Na starość nie lubię podróżować. Kiedy byłem młody, też nie lubiłem. Jak inżynier Mamoń z filmu "Rejs", który najbardziej lubił oglądać te filmy, które już znał, tak ja lubię podróżować do miejsc wcześniej poznanych. Miałem takie upodobania zawsze i dlatego nie zostałem reporterem, jak Kapuściński, tylko redakcyjnym urzędnikiem. Chyba nawet to już gdzieś opisałem, ale nie zaszkodzi przypomnieć.
Odwrotnie moja żona. Ona nie lubi siedzieć w domu, a ja lubię. Natomiast zachwyca mnie ruchliwość mojej żony. Dzięki umysłowej ruchliwości żona moja napisała wiele świetnych tekstów, a jeden nawet znalazł się w antologii polskiego reportażu. I to wcale nie jest jej najlepszy tekst.
Służę przykładem pierwszym z brzegu: nieduża książeczka o tygodniku "Po prostu" pod tytułem "Stare numery", napisana do spółki z Barbarą Łopieńską, przedwcześnie zmarłą utalentowaną reportażystką warszawskiej "Kultury". Książka jest o typowym złudzeniu dziennikarzy, którym wydaje się, że tworzą rzeczywistość. W czasach tygodnika "Po prostu" rzeczywistość polityczną tworzył towarzysz "Wiesław" (Gomułka – to wyjaśnienie zamieszczam z myślą o czytelnikach poniżej 60 lat, o których mogę tylko marzyć). Pismo "Po prostu" było narzędziem, którego używał. Kiedy narzędzie zaczęło mu sprawiać kłopoty, to je porzucił. Odbyły się w tej sprawie manifestacje. Zostały stłumione przez milicję. Milicja, z pomocą gazów łzawiących, rozgoniła studentów wiecujących w obronie ulubionego tygodnika.
Popularna o tamtych czasach opowieść głosiła, że Gomułka uległ naciskowi frakcji twardogłowych, sam zaś był z przekonania demokratą. Demokratą nie był, był autokratą rozumiejącym, że rządzić się nie da wyłącznie za pomocą kija. Frakcja natolińska tego nie rozumiała. Puławianie rozumieli, ale żeby zrozumieć, musieli utracić władzę, bo póki rządzili, też tego nie rozumieli. Moja żona i jej przyjaciółka Basia Łopieńska to rozumiały, a jeśli nawet nie rozumiały, to czuły, że w Polsce w roku 1956 nie toczył się pojedynek dobra ze złem, tylko walka o władzę.
Gomułka nie był demokratą, był natomiast bardziej inteligentny od tępawych "natolińczyków". I moja żona to rozumiała, a ja, podobnie jak wcześniej młodzi ludzie z redakcji "Po prostu", ulegałem złudzeniom. Być może stosunek do podróżowania też należy do kategorii złudzeń. "Czego nie masz w sercu, tego nie znajdziesz w dalekiej podróży" - mawiał jeden z patronów intelektualnych mojej młodości. Chyba nie miał racji, a powtarzał to zapewne tylko po to, żebym za bardzo nie martwił się, kiedy władza ludowa odmówi mi paszportu. Sam tej zasady nie przestrzegał i korzystał z każdej okazji wyrwania się z obozu pokoju i postępu. Ja zapuszczałem się tam bardzo rzadko. Głównie jako uczestnik zawodów narciarskich dziennikarzy.
W każdym razie wolę podróżować do miejsc znanych. W Polsce do Zakopanego, w góry na narty, a latem, kiedy ciepło, nad jeziora. A jeśli za granicę, to do moich dzieci, rozrzuconych przez los po świecie. Kiedy mieszkałem w Ameryce, lubiłem przyjeżdżać do Polski, bo ją znalem. Lubiłem wracać do USA, bo ten kraj też znałem. Nie czekały mnie zaskoczenia.
Tym razem Ameryka okazała się krajem, którego nie znam. I to była nieprzyjemna niespodzianka, bo Ameryka się zmieniła. A może to ja się zmieniłem? Zestarzałem się przez te pięć lat, bo od poprzedniej wizyty upłynęło pięć lat. Ale było jeszcze coś innego – świat się bardzo zmienił. I te zmiany są bardzo dla mnie bolesne. Bardziej bolesne niż w Polsce. Bo Ameryka jest szybsza niż nasz kraj. Tak było i tak zostało. Zapamiętałem Amerykę z innej epoki. Epoki przedelektronicznej. Mówiąc uczenie: przeddigitalnej, przedcyfrowej. Ja zaś zapamiętałem Amerykę analogową, a takiej Ameryki już nie ma.
Nie ma jej na lotniskach, w bankach. Nie ma jej w sklepach. A w Polsce ciągle jest. Jest jakaś nisza analogowa i dzięki jej istnieniu dziaders, taki jak ja, może w Polsce funkcjonować, a w Ameryce już nie może. Weźmy przykład sztucznej inteligencji. W obu krajach dużo się o niej pisze. Z tym że w Polsce piszą o tym analitycy z działających w naszym kraju filii amerykańskich firm komputerowych, a w Ameryce książeczkę o sztucznej inteligencji napisał Henry Kissinger do spółki z szefem Google i byłym dziekanem wydziału komputerowego w MIT (kto nie wie, co to MIT, niech zajrzy w tej sprawie do bylejakiej wyszukiwarki, a jak nie wie, o co mi chodzi, niech poprosi wnuka o pomoc). Książeczka Kissingera i spółki ma tytuł "Wiek sztucznej inteligencji i przyszłość człowieka" i w Ameryce wyszła już nawet w paperbacku.
My dotrzymujemy kroku Ameryce o tyle, że biografię Elona Muska można kupić w każdym empiku. Na "Wiek sztucznej inteligencji" nie ma na razie zapotrzebowania.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24