- Jak na jednego z nas przypada dziesięciu, to nie ma tragedii. Bywa gorzej. Ale zawsze jest się czego bać - mówią tvn24.pl policjanci z prewencji, którzy regularnie ścierają się z pseudokibicami. - Oni są dobrze zorganizowani, uzbrojeni i prawie zawsze bezkarni - mówią funkcjonariusze.
Na głowie kask. Ochroni przed kostką brukową i kamieniami.
Na klatce piersiowej "żółw", czyli kamizelka przeciwuderzeniowa.
Do tego nałokietniki i wzmacniacze na spodniach.
Policjant z OP, czyli oddziału prewencji, przypomina trochę średniowiecznego rycerza. Na przezroczystej tarczy duży napis "policja". To od niego najczęściej odbija się to, czym rzucają pseudokibice.
- Jak ktoś naruszy nietykalność policjanta, to grozi mu do trzech lat więzienia. A my jesteśmy atakowani dla sportu. Napastnikom najczęściej nie dzieje się nic złego. Ot, rozrywka weekendowa - opowiada Łukasz, funkcjonariusz OP.
Z pseudokibicami ma do czynienia co weekend, chociaż w województwie łódzkim - gdzie pracuje - nie ma ani jednej drużyny Ekstraklasy.
- Pilnujemy samochodów, którymi jadą na mecze. Sprawdzamy, czy na autostradach nikt nie planuje zrobić "ustawki". Czuwamy na dworcach kolejowych, przez które przejeżdżają w pociągach - opowiada.
Starcie
W nocy z niedzieli na poniedziałek na dworcu w Kutnie koledzy Łukasza czekali na pociąg wiozący fanów Legii z meczu w Poznaniu. Skład miał się nie zatrzymywać, ale i tak trzeba było trzymać rękę na pulsie.
- Chuligani z Warszawy i Poznania lubią tutaj robić rozróby, bo Kutno kojarzy im się z zorganizowanymi grupami pseudokibiców znienawidzonego Widzewa - mówi Łukasz.
W pobliżu niedawno wyremontowanego dworca pojawiło się 38 policjantów - oprócz tych z OP byli też ci, którzy tej nocy mieli patrolować kutnowskie ulice.
Pierwszy pociąg, ten o 1:33, przejechał bez problemu. Z drugim były kłopoty, jeszcze zanim dotarł do stacji. Z okien poleciały race i petardy. Dwieście metrów za peronem ktoś zacisnął w pociągu hamulec awaryjny. Ze składu wypadło kilkaset osób. Na głowie mieli kominiarki, w rękach kije bejsbolowe i kamienie, które natychmiast posypały się w kierunku policjantów.
Szturm trwał kilkanaście minut. Funkcjonariusze oddali serię ostrzegawczą z broni gładkolufowej. Nie podziałało. Druga seria gumowych pocisków poleciała już w kierunku napastników.
- Chłopaki wsadzili ich z powrotem do pociągu tyralierą. W kółko to ćwiczymy - mówi Łukasz.
Na "polu bitwy" zostało dwóch mężczyzn, którzy przyjechali z pseudokibicami. Jeden ma obrażenia ręki, drugi głowy.
- Naszym nic się nie stało. Ale z tym trzeba się zawsze liczyć - mówi Łukasz.
Za taką służbę dostaje około 2200 złotych miesięcznie na rękę.
Na wszelki wypadek
Młodszy inspektor Mariusz Ciarka, rzecznik Komendanta Głównego Policji, podkreśla, że cotygodniowe akcje związane z "opieką" nad kibicami pochłaniają niemałe pieniądze.
- O bezpieczeństwo imprezy masowej powinien dbać organizator. Nie ma prawa, które zmuszałoby nas do ustawiania swoich ludzi tam, gdzie może wydarzyć się coś niespodziewanego - podkreśla Ciarka.
Zaznacza jednak, że to by się źle skończyło.
- Gdybyśmy nie trzymali ręki na pulsie, to byśmy mieli powtórki obrazków z lat 90. Wtedy grupy pseudokibiców potrafiły demolować całe fragmenty miast, wybijać szyby i przewracać samochody - mówi rzecznik.
Nietykalni
Policjanci, którzy na co dzień zajmują się rozpracowywaniem grup pseudokibiców mówią, że na współpracę z organizatorami zawodów - czyli klubami piłkarskimi - nie ma co liczyć.
- Na każdym stadionie Ekstraklasy można dziś prześwietlić człowieka tak, jak się prześwietla na lotnisku. Nie ma siły, żeby wniósł materiały pirotechniczne - opowiada Krzysiek* z Komendy Głównej.
To jakim cudem na trybunach są "racowiska"? Skąd biorą się "sektorówki", czyli olbrzymie banery zasłaniające całe sektory na stadionie?
- Taka oprawa może ważyć nawet dwieście kilogramów. Na trybuny trafia, podobnie jak pirotechnika, za cichym pozwoleniem klubu - mówi Krzysiek.
"Sektorówki" są szczególnie nielubiane przez policjantów dbających o bezpieczeństwo na trybunach.
- W teorii wiemy, kto gdzie siedzi. Ale kiedy "wjeżdża" sektorówka, kibice się przesiadają, zakładają kominiarki. Tym samym sprawiają, że kamery na stadionie przynoszą średni pożytek. Często przygotowują się do grubszej "akcji". Na przykład takiej, jak ostatnio na stadionie Lecha - tłumaczy Krzysiek.
W czasie ostatniej kolejki Ekstraklasy, grupa pseudokibiców Lecha rzuciła race dymne na boisko. Awantura na trybunach doprowadziła do przerwania spotkania i walkowera dla Legii, która została mistrzem Polski.
Policjanci podkreślają, że za grupami pseudokibiców stoją często grupy przestępcze.
- Używają barw klubowych, żeby robić biznes. Niemal każdy mecz to dla nich szansa na sprzedaż nielegalnego towaru, na przykład narkotyków - mówi Mariusz Ciarka.
- Szefowie klubów nie stawiają się pseudokibicom, bo boją się bojkotu meczów. Stadionowi bandyci dbają o to, żeby nie było łamistrajków - dodaje Krzysztof z KGP.
Będą zmiany?
Do awantury, do której doszło na stadionie Lecha Poznań, odnieśli się przedstawiciele związków zawodowych policji w Wielkopolsce. Podinspektor Andrzej Szary, przewodniczący zarządu wojewódzkiego, podkreśla, że "bez policji nie może odbyć się żaden mecz piłkarski".
"Podczas takich działań funkcjonariusze nierzadko doznają uszczerbku na zdrowiu, nie wspominając już o szkodach w sprzęcie i mieniu. Powstaje w tym miejscu retoryczne pytanie, czy jako Państwo stać nas na takie marnotrawstwo ludzkiego wysiłku i publicznych środków" – podkreśla Szary w treści oświadczenia opublikowanego przez związkowców.
Związkowcy zaznaczyli, że oczekują od władz państwowych wprowadzenia rozwiązań wymierzonych w pseudokibiców.
"Jest to niezbędne, żeby można było kulturalnie i bezpiecznie kibicować całymi rodzinami, jak jest w większości krajów europejskich, gdzie – jak widać – jest to możliwe" – zaznaczają w oświadczeniu.
* imię naszego informatora zostało zmienione
Autor: bż/mś / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja