Najpierw wielka woda, później pożar. Rodzina z Lewina Brzeskiego (Opolskie) z trzymiesięcznym dzieckiem musiała po rusztowaniu uciekać z płonącego domu. W pięciolitrowej butelce z darów dla powodzian zamiast wody była łatwopalna ciecz. Po tym, jak jeden z domowników dolał jej do czajnika, kuchnia stanęła w ogniu. Na miejscu jako pierwsi pojawili się strażacy ochotnicy z dwóch jednostek OSP w Małopolsce, którzy ugasili pożar i pomogli w ewakuacji rodziny.
Do zdarzenia doszło w Lewinie Brzeskim. Mieszkańcy dźwigają się po powodzi, która przeszła przez niewielkie miasteczko w powiecie opolskim. Na pomoc poszkodowanym ruszyła cała Polska, w różnych miejscach zbierane są dary, w tym m.in. woda i żywność, które później są rozwożone po obszarach dotkniętych powodzią i przekazywane potrzebującym. Jedna z takich paczek trafiła do rodziny z Lewina Brzeskiego.
"Pali się, pali się!"
- Mama gotowała wodę i chciała tak jakby dolać troszkę wody (do garnka - przyp. red.) - opowiada pan Tomasz.
Rodzina dostała w paczce z darami dla powodzian pięciolitrową butelkę, na której nie było etykiety. Kobieta była przekonana, że jest to woda.
- Wlała (do garnka - przyp. red.) troszkę "wody". To wszystko chlusnęło. Kuchenka cała się zapaliła, a ona garnek z tym wrzuciła do zlewu pod wodę i krzyczała: pali się! pali się! Ja z góry zbiegłem, ta bańka stała obok, myślałem, że to jest woda i złapałem za tą bańkę. Mama tylko w trakcie mówi: Tomek, tylko nie tym! Jak to polałem, to tak jakbym polał olejem czy benzyną - relacjonował w rozmowie z TVN24 pan Tomasz.
- Myślałem, że to jest woda, a to był jakiś środek, detergent. Nie wiem, co to było. Dobrze, że się tego nie napiliśmy. Dziecko trzymiesięczne mamy na górze, a jak ktoś by to wypił… Szczęście w nieszczęściu, że wszyscy jesteśmy cali. Mamy tutaj powódź i pożar, dramat za dramatem - kontynuował.
Uciekli po rusztowaniu
Przy domu stało rusztowanie, po którym domownicy wydostali się z budynku. - Tutaj wszystko się paliło, płonęło. Mama wybiegła tędy, ja pobiegłem na górę, bo tam żona i dziecko. Mówię: Natalka, wybiegamy na taras! Wyszliśmy na taras, tylko u góry otworzyłem drzwi w kuchni, żeby ten dym się wydostawał w inną stronę - opowiadał reporterowi TVN24 pan Tomasz.
- Gdyby nie było rusztowania, to nie wiem, chyba byśmy musieli zrzucać dziecko z pięciu metrów z góry z tarasu, proszę sobie zobaczyć, jak tam jest wysoko - dodał.
Domownikom z płonącego budynku udało się uratować także psa.
Czytaj też: Wspaniałe rezultaty akcji Fundacji TVN. Już sześć milionów złotych dla szpitala w Nysie. Akcja trwa
Rodzinie na pomoc ruszyli sąsiedzi i mieszkańcy, którzy usłyszeli krzyki dobiegające z płonącego domu. Zniszczenia są poważne, spłonęła cała kuchnia, w pozostałych pomieszczeniach osiadła sadza. Budynek nie nadaje się do zamieszkania. Kobieta z dzieckiem zamieszkają o krewnych, pan Tomasz będzie remontował dom.
Pomogli strażacy ochotnicy z Małopolski
Tvn24.pl rozmawiał z prezesem OSP Rusocice, który poinformował, że w miejscu zdarzenia strażacy pojawili się jako pierwsi. Jak relacjonował, druhowie po zakończeniu działań w miejscowości Ptakowice, dostali kolejną dyspozycję, po jej zakończeniu, w trakcie powrotu w kolumnie trzech pojazdów, nagle do pierwszego wozu (OSP Krzęcin) podbiegł mężczyzna z prośbą o pomoc. - Mówię do kolegi - patrz chyba coś się dzieje. Jak pootwieraliśmy samochody, to było słychać "ratunku, pomocy, pali się". Z tym panem, który podbiegł do pierwszego samochodu z OSP Krzęcin, pobiegli chłopaki do domu, w którym się paliło na piętrze. Chłopaki przy użyciu gaśnic stłumili ten ogień, po ugaszeniu zaczęło być, czuć wydobywający się gaz. Pan z małżonką i dzieckiem stali na tarasie. Po rusztowaniu ewakuowaliśmy w pierwszej kolejności trzymiesięczne dziecko, później zszedł pan, a na koniec z naszą asekuracją kobieta - opisywał Witold Wasilewski. Rodzinie pomogli strażacy z OSP Rusocice i OSP Krzęcin - to jednostki z województwa małopolskiego.
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24