Większość tzw. swobodnej wypowiedzi, która trwała prawie półtorej godziny, Jan Kosek poświęcił dopłatom i bardzo szczegółowej analizie tego, dlaczego – jego zdaniem – w walce o wycofanie dopłat interesy branży hazardowej i skarbu państwa były zbieżne.
ZAGROŻENIE DLA BUDŻETU KAPICA I KAMIŃSKI
Rzecz o dopłatach. Ale nie tylko. Zdaniem Jana Koska, to nie branża hazardowa działa na szkodę interesu państwa. Zagrożenie interesu państwa powstało w gabinetach dwóch urzędników – Jacka Kapicy, który wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew opinii ekspertów, forsował nierealny pomysł obłożenia graczy podatkiem od chęci gier. Wyliczył przy tym wirtualne kwoty, które zgodnie z jego postanowieniem wpłyną do budżetu. Drugi urzędnik, o którym mówił Kosek to Mariusz Kamiński, który z kolei - według Koska - bez chęci wniknięcia w istotę zagadnienia bezkrytycznie przyjął założenia o zagwarantowanych wpływach do budżetu z tytułu dopłat, a wszyscy, którzy ośmielili się mieć inne zdanie stali się dla niego wrogami publicznymi, których należy inwigilować i podsłuchiwać.
DOPŁATY
Czym są dopłaty? – pytał Jan Kosek. I odpowiadał: Ekonomiści takiej konstrukcji nie znają (…) Nie ma ich nigdzie na świecie. Kiedyś zostały wprowadzone w Makao, ale ten, kto je wprowadził, szybko się z nich wycofał. To był pierwszy świadek, który przed komisją bardzo precyzyjnie, podpierając się konkretnymi przykładami tłumaczył, dlaczego dopłaty to samo zło, którego wprowadzać w Polsce nie warto. O eksperymencie w Makao mówił, że doprowadził do powstania czarnego rynku. Budżet państwa nie zarabiał, tylko tracił.
Kilka słów o tym, co Jan Kosek mówił o mechanizmie dopłat. Oprócz tego, że opowiadał o pismach słanych w tej sprawie do wszystkich świętych, zwykle do 30-40 osób. I o spotkaniu z Jackiem Kapicą 18 lipca 2008. Kapica mówił o tym spotkaniu przed komisją tak: Wtedy z jednej strony przedstawiciele związku wnosili, podnosili kwestię związaną z technicznym poborem dopłat, jak i samą celowością, sensownością wprowadzenia dopłat, jak również podnosili kwestię związaną ze sposobem czy, no, sposobem wprowadzenia dopłat do projektu ustawy. Ja ze swej strony wyjaśniłem, że: po pierwsze, dopłaty służą wyrównaniu obciążeń fiskalnych dla wszystkich, wszystkich uczestników rynku gier, po drugie, zgodnie z procesem legislacyjnym, w trakcie konsultacji międzyresortowych istnieje możliwość wprowadzenia wniosków innych resortów. Stąd wprowadzono dopłaty w trakcie konsultacji międzyresortowych na wniosek ministra sportu.
Recenzja tego spotkania przedstawiona przed komisją przez Jana Koska była taka: Idę do ministra i on mi mówi, że nie jego problem, jak my to zrobimy. No właśnie jego problem (…) Spotkanie było bardzo krótkie, może kilkanaście minut. Wyszedłem stamtąd … co tu dużo mówić. Absolutnie nic nie ustaliliśmy. Minister uważał, że można to bardzo prosto wprowadzić.
O samym mechanizmie: Jako pierwszy traci gracz. Przeznacza na grę 100 złotych, kupuje żetony. Nawet jeśli nie rozpocznie gry, już traci 10 złotych. Nie trzeba być psychologiem, żeby wiedzieć, że część graczy zrezygnuje z takiego haraczu. Nie będzie chciał płacić.
Dlaczego gracz miałby nie rozpoczynać gry? Przecież kupuje żetony po to, żeby grać. Kosek wskazuje na sytuacje, które mogą się wydarzyć: Jeśli wymieni żetony za tysiąc złotych, a dostanie telefon, że musi wracać do domu, to nie grając w ogóle, już traci 100 złotych.
