W poniedziałek mija 40 lat od wprowadzenia stanu wojennego. Aleksander Hall, działacz opozycji w PRL, mówił w "Faktach po Faktach", że 12 grudnia wieczorem "właściwie żył jedyny raz w dwóch epokach naraz". - Wiedziałem, że ta epoka szczęśliwa, prawie wolności, czas Solidarności, wielkiej aktywności kończy się i idzie czas niewiadomy, groźny. Nie wiedziałem, że to się będzie nazywać stan wojenny - tłumaczył. Grażyna Staniszewska wspominała, że wprowadzenie stanu wojennego wydawało się nie do pomyślenia.
Profesor Aleksander Hall, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego opowiadał w "Faktach po Faktach", że 12 grudnia 1981 roku rano "spotkał się z Adamem Hodyszem, oficerem Służby Bezpieczeństwa, który od 1978 roku współdziałał z opozycją i dostarczał nam bezcennych informacji". - On powiedział mi: radzę ci dzisiaj nie nocować w domu, cały wydział śledczy ma się stawić w komendzie o godzinie, już nie pamiętam, czy 13 czy 14. Bezpośrednio po tym spotkaniu pojechałem na Komisję Krajową i przekazałem informację Lechowi Wałęsie, ale udzielił mi się nastrój pewności siebie, który dominował na Komisji Krajowej. Zupełnie błędna ocena sytuacji panowała tam, że idziemy do przodu, władza jest słaba - opowiadał.
Dodał, że 12 grudnia obchodził urodziny i zaprosił grono przyjaciół, ludzi z opozycji. - Goście zaczęli powoli się schodzić i gdzieś około 18.36 otrzymałem telefon, który niemal zwalił mnie z nóg. To było hasło: "Ula cię bardzo przeprasza, ale dzisiaj nie będzie mogła do ciebie wpaść". To było hasło: "uciekaj z domu". Jeszcze do aresztowań było kilka godzin. Udało mi się przedostać na Komisję Krajową. Oczywiście znowu powtórzyłem tę wiadomość Wałęsie, także kilku doradcom (…), ale zostało to wszystko zinterpretowane, że mnie grozi niebezpieczeństwo - mówił Hall.
Dodał, że doskonale wiedział, że chodzi o całą Solidarność. - W późnych godzinach wieczornych właściwie żyłem jedyny raz w dwóch epokach naraz. To znaczy wiedziałem, że ta epoka szczęśliwa, prawie wolności, czas Solidarności, wielkiej aktywności kończy się i idzie czas niewiadomy, groźny. Nie wiedziałem, że to się będzie nazywać stan wojenny - wspominał Hall.
- Jeszcze na Komisji Krajowej rozmawiałem w późnych godzinach wieczornych z mamą, która mnie poinformowała: "byli po ciebie, byli też po twojego przyjaciela Darka Kobzdeja" - powiedział.
- Pierwsze tygodnie stanu wojennego to był czas naprawdę ponury. Nie było jasne, czy władza, po spacyfikowaniu Solidarności, nie wprowadzi rządów terroru, takiego nowego, polskiego stalinizmu na dłuższy czas. Wydaje się dzisiaj pewne, że nie takie były intencje ekipy generała Jaruzelskiego. Chodziło o zastraszenie społeczeństwa, spacyfikowanie Solidarności i spacyfikowanie, ale nie jej, powiedziałbym, wymordowanie - mówił w "Faktach po Faktach" Hall.
Staniszewska: wprowadzenie stanu wojennego wydawało się nie do pomyślenia
Grażyna Staniszewska, również działaczka opozycji w PRL, mówiła, że "wszyscy przewidywaliśmy, że coś będzie, bo nawet w zakładach pracy przeprowadzaliśmy ankietę, jak się zachowamy na wypadek stanu wyjątkowego".
Dodała, że "stan wojenny, czyli zagrożenie zewnętrzne państwa, wydawał się nie do pomyślenia".
- 12 (grudnia - red.) byłam na spotkaniu Klubów Rzeczpospolitej Samorządnej w Warszawie, które organizował Jacek Kuroń i kompletnie się nie kleiło to spotkanie. Nie kleiła się dyskusja. Połowa ludzi była na krajowej komisji w Gdańsku. Przychodził Adam Michnik i mówił, że są bardzo dziwne komunikaty, że są jakieś grupy wojsk pod Warszawą. W sumie nic nie wyszło z tego spotkania - opowiadała.
Dodała, że potem wracała pociągiem do Bielska-Białej. - Rano wysiadłam na dworcu, zdziwiłam się, że były tylko dwie taksówki. Jedną przyjechałam do domu i wtedy moja mama powiedziała: "Nie zaświecaj światła, uważaj, bo tu byli do ciebie panowie. Siedzieli mi pół nocy. Ja poszłam spać, oni siedzieli dalej w kuchni, nawet nie wiem, kiedy wyszli" - opowiadała Staniszewska.
- Nie zapaliłam światła, ale włączyłam radio. Wtedy o 7 rano usłyszałam generała Jaruzelskiego ogłaszającego stan wojenny - dodała.
- Zostałam internowana dobę później, czyli 13, ale wieczorem. (Zostałam - red.) zabrana najpierw do aresztu, potem do więzienia w Cieszynie, a potem, tak jak wszystkie kobiety, do obozu w Darłówku. W końcu był taki zamienny transport, część osób z Darłówka została zawieziona do Gołdapi, między innymi ja, a część osób, między innymi z Gają Kuroniową, trafiła do Darłówka - mówiła.
Staniszewka powiedziała, że kiedy wróciła z internowania po pół roku, "bardzo przeżyła obojętność ludzi". - To nieprawda, że wszyscy się buntowali, że wszyscy działali, że cały naród poszedł do podziemia. Nic podobnego. Bardzo mnie bolało to, że ludzie, których spotykałam, moi znajomi, odwracali wzrok, bo ja byłam ta skażona, przy której nie można stanąć, bo za nią pewnie ktoś idzie i za chwileczkę będę miał kłopoty - wspomniała.
Źródło: TVN24