No taxation without representation - według popularnych historycznych opowieści pod tym hasłem brytyjscy koloniści w Ameryce Północnej doprowadzili do wypowiedzenia posłuszeństwa centrali, znajdującej się w Londynie. Chodziło raczej o pieniądze niż o politykę. Koloniści nie chcieli płacić podatków królowi, bo nie mieli w parlamencie reprezentantów broniących ich interesów.
Polskim emigrantom żyjącym za granicą - pracującym i głosującym tłumnie w niedzielę, 15 października, w zagranicznych okręgach wyborczych - przyświecały przeciwne motywy: nie chodziło o drobne pieniądze, chodziło o wielką politykę. Chcieli odsunąć od władzy partię, która zapowiedziała, że zaprowadzi w Polsce porządek i swoją zapowiedź realizowała przez ostatnie osiem lat. Konsekwentnie, krok po kroku.
Już kiedyś uczestniczyłem w podobnych wyborach. Było to późną wiosną 1989 roku w Chicago. Ogonek pod konsulatem na Lake Shore Drive stał niemal do świtu, ochotnicy przynosili z okolicznych fast foodów gorącą kawę, a komunistyczny konsul, w patriotycznym uniesieniu, przedłużył godziny głosowania. Pozwolił nawet, aby zziębnięty ogonek śpiewał piosenki Jacka Kaczmarskiego. W kilka lat później, chyba w nagrodę, kiedy w postokrągłostołowym MSZ-ecie rządził SLD, został nawet dyrektorem departamentu. Oto do czego prowadzi picie wódki z Kiszczakiem w Magdalence!
Ale chciałem pisać o innym następstwie tych częściowo wolnych wyborów. Otóż wtedy właśnie uznane zostało za godny pochwały czyn patriotyczny uczestnictwo emigracji w krajowych wyborach. Mało kto zastanawiał się nad dwuznacznością obdarowywania takim przywilejem emigrantów, którzy na stałe wynieśli się z Polski i z tej racji nie ponoszą żadnych konsekwencji swoich wyborczych decyzji. Protesty osadników brytyjskich pod hasłem "no taxation without reapresentation" odnosiły się do faktu, że płacą podatki, a ich interesy nie są w kraju reprezentowane. Było to myślenie demokratyczne, wiążące akt wyborczy z jego praktycznymi następstwami, a więc traktujący go poważnie. W podejściu, odziedziczonym po Polsce Ludowej, akt wyborczy staje się demonstracją czysto polityczną. Pokazem uległości. Polska Ludowa używała uczestnictwa w wyborach jako narzędzia do wymuszania lojalności. Nie głosujesz, nie przedłużymy ci paszportu i nie będziesz mógł wysłać dzieci do babci na wakacje.
Ten motyw odpadł. Ludzie głosują, bo złości ich to, co w Polsce się dzieje. Nie ponoszą jednak konsekwencji swoich decyzji, bo w Polsce nie mieszkają. Osobiście też cieszę się, że PiS przegrało wybory, ale rozumiem tych Polaków, którzy w wyborach, także tych wolnych po 1989 roku, nie uczestniczyli. Otwarcie o tym mówili i przypominali, że nie wypada głosować w wyborach, nie ponosząc konsekwencji swoich decyzji.
W 1989 roku większość Polaków, i tych w kraju, i tych za granicą, chciała zmienić w ojczyźnie ustrój na taki, w którym nie będą bali się, że władza zabierze im paszport, ponieważ okazali jej lekceważenie. Kolejne rządy, w tym także PiS, kokietowały emigrantów, ale mimo tych umizgów frekwencja wyborcza za granicą spadała. PiS nie spodziewało się, że Polonia nie odwzajemni się należną wdzięcznością władzy, która tyle zrobiła, by wyborcom poprawić samopoczucie. Odnoszę nawet wrażenie, że umizgi PiS robiły na emigrantach mniejsze wrażenie niż w kraju i to prowadzi mnie do wniosku, że twarda szkoła emigracji dobrze nam robi.
W czasach kiedy kraj odwiedzały po raz pierwszy, po długiej nieobecności, rzesze emigrantów, w samolocie wypełnionym "wakacjuszami" - tak się w żargonie polsko-chicagowskim nazywało się nielegalnie zarobkujących Polaków - ktoś z nich powiedział: "żeby w Polsce było lepiej, wszyscy powinni na kilka lat wyjechać, do roboty za granicę...".
Ucieszyły mnie ogonki przed punktami wyborczymi za granicą, pokazują one bowiem, że poddani emigracyjnej edukacji rodacy uznali, że aby w Polsce było lepiej, niekoniecznie trzeba wyjeżdżać za granicę. Wystarczy zmienić władzę. I to wbrew opiniom myślicieli z PiS-u, wedle których to od nas świat uczył się, jak używać noża i widelca.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24