To prawda. Ale czy nie można było zapisać w ustawie albo dalej – w rozporządzeniu, że ktoś, kto w ogóle nie rozpocznie gry z powodów różnych i w ciągu określonego czasu zwróci żetony, będzie mógł odzyskać także 10%? Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że przy odrobinie dobrej woli można było ten mechanizm usprawnić.
Inne ryzyko, według Jana Koska, to powstanie czarnego rynku żetonów. Dlaczego? Zdaniem Jana Koska, ktoś, kto będzie chciał zrezygnować z gry i nie stracić 10%, sprzeda żetony innemu. Ten, kto je od niego kupi, nie zapłaci więc kolejnych 10% do budżetu państwa. Kosek mówi, że olbrzymia byłaby też liczba tych graczy, którzy żetony będą z kasyna wynosić. Żeby nie stracić.
Gdyby dopłaty zostały wprowadzone, gracze – zdaniem Koska – przede wszystkim ci, którzy grają za duże pieniądze, korzystaliby z kasyn w innych krajach: za pieniądze z dopłaty można dolecieć do takiego kasyna. A za resztę zagrać. Te dopłaty nie uderzałyby wprost w kasyna, tylko w graczy. To uderzenie w legalnych organizatorów gier. I w budżet państwa.
Kosek podkreślał, że słowo dopłata nie ukryje faktu, że to nic innego jak kolejny podatek. Kto wpadł na pomysł i dlaczego? Zdaniem Koska, pomysł się pojawił, że to łatwe ściągnięcie pieniędzy. Udało się w Totalizatorze Sportowym. Ale tam jest jedna gra, jeden kupon, nie ma kumulacji. Mechanizm jest prosty. Inaczej niż w kasynach. I automatach.
Mało w kontekście dopłat było mowy o automatach o niskich wygranych. Chyba, że coś przegapiłam. A przecież one miały – zgodnie z ustawą – oferować tylko niskie wygrane. Nie kumulować. Czy to taki kłopot, żeby przeprogramować automat tak, żeby katalogował – obok wygranych – także pieniądze z dopłat? A potem – w cyklu miesięcznym – żeby właściciel te pieniądze odprowadzał razem z podatkiem zryczałtowanym? Może ktoś, kto zna się lepiej, mnie poprawi. Ale to chyba nie musiało wyglądać tak, jak przed komisją mówił z kolei Adam Szejnfeld: Ja sobie wyobrażam, i moja wiedza mi podpowiada, że gdyby taki przepis wprowadzono, to należałoby przerobić technicznie urządzenia do gier w ten oto sposób, by one potrafiły przyjmować wpłatę grającego, rozdzielać je na dwie części: jedną, tę część, która należałaby się operatorowi, a potem oczywiście jej część kierowana byłaby na należności publicznoprawnych, więc także i podatków, oraz tę część, która byłaby wartością dopłaty, a ta miała mieć ustawowy inny kierunek.
Kapica tłumaczył przed komisją: Naszym zdaniem również przeprogramowanie automatu po to, żeby w sytuacji wrzucenia 5 zł zakredytował 4,50, nie jest specjalnym problemem, a 50 groszy zaliczył jako dopłatę.
Nie jestem ekspertem i nie podejmuję się oceniać, czy to był dobry pomysł, czy zły. Część argumentów Jana Koska mnie przekonuje (jak ten z żetonami, choć wydaje mi się, że i to można było doprecyzować ustawowo). Część nie – wydaje mi się, że w automatach o niskich wygranych to nie musiał być aż tak duży problem. A z trzeciej strony myślę sobie, że ktoś z ministerstwa finansów powinien dawno temu jasno powiedzieć, jak sobie wyobraża – technicznie – wprowadzenie tego mechanizmu. I na jakich przesłankach oparte są szacunki wpływów, jakie dopłaty mają przynieść do budżetu. Tego też zabrakło. Szkoda.
NIE BYŁO AFERY, NIE BYŁO PRZECIEKU
Afery – zdaniem Jana Koska – nie było, bo to dopłaty były zagrożeniem dla budżetu, a nie walka o ich wycofanie. Co więcej, jak zeznał Kosek, Mariusz Kamiński bazując na irracjonalnych przesłankach rozpętał tzw. aferę hazardową, która zaowocowała tragediami ludzkimi, dymisjami, a mnie osobiście, w ekstremalnie trudnym okresie choroby, przyniosła dodatkowe stresy. Innymi słowy, kto był przeciw dopłatom, znalazł się w kręgu podejrzeń i na podsłuchu, a cała Polska mogła przeczytać fragmenty jego prywatnych rozmów.
