Prokuratura "nie ma żadnej wiedzy" o tym, czy zaangażowanie szefa polskiej dyplomacji jakkolwiek wpłynęło na stronę emiracką w sprawie ekstradycji Sebastiana M., ściganego za spowodowanie wypadku, w którym na autostradzie A1 zginęła trzyosobowa rodzina. Tymczasem dowody zostały przekazane z prokuratury w Łodzi do Katowic i tam są ponownie analizowane. Śledczy sprawdzą, czy bezpośrednio po wypadku nie popełniono błędu pozwalając M. oddalić się z miejsca zdarzenia.
To śledztwo było niemal zakończone. Tak mówił nam tuż przed pierwszą rocznicą tragedii na A1 prokurator za nie odpowiedzialny - Krzysztof Wiernicki z Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim. Dysponował on zeznaniami świadków, zabezpieczonymi nagraniami oraz - co najważniejsze - opiniami biegłych, z których jednoznacznie wynika, że to Sebastian M. pędził z szaloną prędkością po autostradzie i 16 września 2023 roku spowodował śmierć trzyosobowej rodziny.
- Ze zgromadzonego materiału jasno wynika, że kierowca kii (w którym jechała rodzina - red.) w żaden sposób nie przyczynił się do wypadku - zaznaczał prokurator przed kamerą tvn24.pl.
Czytaj też: Konferencja, po której Sebastian M. uciekł. Prokuratura o ustaleniach rok po tragedii na A1
Krzysztof Wiernicki bronił podczas rozmowy decyzji o tym, że M. nie został zatrzymany po wypadku. Argumentował między innymi, że przebieg zdarzenia początkowo nie był jasny, a kierowca bmw - jako osoba niekarana, trzeźwa w momencie wypadku, z prawem jazdy - nie jawił się jako ktoś, kto będzie próbował uciekać przed odpowiedzialnością. Niedługo po publikacji rozmowy z prokuratorem, sprawa koszmaru na A1 została przeniesiona do Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Tamtejsi śledczy - jak informuje Anna Adamiak, rzeczniczka Prokuratury Krajowej w przesłanym do naszej redakcji oświadczeniu - prowadzi "ponowną ocenę materiału dowodowego".
Od nowa
Nowi gospodarze śledztwa, jak przekazała prokurator Adamiak, na nowo czytają akta "w kontekście prawidłowości przyjętej kwalifikacji prawnej czynu zarzucanego Sebastianowi M.". Przypomnijmy - prokurator Wiernicki wydał decyzję o przedstawieniu zarzutu Sebastianowi M. Tłumacząc to z prokuratorskiego żargonu - śledczy przedstawił mu zarzut zaocznie, żeby można było wysłać za nim list gończy.
Katowiccy prokuratorzy sprawdzą, czy M. mógłby odpowiadać za inne przestępstwo, na przykład umyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym, w wyniku którego inna osoba poniosła śmierć. Za takie przestępstwo może grozić o 12 lat więzienia (za przestępstwo, za które obecnie ścigany jest kierowca bmw grozi do ośmiu lat w celi).
Ale to nie wszystko - do Katowic trafiły łącznie trzy wątki śledztwa związanego z tragedią na A1. Na nowo analizowana ma być kwestia odpowiedzialności za ewentualne zaniechania policji i błędy prokuratury. Trzeba zaznaczyć, że było to już analizowane wcześniej. W sierpniu br. informowaliśmy, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo dotyczące niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie Trybunalskim.
Między dyplomacją a konkretami
Sebastian M. został zatrzymany w Dubaju w 4 październik 2023 roku. Od tego momentu strona polska domaga się ekstradycji mężczyzny, ale postępowanie się ciągnie i na razie nie wiadomo, kiedy (oraz jaką decyzją) może się zakończyć. Niewiele w tym aspekcie zmienia fakt, że pomiędzy stroną polską a emiracką we wrześniu 2022 roku została podpisana umowa o współpracy prawnej w sprawach karnych. Dokument wszedł w życie w czerwcu następnego roku, na kilka miesięcy przed tragedią na autostradzie A1.
Zamiast ekstradycji ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich dochodziły informacje, które bulwersowały opinię publiczną w Polsce. Najpierw okazało się, że Sebastian M. wyszedł z aresztu i cieszy się wolnością, a potem - jak donosiła "Gazeta Wyborcza" - otrzymał status rezydenta po tym, jak przyznano mu "złotą wizę".
W sprawę ściągnięcia M. do Polski zaangażował się osobiście w ubiegłym tygodniu szef polskiej dyplomacji, Radosław Sikorski, który rozmawiał o niej ze swoim odpowiednikiem z ZEA, Abdullahem ibn Zajidem al-Nahajjanem.
- Uzyskałem zapewnienie od ministra Zjednoczonych Emiratów Arabskich, że dopilnowane zostaną wszystkie procedury, że sprawdzona zostanie cała dokumentacja, że oczywiście decyzja należy do sądu, ale władze Emiratów będą miały tę kwestię pod osobistym nadzorem, tak żeby nie zaważyła ona na stosunkach z tym zaprzyjaźnionym krajem - oznajmił po spotkaniu Sikorski w wideo zamieszczonym na portalu X.
Co jednak to w praktyce oznacza dla sprawy ekstradycji? Zapytaliśmy o to prokurator Annę Adamiak. A ona, w przysłanym do nas stanowisku przyznała, że nie wiadomo:
"Na ten moment nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy rozmowa Ministra Sikorskiego z odpowiednikiem z ZEA przyniesienie efekty, nie mamy tez żadnej wiedzy, aby rozmowa ta miała wpływ na przebieg postępowania ekstradycyjnego w sprawie Sebastiana M." - przekazała prokurator Adamiak.
Zbyt łagodni?
Przy okazji wymiany korespondencji z rzeczniczką Prokuratury Krajowej zapytaliśmy też o przekazywane przez Polską Agencję Prasową informacje o rzekomych sygnałach ze strony ZEA, żę kwalifikacja prawna czynu przyjęta przez polską prokuraturę jest zbyt niska.
- Czy takie sygnały faktycznie docierają do Prokuratury Krajowej i czy na tym etapie zmiana kwalifikacji czynu jest brana pod uwagę? - zapytaliśmy.
Odpowiedź ze strony PK jest dość ogólna:
"Kwestia definicji przestępstwa ekstradycyjnego, a w tym dolnej granicy zagrożenia karą przestępstwa zarzucanego Sebastianowi M. jest przedmiotem wymiany informacji pomiędzy polską prokuratura a Ministerstwem Sprawiedliwości ZEA" - przekazała prokurator Adamiak.
W tym samym oświadczeniu Prokuratura Krajowa zaznacza, że strona polska wciąż nie dostała informacji potwierdzającej lub negującej dotyczącej rzekomego przyznania Sebastianowi M. statusu rezydenta. "Zgodnie z umową polsko-emiracką o współpracy prawnej w sprawach karnych, uzyskanie statusu rezydenta na terytorium jednej ze stron umowy nie stanowi przeszkody do wydania osoby w postępowaniu ekstradycyjnym" - kończy prokurator Anna Adamiak.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24