Sobotni protest w Tbilisi przeciw ustawie o "agentach zagranicznych" był największą demonstracją we współczesnej historii Gruzji – podały gruzińskie media, powołując się na analizę nagrań z drona metodą Mapchecking. Na ulice wyszło w tym dniu od 200 do 300 tysięcy ludzi. W czasie rewolucji róż w listopadzie 2003 roku, która obaliła ówczesnego prezydenta Eduarda Szewardnadzego, protestowało ponad 50 tysięcy ludzi.
W sobotę na ulicach Tbilisi, liczącego 1,1 mln mieszkańców, było co najmniej 200 tysięcy. W ciągu dnia ta liczba prawdopodobnie była większa i zbliżyła się nawet do 300 tysięcy – poinformował gruziński portal Newsgeorgia, powołując się na informację projektu Visioner (analityka OSINT) na platformie X. Liczbę ustalono po przeanalizowaniu nagrań z drona przy pomocy platformy Mapchecking, która umożliwia oszacowanie liczby osób na danym terenie na podstawie gęstości tłumu (liczby osób przypadających na jednostkę powierzchni).
Zarówno uczestnicy sobotniego protestu, jak i jego obserwatorzy jeszcze w czasie trwania demonstracji podkreślali, że to prawdopodobnie największa z dotychczasowych gruzińskich manifestacji.
Według gruzińskiej telewizji Mtavari Arkhi na placu Europejskim w centrum Tbilisi zgromadziło się co najmniej 200 tysięcy osób, którzy dotarli w to miejsce z kilku różnych punktów, gdzie były formowane kolumny.
Po rewolucji róż
W ciągu ostatnich dwudziestu lat na ulice Tbilisi wychodziło po kilkadziesiąt tysięcy protestujących. W czasie rewolucji róż w listopadzie 2003 roku, kiedy prorosyjski prezydent Eduard Szewardnadze oddał władzę prozachodniemu Micheilowi Saakaszwilemu, w Tbilisi protestowało ponad 50 tysięcy zwolenników proeuropejskiej polityki kraju.
Pod koniec kwietnia tego roku, na największej ulicy w stolicy - Alei Rustawelego, zebrało się 100 tysięcy zwolenników rządzącej partii Gruzińskie Marzenie. Zostali przywiezieni autobusami z różnych miast. To była manifestacja poparcia tzw. ustawy o "agentach zagranicznych", obowiązującej od wielu lat w Rosji.
Gruzini wychodzą na ulice, żądając od władz wycofania się z procedowania ustawy o "przejrzystości wpływów zagranicznych", czyli tzw. ustawy o "agentach zagranicznych".
Apel USA i UE
1 maja, mimo trwających od niemal miesiąca masowych protestów, gruziński parlament, kontrolowany przez partię Gruzińskie Marzenie, przegłosował ustawę o przejrzystości wpływów zagranicznych w drugim czytaniu. Ustawa przewiduje dodatkowe prerogatywy do kontroli organizacji pozarządowych i mediów. Według oponentów władz może ona, podobnie jak w Rosji, zostać wykorzystana do niszczenia opozycji i niezależnych mediów.
Zgodnie z ustawą osoby prawne i media otrzymujące ponad 20 procent finansowania z zagranicy podlegałyby rejestracji i sprawozdawczości oraz trafiłyby do specjalnego rejestru agentów obcego wpływu. Ministerstwo sprawiedliwości będzie mogło pod dowolnym pretekstem przeprowadzać kontrole takich organizacji.
Przedstawiciele USA i UE wyrażają zaniepokojenie z powodu wznowienia prac nad ustawą i apelują do władz Gruzji o wycofanie się z niej. Zwracają m.in. uwagę, że stoi ona w sprzeczności z europejskimi aspiracjami Gruzji i procesem eurointegracji. Gruzja w grudniu 2023 roku otrzymała status kandydata do UE. Wejście do Unii popiera, według sondaży, około 80 proc. Gruzinów.
Armatki wodne i gaz pieprzowy
W czasie protestów policja wielokrotnie używała środków specjalnych – armatek wodnych, gazu pieprzowego i łzawiącego. Informowano również, chociaż informacje te nie zostały potwierdzone, o użyciu gumowych kul.
W ostatnich dniach doszło do kilku napaści "nieznanych sprawców" na uczestników protestu oraz przedstawicieli opozycji. Według mediów mogli to być wynajęci przez władze chuligani. Do podobnych sytuacji dochodziło podczas antyrządowych protestów w Ukrainie przed obaleniem prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza. Tam wynajętych osiłków nazywano "tituszkami".
Źródło: PAP, tvn24.pl