Jan Kosek pominął fakt, że podsłuchów nikt w temacie dopłat nie zakładał. Podsłuch został założony jego koledze, w związku z podejrzeniem korupcji w zupełnie innym temacie. Poza tym, pytanie o zasadność dopłat stoi dziś w cieniu pytania o to, jak biznesmeni chcieli doprowadzić do tego, by dopłaty z projektu zniknęły. I czy – także w tym celu – chcieli usunąć z resortu odpowiedzialnego za projekt ministra.
Co do przecieku, też go nie było. Zdaniem Jana Koska. Był dopytywany o rozmowę z 27 sierpnia 2009, czyli trzy dni po spotkaniu Magdaleny Sobiesiak z Marcinem Rosołem w „Pędzącym Króliku”, kiedy to Ryszard Sobiesiak mówił mu, że wycofał Magdę, bo tam KGB, CBA… I jeszcze: jak się spotkamy, to ci opowiem.
Jan Kosek zeznał, że to spotkanie mogło się odbyć najwcześniej pod koniec września. Dlatego, że to było ich pierwsze spotkanie od czasu, kiedy zachorował. Było źle. Miałem przesilenie. Rozmowy telefoniczne – jak mówił – też były krótkie i urywane. Podczas tego spotkania Sobiesiak miał mówić, że były jakieś donosy, ale Kosek – jak zeznał – nie dopytywał, jak i gdzie i kto. Zresztą Ryszard Sobiesiak ciągle mówił, że był podsłuchiwany. Tam brakowało w tym stenogramie jeszcze Mosadu… Puściłem to mimo uszu.
NIE BYŁO PLANU DLA MAGDY
Córkę Ryszarda Sobiesiaka – Magdalenę zeznał, że zna. Tak jak się zna córkę kolegi. Przyznał, że wiedział, że Ryszard Sobiesiak szuka dla niej pracy, bo pytał o to także jego. Jan Kosek nie ma wątpliwości, że dziś przecenia się próbę wprowadzenia Magdaleny Sobiesiak do zarządu Totalizatora Sportowego, bo to i tak nie skutkowałoby możliwością przejęcia rynku (…) Rynek można przejąć tylko w jeden sposób, przez przejęcie udziałów, a nie poprzez wstawienie członka zarządu.
Poseł Neumann słusznie dopytywał, czy Jan Kosek miał wiedzę, za co miałaby być odpowiedzialna Magdalena Sobiesiak, gdyby w zarządzie TS się już znalazła. Nie wiedział. Jak mówił, dowiedział się już po wszystkim. Neumann przypomniał, że Magdalena Sobiesiak byłaby członkiem zarządu odpowiedzialnym za marketing, sprzedaż i za wprowadzania nowych produktów. Co w kontekście układania rynku nie jest jednak bez znaczenia. Tym bardziej, że Jan Kosek jest przedstawicielem na Polskę firmy Novomatic. Branża aż huczała od plotek, że to będzie główny konkurent dla firmy Gtech przy renegocjacji umowy z Totalizatorem. Także w kontekście ewentualnego wprowadzenia wideoloterii. Kosek zeznał, że nie ma wiedzy, jakoby Novomatic miał takie plany.
Z materiałów CBA, na które powoływali się podczas przesłuchania Ryszarda Sobiesiaka sejmowi śledczy, Jan Kosek miał powiedzieć Sobiesiakowi: Pchaj to tak mocno, jak tylko się da. To w kontekście umieszczenia córki Sobiesiaka w zarządzie TS. Mariusz Kamiński zeznał przed komisją, że chodziło o nieformalne podzielenie rynku. Co potwierdzałyby słowa Sławomira Sykuckiego, który mówił Sobiesiakowi, że jak Magda się będzie trochę słuchać, to zarobią i my i oni. Parafrazuję.
Jan Kosek zeznał, że na początku ostrzegał Sobiesiaka przed konkursem w Totalizatorze: wydaje mi się, że mówiłem, że kiedyś będzie z tego jakaś chryja, bo skojarzą nazwiska. Jak się już zdecydowali, przestał, bo nie zniechęca się ojca, który chce pomóc swojemu dziecku. Ja tą pracę oceniałem jako atrakcyjną.
