Po wypadku w okolicach Łodzi, w którym zginął 50-latek, dwóch mężczyzn było poszukiwanych przez kilkanaście godzin. Na komendę policji, znajdującą się blisko 150 kilometrów od miejsca tragedii, przyszli sami. W sobotę usłyszeli zarzuty. Kierowca trafił do aresztu.
Policja przez cały czwartek przeczesywała okolice Wiśniowej Góry. To na wysokości tej miejscowości - pomiędzy węzłami Łódź Górna i Łódź Wschód - na autostradzie A1 doszło do tragicznego wypadku. Było około 5.30, kiedy w tył samochodu jadącego w kierunku północy, uderzyło inne auto na podkarpackich tablicach rejestracyjnych.
- Honda odbiła się od barier, kierowca wypadł z auta przez szybę. Na skutek rozległych obrażeń głowy zmarł - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury okręgowej.
Srebrne audi po zderzeniu dachowało. Jechało w nim dwóch mężczyzn, którzy wydostali się z rozbitego samochodu i uciekli. Policja ustaliła, że przeskoczyli na przeciwległy pas autostrady i wbiegli do pobliskiego lasu. Rozpoczęły się poszukiwania. Śledczy wiedzieli, jak wyglądali mężczyźni z audi. Nagrały ich kamery w Miejscu Obsługi Podróżnych. Robili tam zakupy - zaopatrzyli się między innymi w piwo.
Boso, we krwi
W czwartek późnym wieczorem prokuratura w Łodzi poinformowała, że poszukiwani mężczyźni sami przyszli na policję.
- To 31-letni syn właściciela audi oraz 35-latek. W momencie pojawienia się w komendzie policji byli trzeźwi. Trzeba jednak pamiętać, że od wypadku minęło już wtedy kilkanaście godzin - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Od mężczyzn została pobrana krew. Na tej podstawie śledczy będą sprawdzać, czy w momencie wypadku byli pod wpływem substancji psychotropowych.
- Mężczyźni na policję przyszli boso. Byli zakrwawieni. Jeden z nich twierdził, że się źle czuje. Został objęty opieką medyczną - mówi prokurator Kopania.
Przedstawili policjantom wersję, która miała tłumaczyć ich nieobecność na miejscu wypadku. Ze względu na dobro śledztwa organy ścigania nie chcą jej zdradzać. Na sobotę zaplanowane są czynności prokuratorskie z udziałem obu zatrzymanych.
- Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym oraz ucieczkę z miejsca tragedii grozi do 12 lat więzienia - podkreślał w czwartek prokurator Kopania.
Dodał, że w rozbitym audi znaleziono alkohol oraz "dilerki" (foliowe opakowania) z białym proszkiem.
Przesłuchania i zarzuty
W sobotę w południe zakończyły się przesłuchania kierowcy i pasażera w zawiązku z tragicznym wypadkiem na A1. Kierowca, 31- letni mężczyzna, usłyszał zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, połączony z ucieczką z miejsca zdarzenia. Grozi mu do 12 lat więzienia. Przyznał się do stawianych zarzutów. Odmówił odpowiedzi na pytanie, czy był wpływem alkoholu albo narkotyków. Tłumaczył, że poprzedzające go auto gwałtownie zahamowało i nie miał szansy uniknięcia wypadku. Przyznał, że jechał z prędkością ok. 140 km/h.
31-latek był już wcześniej karany za prowadzenie auta w stanie nietrzeźwości, a potem za jazdę z orzeczonym zakazem prowadzenia pojazdu.
Pasażer, 35-letni mężczyzna, usłyszał zarzut posiadania narkotyków, do którego się przyznał. Tłumaczył, że jechali na wakacje i dlatego miał ze sobą narkotyki, które wcześniej otrzymał.
Z wyjaśnień podejrzanych wynika, że po wypadku spanikowali i dlatego uciekli. Złapali "stopa", tak dojechali do Częstochowy. Tam jednak postanowili zgłosić się na policję.
O trzy miesiące aresztu dla 31-letniego kierowcy audi wnioskowała w sobotę prokuratura. W niedzielę sąd przychylił się do wniosku śledczych. Kierowcy grozi do 12 lat więzienia.
Drugiego z podejrzanych, 35- letniego pasażera auta, objęto dozorem policyjnym. Za posiadanie 0,5 grama narkotyku grozi mu do trzech lat więzienia.
Kilka godzin utrudnień
Autostrada w kierunku Gdańska, pomiędzy węzłami Łódź Górna i Łódź Wschodnia, była zablokowana przez kilka godzin. Policja organizowała objazdy przez Rzgów. Ruch do normy wrócił około godziny 15 - blisko dziesięć godzin po wypadku.
- W tym czasie na miejscu zdarzenia pracowali policyjni technicy, którzy zabezpieczali materiał dowodowy. Będzie on kluczowy do odtworzenia tego, jaka była sekwencja zdarzeń - kończy prokurator Kopania.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź