Bezpieka miała haka na Piotra Fronczewskiego, ale on się nie ugiął: - Zbyszek, ni chu...! Będę jeździł rowerem - tak aktor odpowiedział esbekowi na propozycję współpracy. O nieudanym werbunku Frronczewskiego pisze "Dziennik".
Aktor został złapany przez milicję, kiedy prowadził po pijanemu samochód. Alternatywa była prosta: albo współpraca, albo utrata prawa jazdy.
Mimo odmowy współpracy, Fronczewski odzyskał prawo jazdy, ale werbujący go esbek był do końca przekonany, że znany aktor wkrótce da się zwerbować. Niesłusznie. "Daliśmy się wpuścić w maliny" - przyznawali potem w raportach oficerowie bezpieki.
Pierwszy raz SB zainteresowała się Piotrem Fronczewskim w 1977 r. Podpadł bezpiece, gdy podpisał "Petycję 175", w której znani artyści i naukowcy zaprotestowali przeciwko represjom stosowanym przez władzę wobec robotników z Radomia i Ursusa. SB rozpoczęła przeciwko niemu operację pod kryptonimem "As" - pisze "Dziennik".
Bezpieka postanowiła inwigilować Fronczewskiego przy pomocy podsłuchu telefonicznego i agentów ulokowanych w Teatrze Dramatycznym. Po kilku miesiącach obserwacji SB stwierdziła, że aktor nie prowadzi "wrogiej działalności".
Po akcji pozostał jednak dotkliwy dla aktora ślad: zakaz wydawania mu paszportu do krajów kapitalistycznych, obowiązujący do stycznia 1979 roku.
W operacji "As" wykorzystany był kolega Fronczewskiego z Dramatycznego - Maciej Damięcki. Damięcki wpadł w ręce SB w 1973 r. Złapano go, gdy po pijanemu prowadził trabanta.
Dokładnie 10 lat po tym jak SB zwerbowała Damięckiego, podobną przygodę miał Fronczewski.
Okazja zdarzyła się w styczniu 1983 r. Fronczewski wracał polonezem do mieszkania w centrum Warszawy. O 16.40 na ulicy Wilczej zatrzymał go patrol. Sierżant Mirosław Wilkowski wyczuł woń alkoholu. Milicjanci zabrali go na badanie krwi - aktor miał 1,1 promila we krwi.
Od tej pory wszystko działo się błyskawicznie - informacja z przebiegu kontroli drogowej i decyzja o odebraniu prawa jazdy wylądowała na biurkach oficerów SB. Zapadła decyzja o zwerbowaniu aktora. Zadanie powierzono Zbigniewowi Grabowskiemu, oficerowi prowadzącemu Damięckiego.
Grabowski na pierwsze spotkanie z Fronczewskim umówił się w warszawskiej kawiarni "Pod Kurantem". Pretekstem była rozmowa na temat sytuacji w warszawskich teatrach. Według notatek, które zachowały się w IPN, aktor sam zagaił o utraconym prawie jazdy.
" Opowiedział, że przed zatrzymaniem wypił 200 gramów alkoholu z Januszem Gajosem w jego domu" - zanotował ppor. Grabowski. Aktor miał się też skarżyć, że brak prawa jazdy utrudni mu życie. Esbek obiecał, że "zobaczy, co da się zrobić".
Od razu złożył Fronczewskiemu propozycję współpracy. "Odmówił, tłumacząc, że byłoby to niezgodne ze względu na swój charakter" - napisał w raporcie Grabowski.
Inaczej zapamiętał to Fronczewski: "Odpowiedziałem mu "Zbyszek, ni chu..., będę jeździł rowerem" - wspomina aktor.
Grabowski był ciągle pewien, że uda mu się zwerbować Fronczewskiego i postanowił zarejestrować go jako kandydata na agenta. Jego zdaniem artysta połknął haczyk, tym bardziej, że zgodził się spotkać ponownie.
Do drugiej rozmowy doszło 9 lutego w wilanowskiej restauracji Kuźnia. Grabowski zagrał va banque. Zwrócił Fronczewskiemu prawo jazdy: "Wytłumaczyłem, że to nagroda za umiar i rozsądną postawę w czasie stanu wojennego" - raportował.
Tym razem esbek nie złożył bezpośredniej propozycji współpracy. Wydawało mu się jednak, że aktor w końcu się ugnie i zgodzi być agentem. Radość nie trwała długo.
Okazało się, że Fronczewski chodzi po mieście i rozpowiada znajomym, że SB próbowała go werbować. Na początku marca do bezpieki zaczynają wpływać meldunki na ten temat, niedoszły agent był już bezwartościowy.
"Fronczewski dokonał tzw. samospalenia. Myślę, że działając w ten sposób, postąpił rozsądnie" - ocenia historyk IPN, dr Małgorzata Ptasińska-Wójcik. "Nie sądzę, aby władza mogła mu bardzo zaszkodzić. Fronczewski był wówczas u szczytu popularności, moim zdaniem nie był dla nich już wtedy zbyt atrakcyjny" - mówi "Dziennikowi" dr Daniel Przastek, autor książki "Środowisko teatru w okresie stanu wojennego".
Odmowa współpracy nie zaszkodziła Fronczewskiemu. Jeszcze w 1983 r. rozpoczął nagrywanie pastiszowej płyty pod pseudonimem Franek Kimono. W jednej z najpopularniejszych piosenek śpiewał: "Nie rycz mała, nie rycz, ja znam te wasze numery".
Źródło: "Dziennik"