TENIS ZAMIAST GOLFA
O Zbigniewie Chlebowskim mówił w samych superlatywach. Że to dobry ekonomista i mądry człowiek. I że także dlatego w 2005 roku wpłacił 18 tysięcy złotych na jego kampanię wyborczą. Nawet mu o tym nie mówiąc. To była moja decyzja, moja wola, moje pieniądze.
Poznali się w 2001 albo 2003 roku. W biurze poselskim posła Chlebowskiego w Świdnicy. To Kosek poprosił o spotkanie. Bo jak mówił, Chlebowski jako jedyny rozumiał, że można być płatnikiem VAT i nie mieć możliwości odliczenia VAT-u. Z czasem znajomość przerodziła się w prywatną: nasze kontakty sprowadzały się do kilku telefonów w ciągu roku. Czasami się spotykaliśmy. Zdarzało się, że rozmawialiśmy o polityce. Poruszałem dwa tematy – rozporządzenie z lutego 2009, także dopłaty. To rozporządzenie – ja uważam i uważałem, że zostało wydane z naruszeniem prawa, bo przekraczało delegację ustawową. Przy rozporządzeniu – jak mówił – pozostali przy swoich zdaniach. Przy dopłatach byli zgodni. Dlatego – jego zdaniem – nie można mówić o żadnym lobbingu, tym bardziej nielegalnym, bo co to za lobbing, jeśli się przekonuje przekonanego? Chlebowski też uważał, że dopłaty to złe rozwiązanie.
Jan Kosek zaznaczył, że to nigdy nie były rozmowy, które wykraczały poza treść pism, które kierował do pana Chlebowskiego i ministerstwa finansów. Odsyłam do stenogramów. Kosek przekonywał, że nigdy nie prosił Chlebowskiego o blokowanie czegokolwiek. Zaprzeczył też, jakoby podpowiadał mu poprawkę obniżającą podatek od automatów o niskich wygranych do 50 euro. W 2002 roku.
I jeszcze fragment przesłuchania. Pyta Bartosz Arłukowicz: BA – Był pan w Szarotce? U Ryszarda Sobiesiaka? JK – Tak. BA – Razem z Chlebowskim? JK – Też. Chyba dwa razy. BA – Co robiliście? JK - Siedzieliśmy i piliśmy kawę. BA – O czym rozmawialiście? JK – O wszystkim. BA – O hazardzie też? JK – Możliwe. BA – Tak czy nie? JK – Możliwe. O wielu rzeczach rozmawialiśmy. Mieliśmy wspólne hobby. Tenis. To były spotkania towarzyskie. Jan Kosek był pytany o inne sprawy, w których według CBA Zbigniew Chlebowski miał mu pomagać. Chodzi o pomysł otwarcia salonu gier w Przemyślu. Kosek miał prosić Chlebowskiego, żeby go tam zaanonsował i zrobił dobry klimat. Jan Kosek przyznał, że taka sytuacja mogła mieć miejsce. Bo… przepisy są tak interpretowane, że opinię rady gminy niezbędną do uruchomienia salonu gier traktuje się jak wyrocznię. Czyli musi być pozytywna, choć przepisy mówią tylko, że musi być. W Przemyślu było pod górkę, Kosek starał się o opinię kilka razy, stąd: Zawsze odnosiłem wrażenie, że ta branża jest tak postrzegana, że wszyscy się spodziewali, że przyjedzie ktoś większy i grubszy niż ja i podpierający się kijem jakimś. Mogłem prosić, powiedz, że to człowiek, który płaci podatki. Normalny.
Były jeszcze pytania o przetarg na lokalizację dla Filmotechniki, o czym przed komisją mówił także sam Chlebowski. Rozmawiał w tej sprawie z Jackiem Kapicą, ale nic nie wskórał. Przetarg został unieważniony. Jan Kosek mówił przed komisją, że bezpodstawnie.
