amputowano jej rękę. To było na Czerniakowie. Kiedy Czerniaków padł, Niemiec podszedł do niej i zapytał: "Bist du Banditin?". A ona z wielką godnością i jeszcze większą odwagą powiedziała: Jestem żołnierzem Armii Krajowej. Dla mnie jest to dowód wielkiej godności ludzkiej, ale także świadomość tego, że warto oddać życie, żeby powiedzieć nieprzyjacielowi: ty jesteś świnia - mówiła.
"Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie każdy wróci"
Leszek Żukowski tłumaczył, na czym polega według niego patriotyzm. - W najszerszym tego słowa znaczeniu to wielka miłość do ojczyzny, do kraju urodzenia, gotowość do poświęcenia się za kraj - wymieniał. - To pasja budowania, żeby ojczyzna rozkwitała, żeby była piękna, bogata, demokratyczna. Podkreślam z całą siłą: demokratyczna - powtórzył.
- To jest dla mnie przejaw patriotyzmu, aż do możliwości oddania życia w sytuacji, w której ojczyzna jest zagrożona - podkreślił.
- My, idąc do powstania, zadawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie każdy wróci, ale wydaje mi się, że ci młodzi ludzie, którzy walczyli w powstaniu, to w moim przekonaniu byli patrioci, ludzie, którzy byli zdecydowani na wszystko, na dobre i na złe - tłumaczył.
"Potrzebna nam jest zgoda i prawda"
Wanda Traczyk-Stawska wyjaśniała z kolei, w jaki sposób próbowała przekazać swoim uczniom, na czym polega patriotyzm.
- Jestem zwykłą nauczycielką i uczyłam ich w ten sposób: patriotą jest każdy, kto jest dobry dla swojego sąsiada; kto potrafi pomóc każdemu, kto tego potrzebuje w najbliższym otoczeniu. Patriotą jest także ten, kto potrafi uczyć się historii Polski, kto potrafi pomóc temu, który jest słabszy w szkole nauczyć się tej historii - wyliczała.
- Żeby wszyscy wiedzieli, dlaczego Polska jest wolna, skąd ta wolność się wzięła, że trzeba było najpierw walczyć z bronią w ręce. A potem, kiedy jest się wolnym, że trzeba dbać o to, żeby nigdy nie popadła znów w niewolę, dbając o to, żeby stanąć do wyborów - mówiła. - A także o to, żeby protestować, bo to my jesteśmy suwerenem. My, zwykli, mali ludzie z jesteśmy nadrzędną siłą wtedy, kiedy jesteśmy wszyscy razem. My mamy prawo do tego, żeby wybierać tych, którzy będą nami rządzić - podkreślała.
- W ten sposób starałam się im przekazać to, co jest niezbędnie potrzebne, żeby w przyszłości nie było tak, że nasz współczesny świat wygląda tak, jak wygląda. Bo wybory się odbyły, tylko ludzie nie poszli. I dlatego wyglądamy, jak wyglądamy - stwierdziła.
Andrzej Wiczyński przyznał, że jest bardzo dumny z Polski. - Nie jestem natomiast w ogóle dumny z tego, co się teraz dzieje. Chciałbym dożyć sytuacji, w której będę rzeczywiście żył naprawdę w demokratycznym kraju, a nie pseudodemokratycznym, że będę się cieszył rodziną, wnukami, żył spokojnie - podkreślał.
- Potrzebna nam jest zgoda i prawda. Mówmy prawdę i jeżeli kochamy Polskę, to róbmy wszystko dla Polski - dodał Leszek Żukowski.
Autor: kg//rzw / Źródło: tvn24