- Jaki obraz mam teraz przed oczami? Rodzice próbujący ratować swoje dzieci, niekończące się kolejki w szpitalach, ludzie poszukujący zaginionych bliskich. Przeszywający ból - tak sytuację w Libanie relacjonuje Samantha Daghfal, mieszkanka Bejrutu, 25-letnia lekarka weterynarka. Według najnowszych danych we wtorkowej eksplozji w Bejrucie zginęły co najmniej 154 osoby.
- Tamtego dnia, we wtorek o godzinie 17 zadzwoniła do mnie właścicielka chorego psa, więc pojechałam otworzyć klinikę weterynaryjną. Zdążyłam zbadać pacjenta, zrobić mu zastrzyk i wtedy zauważyłam, że szklane drzwi od kliniki na przemian zamykają się i otwierają. Wszystkie rzeczy dookoła zaczęły latać. A po chwili usłyszałam straszny huk. Właścicielka psa spanikowała i próbowałam ją uspokoić, przekonując, że to najprawdopodobniej trzęsienie ziemi - wspomina Samantha.
Liban leży na styku płyt tektonicznych, przez co stosunkowo często nawiedzają go wstrząsy. Tym razem jednak to nie było trzęsienie ziemi: - Po kilku minutach zaczęły się telefony. Dzwonili przyjaciele i rodzina, pytając, gdzie jestem i czy wszystko ze mną w porządku. To od nich dowiedziałam się, że w Bejrucie nastąpiła potężna eksplozja.
- Na początku pojawiły się informacje, że to fajerwerki. Nikt w to nie uwierzył, ponieważ wybuch był naprawdę ogromny. Klinika, w której pracuję, znajduje się około 30 kilometrów od epicentrum wydarzeń. I proszę sobie wyobrazić, że mimo tak dużej odległości, w klinice wszystko się trzęsło i był słyszalny straszliwy huk. Dowiedzieliśmy się, że huk dotarł aż na oddalony o 160 kilometrów Cypr, co daje wyobrażenie o jego skali. Eksplozja była tak ogromna, że nad miastem wytworzyła się chmura pełna odłamków, gazów i innych chemikaliów - mówi Samantha.
Wstępne ustalenia wskazują, że eksplodowała składowana w porcie od lat i bez zachowania środków bezpieczeństwa wysoce wybuchowa saletra amonowa. W wybuchu zginęły co najmniej 154 osoby, ale pod gruzami mogą być jeszcze ciała.
Sytuacja w bejruckich szpitalach, opisywana przez Samanthę, jest dramatyczna. Rannych jest tylu, że do pomocy zostali oddelegowani również weterynarze. Dezynfekują rany, nakładają szwy i opatrunki, udzielają poszkodowanym pierwszej pomocy: - Tamtej nocy po eksplozji my, weterynarze uratowaliśmy więcej ludzi niż zwierząt. Zwierzęta ze strachu uciekały przez drzwi i okna zniszczonych budynków. Do tej pory trwają poszukiwania tych zwierząt przez różne organizacje.
"Libańczycy żyją w piekle"
Jak teraz wygląda i funkcjonuje miasto? - Libańczycy żyją w piekle. Pożary, kryzys gospodarczy, inflacja, pandemia koronawirusa, wysokie wskaźniki ubóstwa, duża liczba samobójstw, problemy związane z migracjami - wylicza Samantha. - Jednak dzisiaj sytuacja jest naprawdę apokaliptyczna. Niebo wypełnione toksycznymi dymami, port spustoszały i przekształcony w otwarty cmentarz. Wszędzie leżą zwłoki. Całe dzielnice w Bejrucie po prostu się zawaliły. Ludzie w ułamku sekundy zostali zdmuchnięci z powierzchni ziemi, uwięzieni pod gruzami budynków.
- Jaki obraz mam teraz przed oczami? Rodzice próbujący ratować swoje dzieci, niekończące się kolejki w szpitalach, ludzie poszukujący zaginionych bliskich, między innymi za pośrednictwem mediów społecznościowych. Przeszywający ból. Bejrut jest miastem śmierci, wszędzie widać gruzy i krew, zrujnowane i zawalone budynki mieszkalne. Spłonęło bądź zostało zrównanych z ziemią również wiele historycznych zabudowań - mówi Samantha.
CZYTAJ WIĘCEJ: Co wiemy o eksplozji w Bejrucie?
Bez dachu nad głową pozostało nawet 300 tysięcy ludzi. Inżynierowie i zespoły techniczne nie przeprowadziły jeszcze oficjalnej oceny szkód, ale zniszczenia wydają się obejmować ponad połowę miasta. Nie wiadomo, jak długo potrwa sprzątanie zniszczeń. - Każdego dnia zgłasza się wielu wolontariuszy, którzy próbują uprzątnąć ulice i mieszkania. W tym tragicznym zdarzeniu ludzie są ze sobą solidarni, nie poddają się nie tracą nadziei, że Bejrut zmartwychwstanie - ma nadzieję Samantha.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Samantha Daghfal