- Cisza na planie! Trzy, dwa, jeden, kamera, akcja! – i wchodzę. Właśnie zagrałem swoją pierwszą rolę w filmie fabularnym. Do tej pory specjalizowałem się raczej w krótkich filmach dokumentalno-rozrywkowych, a tu proszę - czerwone dywany, Cannes, Hollywood…
Z tymi dywanami to trochę przesadziłem. Była zwykła podłoga z płytek. Studio we Włochach (warszawskich) też nie Cinecitta we Włoszech, ale poza tym wszystko się zgadza. No, może jeszcze jeden drobiazg. To nie superprodukcja do Oscara, tylko serial. „Niania”. I właściwie nie rola, tylko epizodzik. Dwa zdania. Zadzwonili jakiś czas temu i zapytali, czy bym nie wystąpił. Bo Morozowski już był, Sekielski też, a teraz mają ochotę na Mazura. Zagrać trzeba siebie – znaczy reportera telewizyjnego w dwudziestosekundowym epizodzie. Starsi i doświadczeni koledzy odradzali. Bo to komedia, bo serial, żeby chociaż tacy „Kryminalni”, ale „Niania”? A ja mimo wszystko sprawę przemyślałem i się zgodziłem. W sumie nigdy jeszcze nigdzie nie grałem (poza jasełkami w liceum – niezapomniana rola Heroda) więc chciałem spróbować. Po czterech dublach reżyser był zachwycony i zwolnił mnie do domu. Wszystko trwało godzinkę a do obejrzenia będzie na wiosnę. Ale gdzieś tam wciąż mam wątpliwości. Bo z jednej strony, w krajach o nieco bardziej rozwiniętym przemyśle show biznesowym, to podobno nawet w dobrym tonie mignąć w epizodziku sitcomu - taki lansik i inna twarz. No ale z drugiej – czy wypada, aby pan z poważnego serwisu informacyjnego (znaczy: ja) pojawiał się w komedii? No i sam już nie wiem. W każdym razie przybyło kolejne doświadczenie. Proszę się szykować, wkrótce Mazur zaatakuje już nie tylko z „Faktów”, bloga, dziennika „Polska”, strony internetowej o Ursynowie ale i z „Niani”. Proszę uważać sięgając po masło. Mogę się czaić w lodówce.