W sobotę w Barcelonie kilkaset osób po raz kolejny protestowało przeciwko uwięzieniu katalońskiego rapera Pablo Hasela. Demonstranci domagali się także uwolnienia uczestników ubiegłotygodniowych manifestacji.
Według relacji agencji AP marsz zwolenników kontrowersyjnego muzyka przebiegł ulicami stolicy Katalonii w obecności dużej liczby policjantów, lecz nie ma doniesień o jakichkolwiek incydentach.
Demonstranci nieśli baner z apelem o uwolnienie Hasela oraz ośmiu uczestników protestów z 27 lutego, oskarżonych m.in. o usiłowanie zabicia funkcjonariusza policji poprzez podpalenie policyjnego radiowozu.
"To nieprawdopodobne, że muzyk trafia do więzienia za słowa piosenki"
Wśród uczestników rozruchów, których sąd osadził w tymczasowym areszcie, jest sześciu anarchistów z Włoch, jedna Francuzka, a także obywatelka Hiszpanii. Wszyscy przed zatrzymaniem rezydowali poza Barceloną. Sąd orzekł, że działając w sposób zorganizowany i świadomy, próbowali oni zabić kierowcę policyjnej furgonetki. Kierowane przez niego auto zostało oblane benzyną, a następnie podpalone.
Stało się to podczas jednego z protestów po doprowadzeniu Hasela do więzienia w Leridzie w celu odbycia 9-miesięcznej kary zasądzonej mu w 2018 roku za obrażanie instytucji państwowych Hiszpanii i pochwalanie baskijskiego terroryzmu.
W sobotę do sprawy Hasela odniósł się były premier Katalonii Carles Puigdemont, który w 2017 roku wyjechał do Belgii, by uniknąć aresztowania w związku z zarzutami o nielegalną próbę secesji regionu. W wywiadzie dla belgijskiego dziennika "De Morgen" stwierdził, że kara więzienia dla rapera jest hańbą dla całej UE.
"To nieprawdopodobne, że muzyk trafia do więzienia za słowa piosenki. Czegoś takiego można by się spodziewać w takim kraju jak Iran, Rosja czy Chiny, ale na pewno nie w Unii Europejskiej" - powiedział Puigdemont.
Źródło: PAP