Sonia przyszła do nas w piątek o zmierzchu i od razu została panią naszych dni i nocy (spać nie daje…). Jest przesympatycznym szczeniakiem, kundelkiem, którego jakaś pani wyrzuciła z samochodu na podwórku i odjechała.
Najpierw zajęła się nią znajoma mojej żony, ale sama nie miała warunków, nie znalazła też chętnych, postanowiła więc oddać Sonię do schroniska. Wtedy zabraliśmy ją do siebie.
Daliśmy jej jeść i powiedzieliśmy, jak się nazywa. Na imię jeszcze nie reaguje, sika gdzie popadnie (wczoraj wyszła pierwszy raz na spacer), gryzie co się da (najchętniej nasze ubrania) i ładuje nam się do łóżka, najlepiej na nasze głowy. Bawi się zabawkami po Felku (patrz: „Feluś – uśmiechnięta zmarszczka”), a w przeszklonej szafie odkryła swoją „lustrzaną koleżankę”. W ten sposób liczba kobiet w naszym domu lawinowo rośnie…
Kończę, bo muszę wracać do domu, panie czekają…