Nigdy tego wątku nie rozwijałam, dlatego przytoczę fragment zeznań Zbigniewa Chlebowskiego o tym, dlaczego interweniował w tej sprawie u Kapicy: Komisja powołana przez ministra finansów rozstrzygnęła ten przetarg z korzyścią dla Filmotechniki. Filmotechnika wygrała to postępowanie, a mimo wszystko minister finansów, po raz pierwszy od kilku lat, zakwestionował decyzję wybranej przez siebie komisji. Pisały o tym bardzo szeroko media, była to dosyć bulwersująca sprawa. Ja po tym wydarzeniu, na jakimś przypadkowym spotkaniu z panem ministrem Kapicą, to ja mu zasugerowałem, że w tej sprawie Ministerstwo Finansów powinno dokonać szczegółowych regulacji, żeby nigdy nie padały zarzuty pod adresem Ministerstwa Finansów, że minister unieważnia decyzje powołanej przez siebie komisji, bo to zawsze rodzi kontrowersje. Podsunąłem pomysł. On, nie wiem, czy on został zrealizowany, bo się tym nie interesowałem, ale podsunąłem pomysł, żeby, podobnie jak w ustawie o zamówieniach publicznych, mamy do czynienia ze specyfikacją, gdzie w tej specyfikacji podajemy, za co firma może uzyskać punkty, to proponowałem również, żeby przy tego typu konkursach czy przetargach na podobnych zasadach ustalić reguły, bo w innym przypadku zawsze będzie to decyzja, która będzie narażona na takie czy inne opinie.
I fragment zeznań Jacka Kapicy, który tłumaczy, dlaczego przetarg unieważnił: (…) Problem polegał na tym, że do tej pory nie były jasne i czytelne kryteria rozstrzygania przetargów. Zazwyczaj, czyli najczęściej, jedynym kryterium, które brali pracownicy zasiadający w komisji przetargowej, było to, kto oferuje więcej podatku do odprowadzenia do budżetu, przy czym oczywiście po kilku tego typu przetargach firmy oferujące oferowały, przelicytowywały się, że tak powiem, w ofertach co do tego, kto więcej zapłaci tego podatku. I akurat w tym przypadku komisja przetargowa wybrała ofertę firmy Filmotechnika, która zaoferowała trzecią co do wielkości wartość odprowadzonego podatku, uznając, że dwie wyższe wartości są nierealne. Jednocześnie w tym rozstrzygnięciu komisja przetargowa nie dokonała żadnej analizy finansowej i, moim zdaniem, to było po prostu niewiarygodne, niewiarygodne były zarówno oferta tej firmy, którą wybrano, jak i dwie niewiele wyższe. I w tym przypadku uznałem za zasadne nie rozstrzygać tego przetargu, zwłaszcza że już wcześniej jakby obserwowałem doniesienia publiczne, które budowały wiele wątpliwości co do rozstrzygania przetargów przez Ministerstwo Finansów (…)
Zbigniew Chlebowski przyznał przed komisją, że szczegółów przetargu nie znał. Tym razem skarb państwa (w przeciwieństwie do sprawy Ryszarda Sobiesiaka i salonu Golden Play we Wrocławiu) odszkodowania nikomu wypłacać nie musiał. Sprawa do sądu chyba w ogóle nie trafiła.
NOWA USTAWA
Dostało się też rządowi za nową ustawę: branża hazardowa sprawiła kłopot. Jak słyszeliśmy przed komisją, powstała złość legislacyjna. Kapica dał dowód godnej podziwu dyspozycyjności, przygotował w ekspresowym tempie nową ustawę. Prohibicyjną. Według Koska, nowa ustawa narusza konstytucję i prawo Unii Europejskiej. Jak mówił, będzie skutkowała upadkiem firm.
HAZARDOWE MITY
Jan Kosek próbował obalić kilka – jego zdaniem – mitów, które krążą w opinii publicznej w temacie rynku hazardowego.
