W poprzednim tekście cytowałem Benię Krzyka, bohatera "Opowiadań Odeskich" Izaaka Babla. Niegdyś cytowanie Benii Krzyka, a w gruncie rzeczy Babla należało do dobrego tonu, dziś Babel wyszedł z mody, ale nadal nadaje się do zacytowania nie gorzej niż, dajmy na to, Olga Tokarczuk albo Michał Rusinek.
Przypomnę więc jeszcze raz słowa Babla, sławiące uroki Szwajcarii, jako miejsca, w którym Pan Bóg, chyba przez pomyłkę, nie osiedlił Żydów "wśród pierwszorzędnych jezior, górzystego powietrza i samych Francuzów". Dziś, kiedy chwieje się porządek świata, warto pamiętać, że istnieją na kuli ziemskiej kraje, którym inni zazdroszczą, mimo że nie korzystają z usług Reduty Dobrego Imienia dla podreperowania opinii o swojej ojczyźnie w świecie. Taką rzadkością jest przypadek Szwajcarii i dlatego piszę o niej znowu.
I jest jeszcze drugi powód. Ludzie rządzący Polską bardzo dużo mówią o konieczności odrabiania zaniedbań pozostawianych przez poprzedników. Na przykład: słyszałem na własne uszy, jak premier Morawiecki, tłumacząc się z niepowodzenia programu mieszkanie+, winą obciążył Donalda Tuska i rządy Platformy Obywatelskiej. Oczywiście brak mieszkań, szczególnie dla ludzi uboższych, młodych w szczególności, jest poważnym problemem, ale nie zawinionym przez Tuska, tylko odziedziczonym po realnym socjalizmie. Powstaje więc pytanie: dlaczego bohaterski bojowiec Solidarności Walczącej, a w tej roli lubi występować nasz premier, czepia się Tuska, a nie komunistów? Powód - według mnie - jest nieskomplikowany: bystre chłopaczki od planowania kampanii politycznych słusznie spostrzegły, że konkurentem PiS-u do władzy w tej kampanii nie są komuniści. Nie jest Gierek ani Gomułka, tym rywalem jest Donald Tusk, i nim należy straszyć naród. To właśnie Tuska powinien się bać prawdziwy polski patriota.
Wracajmy jednak do Szwajcarii. Także Szwajcaria wiąże się z wyborami w Polsce, ponieważ program wyborczy realizowany przez obecnie rządzącą ekipę, to jest odwrotność tego, czemu Szwajcarzy zawdzięczają swoje powodzenie. W książce "Swiss Made" jej autor R. James Breiding, pozwala sobie na następującą uwagę: "Wprawdzie Szwajcarzy, w ciągu długiej historii swojej państwowości, wynaleźli mnóstwo cudownych rzeczy, to niestety, nie udało im się wynaleźć leku przeciwdziałającego nadmiernemu samozadowoleniu". Jako - co tu udawać - dziecko PRL-u pamiętam, że choroba, na którą nawet farmaceutyczna firma Pfizer nie wynalazła leku, nazywała się "zawrót głowy od sukcesów". No więc jeśli mogą na to zachorować nawet Szwajcarzy, to cóż dopiero mamy powiedzieć o naszym premierze, według którego cały świat z zazdrością patrzy na nasze sukcesy.
Podejrzewam zresztą, że Morawiecki kieruje swoje samochwalstwo do jednego raczej adresata, urzędującego przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie, niż do rozmaitych Polaków mieszkających pod różnymi adresami. Adresat z Nowogrodzkiej nie zna świata i trzyma premiera posiadającego języki obce jako eksperta od Zachodu. W Szwajcarii, gdzie prawo - ku zgrozie dominującej grupie ludności posługującej się językiem niemieckim - ustanowiło cztery języki urzędowe, nasz biedny prezes miałby lepiej: nie musiałby ufać jednemu ekspertowi, bo wokół niego usłużnych poliglotów kręciłyby się całe stada, ale pod innymi względami miałby taki prezes gorzej. Zacytuję tu innego krytycznego entuzjastę Szwajcarii - cudzoziemca zresztą. Uważa ten cudzoziemiec, że system polityczny Szwajcarii sprzyja unikaniu takich błędów, ponieważ funkcjonuje tam "demokracja bezpośrednia, samookreślenie gmin i regionów, deprofesjonalizacja klasy politycznej, a Szwajcarzy nie ufają zawodowym politykom ani wszelkim autorytetom państwowym". To są właśnie powody, dla których z uporem maniaka zalecam Szwajcarię jako wzór do naśladowania.
Na początku naszej transformacji, czyli trzydzieści lat temu z okładem, takich maniaków, zwolenników zrobienia z Polski Szwajcarii, było więcej. Z biegiem lat, kiedy dochodzili do władzy, przekonywali się, jak trudno jest "po szwajcarsku rządzić". W imię skuteczności rezygnowali z kolejnych utrudniających rządzenie instytucji - mediów prawdziwie publicznych, apolitycznej służby cywilnej, autonomii regionów i idei samorządności. Na całe szczęście prywatna własność pozostaje świętością. Na jak długo? Nie wiem, bo potężne, dominujące na rynku firmy państwowe, realizujące pokornie politykę rządu, swym powabem kuszą wszystkie rządy.
Świetnie widać to na rynku mediów. Nie sposób nim skutecznie rządzić, kiedy tyle mają na nim do powiedzenia firmy cudzoziemskie. Niestety musimy zdawać sobie sprawę, że nakaz zarabiania pieniędzy tylko czasami bywa tożsamy z ideałem wolności słowa. Tego dylematu nie rozwiązali nawet pomysłowi Szwajcarzy.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24