Dociskanie kolanem do ściany mniejszych ugrupowań opozycyjnych, by już teraz, zaraz, natychmiast, w sobotę, a najlepiej w piątek zadeklarowały, że tak, owszem, chcą, razem, wspólnie, pod koalicyjnym sztandarem ruszać do wyborów jest taktyką tyleż zrozumiałą, co mało skuteczną. A jeśli towarzyszy temu zgiełk generowany przez fanów w mediach społecznościowych, a w tym zgiełku mnóstwo jest obelg, kąśliwości i odsądzania od czci i wiary, to opozycja, miast prezentować się jako zgodna i zmierzająca do powyborczej współpracy, zaczyna jawić się wielu jako skłócona i skupiona na własnych gierkach czereda megalomanów.
"Perspektywa Piaseckiego" to cykl, w którym publikujemy komentarze naszego dziennikarza Konrada Piaseckiego.
Jakkolwiek mocno zwolennicy opozycji przeświadczeni by byli, że jedna jej lista to najlepsze, co może się Polsce przytrafić, to warto, by oswoili się z myślą, że poszczególne ugrupowania opozycji, oprócz myślenia o scenariuszach dla Polski, myślą też o tym, co będzie rozwiązaniem optymalnym dla nich samych. I nawet jeśli zgadzają się z tym, że wspólny start w wyborach jest rozwiązaniem optymalnym (czy jest - o tym za chwilę), to droga i dochodzenie do tegoż startu nie musi wyglądać tak, jak je Donald Tusk i Platforma Obywatelska sobie zaplanowali. To bowiem, co dla największej partii opozycyjnej jest scenariuszem wymarzonym, dla wszystkich pozostałych ugrupowań jawi się jako zagrożenie, wpędza je w stres i lęk o własną przyszłość.
Jeśli dziś Hołownia, Czarzasty i Kosiniak-Kamysz ogłosiliby, że niczym pisklęta wchodzą pod skrzydła Koalicji Obywatelskiej i wspólnie z nią wystartują w październikowych wyborach, to sondaże wszystkich tych ugrupowań wykonają natychmiastowy zjazd. Część zaprzysięgłych wyborców opozycji uzna bowiem, że po cóż wskazywać jako swego faworyta partię, która właśnie roztapia się w bycie większym, w którym rolę hegemona gra kto inny – i zadeklaruje poparcie dla tegoż właśnie hegemona. Dla części z kolei (i tu właśnie jest pytanie o to, czy wspólny start jest oby na pewno optymalny) takie stopienie się będzie argumentem za tym, by na taką opozycję w ogóle nie głosować, bo oni w partii, którą dotąd popierali, cenili sobie to, że jest odrębna, mówi własnym głosem, staje w lekkiej kontrze do lewicy/konserwatystów/liberałów, a jeśli postanowiła złączyć z nimi swój żywot – to właśnie przestała się im podobać. Oczywiście, mogą być i tacy wyborcy, którzy dopiero w dużej opozycyjnej koalicji zobaczą alternatywę dla PiS, siłę dobrze rokującą, zgodną i godną poparcia - i to z kolei, obok przywilejów wynikających z systemu D'Hondta, jest argumentem, który zjednoczeniu sił opozycyjnych może przyświecać.
Nawet jednak, gdyby plusy zjednoczenia sił przeważyły minusy, to nowa sytuacja i nierównowaga partyjna, jaką by pociągało za sobą ogłoszenie tego już dziś, stworzyłaby w najbliższych miesiącach liczne dla mniejszych partii problemy. Inaczej rozmawia się o tworzeniu i umieszczaniu na listach swych ludzi, jeśli partia ma w sondażach 8, 10 czy 12 procent, a inaczej, gdy zjedzie w nich do poziomu 4 czy 5 procent. Ale nawet gdyby już dziś "czwórka" umówiła się, kto i gdzie dostaje które miejsce, a to, co dziać się będzie z sondażami w najbliższych miesiącach, nie będzie miało dla kształtu list znaczenia, to i tak byt satelitów PO byłby mniej komfortowy. Bo cieszyliby się mniejszym zainteresowaniem mediów, martwili topniejącymi sondażami, troszczyli o przyszłość i mierzyli z pytaniami o to, czy ich odrębny byt ma w ogóle sens. I o ile lewica i ludowcy przynajmniej nie musieliby martwić się o swe finanse, bo comiesięczne przelewy budżetowe przychodziłyby i tak na ich konta, to dla Polski 2050, utrzymywanej z datków sympatyków i sponsorów, mogłoby to oznaczać miesiące chude i fundamentalne pytania, jak, z czego i po co żyć. Stąd entuzjazm (przynajmniej ten publicznie demonstrowany) Szymona Hołowni dla wspólnego startu najmniejszy i stąd różne demonstracje wstrętów wobec starszego platformijnego brata. Niekoniecznie – jak słyszę – znajdujące potwierdzenie w trakcie rozmów w cztery oczy Tusk-Hołownia, bo tam panuje podobno sympatia, wersal, luz i wzajemne zrozumienie odrębności zdań i spojrzeń na polityczną rzeczywistość.
Nie ma żadnego kluczowego powodu, by ewentualne sojusze przedwyborcze ogłaszać już dziś. Naprawdę nie stanie się nic strasznego, jeśli zwolennicy opozycji jeszcze przez kilka miesięcy nie będą wiedzieli, w jakiej konfiguracji pójdzie ona do wyborów. Jeśli dziś opozycyjna czwórka miałaby wykonywać jakieś ruchy, to wystarczy, by zawarła mniej czy bardziej formalny pakt o nieagresji i miast poświęcać czas i energię na słowne, medialne i medialno-społecznościowe przepychanki – zaczęła wykuwać jakieś plany rządzenia. I jeśli nawet nie wszystkie dopięte muszą być na ostatni guzik przed wyborami, to dobrze byłoby ustalić, choćby mniej więcej, co dalej dziać się będzie z programami społecznymi, finansami publicznymi czy programami zbrojeniowymi. Przydałoby się mieć też gotowe odpowiedzi na pytania o przyszłość Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa i sędziów nominowanych z udziałem tejże KRS czy NBP i jego władz. Bo na razie pytania zadawane w telewizyjnych i radiowych studiach o plany i programy, miast posłużyć do ich prezentacji, kwitowane są mglistymi albo sprzecznymi ze sobą odpowiedziami, raczej potęgującymi wrażenie, że opozycja bardzo chce odebrać władzę PiS-owi, ale jak tę władzę po PiS-ie będzie sprawować - tego za bardzo już nie wie.
Konrad Piasecki – dziennikarz radiowy i telewizyjny, historyk. Prowadził wywiady w radiu RMF FM w audycji "Kontrwywiad RMF" oraz w Radiu ZET w audycji "Gość Radia ZET". Przez 10 lat był gospodarzem programu "Piaskiem po oczach". W 2015 roku został laureatem tytułu "Dziennikarza Roku" miesięcznika "Press". Na antenie TVN24 Konrad Piasecki prowadzi również programy "Rozmowa Piaseckiego" i "Kawa na ławę".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Mizerski/TVN