To, co się wydarzyło i to, co się nadal dzieje, ma znamiona skrajnej nieodpowiedzialności władz, zarówno lokalnych, jak i krajowych - mówiła posłanka Lewicy Anita Kucharska-Dziedzic, odnosząc się do pożaru składowiska w Przylepie. Poinformowała, że przygotowała doniesienia do prokuratury na prezydenta miasta, wojewodę lubuskiego i szefa Wód Polskich. - Cała Polska to tykająca bomba, jeżeli chodzi o niebezpieczne odpady - mówił lider Polski 2050 Szymon Hołownia.
W sobotę wybuchł pożar hali w Przylepie w Zielonej Górze, gdzie składowane były niebezpieczne substancje. W niedzielę po godzinie 20 strażacy zakończyli działania gaśnicze.
Lubuska posłanka Anita Kucharska-Dziedzic (Lewica) powiedziała na poniedziałkowej konferencji prasowej, że "to, co się wydarzyło i to, co się nadal dzieje, ma znamiona skrajnej nieodpowiedzialności władz, zarówno lokalnych, prezydenta miasta Zielona Góra, jak i władz wojewódzkich, mówię o wojewodzie Władysławie Dajczaku, oraz władz krajowych".
- Spłonęło 5 tysięcy metrów sześciennych toksycznych, chemicznych substancji. Substancji, które płonęły, które wybuchały i które niosły ze sobą śmiertelne zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi. Kiedy wczoraj podczas obrad zespołu kryzysowego widzieliśmy siedzących w zamkniętym pomieszczeniu pięć kilometrów od miejsca pożaru wojewodę, prezydenta (Zielonej Góry - red.), ministra (Jacka) Ozdobę i minister (Annę) Moskwę, wszyscy mieli na sobie maseczki. I w tym samym czasie mówili obywatelom, że toksyczny dym nad Przylepem, nad Czerwieńskiem, nad Zieloną Górą, nad Płotami, nad Wysokiem nie jest dla nikogo toksyczny - mówiła.
- Od 2014 roku wiadomo było z raportu WIOŚ, a później także z operatu przygotowanego dla miasta oraz z opinii biegłych wynajętych przez prokuraturę, że to, co się tam znajduje, jest wysoce toksyczne i kancerogenne, że samo wąchanie niepłonących, ale wydostających się z beczek i przesiąkających substancji jest śmiertelnie groźne dla życia i zdrowia obywateli. Więc to, że wczoraj mieli wszyscy czelność powiedzieć, że nie ma niebezpieczeństwa i dym ze sobą nic nie niesie groźnego dla obywateli, to jest sprawa dla prokuratury. Sprawa dla prokuratury, którą już powiadamiają organizacje pozarządowe i społecznicy Ruchu Miejskiego w Zielonej Górze - dodała posłanka.
- Nic nie zrobiono mimo wyroków sądów, nakazów prokuratury przez ostatnią dekadę z tym toksycznym wysypiskiem - podkreślała.
Kucharska-Dziedzic poinformowała, że "przygotowała kolejne doniesienia do prokuratury na prezydenta miasta, na wojewodę (lubuskiego Władysława - red.) Dajczaka oraz także na szefa gospodarstwa Wody Polskie".
Kucharska-Dziedzic: narażono życie i zdrowie ludzi
Posłanka Lewicy mówiła, że w sobotę i niedzielę zużyto "co najmniej 50 milionów litrów wody". - Za nie zapłacą oczywiście mieszkańcy Zielonej Góry, bo tak przewidują przepisy, ale także od 2014 roku wiadomo, że tam była tylko instalacja odpływowa przeciwburzowa. Nie było miejsca na składowanie wody przy możliwości wybuchu pożaru. Cała ta woda spływająca z toksynami, z tymi wszystkimi substancjami chemicznymi spłynęła na okoliczne działki, na okoliczne łąki, do lasów, dwoma ciekami wodnymi w okolicach Czerwieńska i Wysokiego i ta trująca woda, co najmniej, 50 milionów litrów toksycznej wody popożarowej spłynie finalnie do Odry - powiedziała.
- I dlatego nie zbierano, nie zabezpieczano dowodów. Wyłączono czujniki pomiarowe. Nie można w tej chwili znaleźć także tych opinii, WIOŚ-u sprzed dekady. Informacji dla obywateli, co mają robić z warzywami, które sobie hodują na działkach, które są zaraz kilkaset metrów od tej hali, nie ma do dziś - dodała.
- Kto kazał prezydentowi Januszowi Kubickiemu odwołać ewakuację 2,5 tysiąca ludzi? To jest coś, co jest absolutnie skandaliczne. To są pytania, które trzeba postawić. Narażono życie i zdrowie ludzi - podkreślała posłanka.
- Te trzy doniesienia do prokuratury będą złożone razem z doniesieniem o narażenie, bo to są doniesienia o zaniedbanie obowiązków - dodała.
CZYTAJ TAKŻE: Rzecznik PO: ten rząd nie radzi sobie z funkcjonowaniem mafii śmieciowej i plagą płonących składowisk odpadów
Hołownia: cała Polska to tykająca bomba
W poniedziałek na konferencji prasowej sprawę komentował także lider Polski 2050 Szymon Hołownia. - W ubiegłym roku Odra, a w tym roku Przylep w Zielonej Górze. Można by powiedzieć, oczywiście z takim tragicznym przekąsem, że dla tego rządu rok bez katastrofy ekologicznej jest rokiem straconym - powiedział.
- W sobotę do powietrza, do polskiego powietrza, do naszej atmosfery wydostała się w Zielonej Górze praktycznie cała tablica Mendelejewa. I co robi z tym rząd? To jest pytanie, które dzisiaj z całą mocą chcemy skierować do tych, którzy za nasze bezpieczeństwo - wiele razy o tym mówią i to w sposób niezwykle malowniczy i retorycznie bardzo sprawny - odpowiadają - mówił Hołownia.
- Przecież cała Polska to tykająca bomba, jeżeli chodzi o niebezpieczne odpady. Wiemy to z raportów choćby GUS-u, że w Polsce w 2020 roku zidentyfikowano ponad dwa tysiące nielegalnych wysypisk śmieci. W 2019 roku mieliśmy 243 pożary nielegalnych składowisk, nielegalnych wysypisk śmieci - dodał.
Lider Polski 2050 zaznaczył, że "to jest oczywiście sytuacja, na której żywią się i którą sterują - nie można mieć co do tego wątpliwości - mafie śmieciowe". - Ale czy Polska to jest naprawdę Neapol, żeby oddawać dzisiaj kontrolę nad państwem, nad naszym bezpieczeństwem, mafiom? - pytał.
Hołownia: czy ten rząd potrafi z tym zrobić porządek?
- Z tym trzeba wreszcie zrobić porządek. Tylko pytanie, czy ten rząd potrafi z tym zrobić porządek, skoro od tego 19. roku, od tego wstrząsającego raportu w 20. roku nie zrobiono praktycznie nic - podkreślił. - Mało tego, od 18 grudnia 2020 roku Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska nie ogłosił żadnego naboru na wnioski o dofinansowanie usuwania, unieszkodliwiania składowisk materiałów, odpadów niebezpiecznych - dodał.
- I to się po prostu tak kręci, że ktoś skupuje, jakiś pewnie śmieciowy mafiozo, odpady niebezpieczne, składuje je w jakimś miejscu, czeka na samozapłon, a później mamy taką tragedię, z jaką mieliśmy do czynienia w Przylepie, czy za chwilę być może będziemy mieli w innych miejscach - mówił.
Źródło: TVN24