Mit pierwszy - pranie pieniędzy w hazardzie. Zdaniem Koska pieniędzy się w hazardzie nie pierze, także dlatego, że nie są znane potwierdzone przypadki tego procederu. Powiedział też, że były szef Polskiego Monopolu Loteryjnego - mylił się, kiedy mówił przed komisją, że automaty są pozbawione liczników wpłat. Ryszard Naleszkiewicz mówił dużo o tym, że kontrolowanie automatów o niskich wygranych jest trudne. Bo ich właściciele mają duże pole do oszukiwania kontrolerów. O samym praniu pieniędzy mówił krótko: Automat nie jest włączany do prądu. Wpisuje się w książce, że wrzucono 100 tysięcy złotych. Wygrana – 70 tysięcy. I już. Przypomnę, że o praniu pieniędzy na automatach mówi nie tylko konkurencja jednorękich, ale też policja: http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,52981,3837614.html
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,7109826,_DGP___Automaty___pralnia_pieniedzy.html
W toku prac nad ustawą w 2002 i 2003 roku Komenda Główna Policji ostrzegała przed tym właśnie ryzykiem. Ale pismo niestety nie dotarło, gdzie miało dotrzeć. Zniknęło. Ciekawe, dlaczego… Polecam lekturę raportu NIK: http://www.tvn24.pl/1404214,47,0,0,2,,brygida-grysiak,o-co-nie-zapytali,blog.html
Mit 2 - hazard uzależnia. Jak mówił Kosek, nie ma badań, które pokazywałyby skalę tego zjawiska. Wystarczy zajrzeć do Internetu… Czy to, że nikt nie przeprowadził w Polsce kompleksowych badań w tej sprawie oznacza, że hazard nie uzależnia? Albo że uzależnia inaczej niż w innych krajach? Odsyłam Internetu i setek stron, na których można poczytać o doświadczeniach różnych ludzi, którym hazard złamał życie. Powstały nawet książki na ten temat: http://czytelnia.onet.pl/0,1177093,1,do_czytania.html Ale może Jan Kosek tego nie czytał. Albo uznał, że to mało ważne. I o niczym jeszcze nie świadczy…
Mit 3 - spółki skarbu państwa powinny być faworyzowane. Kosek powołuje się na Konstytucję. I zapis, że nikt nie może być dyskryminowany. Czy można mówić o faworyzowaniu spółki skarbu państwa, skoro ustawa z 2003 roku obciążyła wideoloterie (objęte monopolem) kilkakrotnie wyższym podatkiem niż automaty o niskich wygranych?
Mit 4 – niektóre automaty płaca za niskie podatki. Kosek przypominał, że ANW płacą podatki jak każda inna firma. Plus ryczałt. Było 180 euro miesięcznie od automatu. Nowa ustawa stawki zmieniła.
Szkoda tylko, że Jan Kosek nie powiedział, jak bardzo nierówna to była walka. Organizatorzy innych gier płacili dużo więcej. Przed komisją mówił o tym Kapica: Kiedy w marcu 2009 r. podejmowałem prace nad analizą dotyczącą ewentualnego, zmiany, ewentualnej zmiany opodatkowania, analizą dotyczącą tego, jakie jest obciążenie podatkowe, okazało się – jak wzięliśmy sobie dane za ostatni okres – że podatek w stosunku do zysku brutto 180 euro za trzy kwartały to jest 14% zysku, kiedy opodatkowanie zysków z gry, tak, bowiem przychód minus wygrane, kiedy opodatkowanie automatów w salonach jest na poziomie 45%, czyli tak naprawdę pole do podwyżki było co najmniej stuprocentowe, moim zdaniem. Proszę zwrócić uwagę, mają państwo dane z procesu legislacyjnego w roku 2006 i 2007, gdzie branża zatrważająco alarmowała, że podwyżka opodatkowania z poziomu 125 euro do 180, o 55 euro, załamie ten rynek. Załamała o tyle, że wzrost był nie 100% tylko 70%. No więc to wskazuje na to, że w moim mniemaniu głównym bodźcem do rozwoju tej branży, zwłaszcza w zakresie automatów – bo salony, owszem, wzrastały, ale w mniejszym zakresie, a kasyna w ogóle – zwłaszcza w zakresie automatów, było zbyt niskie opodatkowanie.
Mit 5 – rynek hazardu w Polsce wart jest 17 miliardów złotych. Kosek pouczał, jak powinno się liczyć rzeczywiste przychody: Ktoś wrzucił 100, wygrał 500, na kolejnym automacie przegrał. Liczniki wykażą 100 plus 500, a przecież wrzucił tylko 100. Tak powstał mi o rynku wartym 17 miliardów. Nasze społeczeństwo nie wydaje horrendalnych kwot na rozrywkę. Zdaniem Koska, ministerstwo źle liczyło i stąd wziął się kłopot.