Od 4 lat urzędnicy finansowo odpowiadają za błędy. Te przepisy były jednak martwe, aż do teraz

Urzędnicy za swój błąd mogą zapłacić roczną pensją
Urzędnicy za swój błąd mogą zapłacić roczną pensją
Źródło: TVN24 Łódź

W Krakowie będzie wykorzystane prawo, które daje możliwość finansowego ukarania urzędnika za popełnione błędy. To pierwszy taki przypadek od wprowadzenia przepisów w 2011 roku. - Te cztery lata to był okres "prenatalny", teraz rozpoczną się pierwsze postępowania - zapowiada prof. Huber Izdebski, specjalista prawa administracyjnego z Uniwersytetu Warszawskiego.

- Zarejestrowany w Krakowie wniosek jest pierwszym, o którym mowa w ustawie o odpowiedzialności majątkowej urzędników – mówi tvn24.pl prokurator Maciej Kujawski z biura prasowego prokuratora generalnego.

Mimo wielu prób nie udało nam się jednak ustalić, czego dokładnie dotyczy sprawa i za jaki błąd ma odpowiadać urzędnik. Niezależnie od tego, można chyba mówić o przełomie.

- Do teraz nie było możliwości sprawdzenia nowych przepisów w praktyce. Zanim urzędnik będzie musiał tłumaczyć się z błędu, trzeba przeprowadzić wiele długotrwałych procedur. Trwają one kilka lat - mówi tvn24.pl prof. Huber Izdebski, specjalista prawa administracyjnego z Uniwersytetu Warszawskiego.

Błąd kosztowny dla urzędnika

Urzędnicze błędy potrafią dotkliwie odbić się na kieszeni podatników. Łódź musiała oddać jednej z firm ponad 7 mln złotych (5 w gotówce i 2 w działkach) za poślizgi w budowie hotelu powstającego w centrum miasta. Wyrok w tej sprawie zapadł w 2011 roku, osiem lat po tym, jak pojawiły się pierwsze problemy. W 2003 roku firma wystąpiła o warunki zabudowy, po czterech latach okazało się, że urzędnicy popełnili błędy i procedury trzeba było rozpocząć na nowo - a to były wymierne straty dla inwestora.

Za swój kosztowny błąd dwaj urzędnicy stracili pracę. Gdyby do podobnego błędu doszło po 17 maja 2011 roku - groziłaby im kara finansowa. Maksymalna kara to równowartość rocznego wynagrodzenia.

Długa droga do kary

Prof. Izdebski tłumaczy, że w przypadku błędnej decyzji urzędnika poszkodowany (np. firma, która nie doczekała się w terminie stosownej decyzji) musi przed sądem administracyjnym udowodnić błąd administracji.

Urzędnicy zwalniają ruch, mieszkańcy zaskoczeni

Urzędnicy zwalniają ruch, mieszkańcy zaskoczeni

- Proces w polskich warunkach trwa około półtora roku. Potem poszkodowany musi wystąpić o odszkodowanie w ramach postępowania cywilnego. To kolejne cztery lata - wylicza Izdebski.

Dopiero po tym czasie urząd, który musiał zapłacić za złe decyzje urzędnika może domagać się kary finansowej. Wystąpić może o to gmina, izba skarbowa lub prokurator (jeżeli straty wyniosły ponad 75 tys. złotych). Kara nałożona nie może przekraczać dwunastokrotności jego zarobków.

Martwe prawo?

- Prawda jest taka, że udowodnienie winy konkretnej osobie w skomplikowanej sprawie administracyjnej jest szalenie trudne - komentuje mec. Marcin Górski, szef działu prawnego w łódzkim magistracie.

W praktyce nad skomplikowanymi sprawami pracuje zawsze kilku urzędników. Udowodnienie kto i gdzie popełnił błąd, który doprowadził do wysokiego odszkodowania jest niemałym wyzwaniem.

Dlatego też prof. Hubert Izdebski mówi, że prawo uchwalone cztery lata temu nie przyniesie realnych zmian.

- To była bardziej decyzja polityczna. Ludzie chcieli usłyszeć o tym, że urzędnicy będą płacić za swoje błędy. Praktyka pokazuje, że jest to szalenie trudne - podsumowuje.

Nasz rozmówca argumentuje, że ustawa o odpowiedzialności majątkowej niemal nie przyniosła żadnych zmian. Już wcześniej można było bowiem - teoretycznie - ukarać finansowo urzędnika.

- Regulował to kodeks pracy. Tyle, że maksymalna kara wynosiła równowartość półrocznego wynagrodzenia. Jedyna nowością jest więc dwukrotne podniesienie kary - dodaje.

Cienka granica

Sprawa, która kosztowała posadę dwóch łódzkich urzędników jest dobrym przykładem na to, jakie niuanse decydują o tym, że dojdzie do błędu.

- Urzędnicy, którzy przyczynili się do całego zamieszania źle zinterpretowali pismo, które wysłał do urzędu właściciel posesji w sąsiedztwie powstającego hotelu – mówi Marcin Masłowski, rzecznik prezydenta Łodzi.

Masłowski tłumaczy, że właściciel działki napisał do wydziału urbanistyki jedynie, że „ma okno w ścianie szczytowej”. W piśmie niczego więcej nie było oprócz danych nadawcy.

- Urzędnicy nie zinterpretowali tego jako sprzeciw do przedstawionych warunków zabudowy. Dopiero tuż przed uprawomocnieniem się decyzji okazało się, że popełnili błąd. Mieszkaniec chciał w ten sposób zaprotestować. Udało się to jednak dopiero wtedy, kiedy mieszkańca zapytali o to wprost przedstawiciele Samorządowego Kolegium Odwoławczego – wyjaśnia.

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.

Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: