Lekarze, którzy przez ostatni tydzień zajmowali się 12-letnim Dominikiem zgodzili się na to, żeby przesłuchał go prokurator. Chłopiec był w śpiączce po tym, jak razem z kolegą topił się na basenie w Wiśle. Jego rówieśnik nie żyje.
Prokuratorzy z Cieszyna próbują wyjaśnić, jak doszło do dramatu na basenie w Wiśle, kiedy bawiła się tam grupa kolonistów z woj. łódzkiego. W pewnym momencie z wody wyciągnięto dwóch 12-latków - Rafała i Dominika.
Pierwszy zmarł, drugi w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala w Bielsku-Białej. Po wielu dniach spędzonych w stanie śpiączki farmakologicznej, lekarze wybudzili chłopca. Jego stan jest na tyle dobry, że mógł złożyć zeznania.
Mogły się okazać kluczowe dla sprawy, chłopiec jednak nie pamięta okoliczności bezpośrednio poprzedzających utonięcie – wynika z informacji prokuratury.
- Pamięta jak trafił na basen, jak się początkowo bawił, jak był instruowany przez opiekunów, jak należy się zachować. Nie był kolegą tego chłopca, który utonął, nie mieszkali razem w pokoju. Bawił się na basenie z innym chłopcem – powiedział w piątek zastępca prokuratora rejonowego w Cieszynie Rafał Grabia.
Dodał, że ten zbieg okoliczności, że chłopcy – mimo że się razem nie bawili – tonęli razem "jest tym bardziej zagadkowy". - Być może w miarę postępów rehabilitacji tego chłopca jakieś fakty mu się jeszcze przypomną, ale póki co niewiele pamięta. Jego zeznanie niestety nie sprawiło przełomu w sprawie – zaznaczył prokurator.
Do tej pory śledczy przesłuchali już m.in. kilku uczestników zimowiska, opiekunów, ratownika, osobę pełniąca funkcję ratownika na basenie oraz prezesa spółki zarządzającej obiektem – podał prokurator. Dalsze przesłuchania małoletnich są przeprowadzane w Zgierzu, skąd pochodziła grupa.
- Liczymy, że te protokoły dotrą do nas do końca przyszłego tygodnia. Następnie to będzie ulegało podsumowaniu (…), więc najwcześniejszych decyzji ws. zarzutów należałoby się spodziewać w połowie lutego – dodał prok. Grabia.
Koszmar podczas ferii
Według wstępnych wyników sekcji zwłok, przyczyną śmierci 12-latka było utonięcie, chłopiec nie miał na ciele dodatkowych obrażeń.
Jak ustalili policjanci, na basenie w chwili tragedii nie było osoby z uprawnieniami ratownika wodnego, jedynie 29-letni mężczyzna zatrudniony jako pracownik techniczny (jak się potem okazało, nie miał ukończonego nawet kursu udzielania pierwszej pomocy). Ustalono też, że w czasie wypadku nie było go przy tafli wody, wyszedł do innego pomieszczenia. W tym czasie opiekunowie grupy byli na basenie.
Zdaniem Adama Jurasza, prezesa zarządu spółki zarządzającej basenem, "generalnie zawinił czynnik ludzki i to po obu stronach, zarówno ośrodka, jak i również opiekunów grupy" – mówił w zeszłym tygodniu.
Tłumaczył się, iż nie wiedział, że przebywający wówczas na basenie pracownik nie posiada odpowiednich uprawnień. Jednocześnie przyznał, że według przepisów przy tafli wody powinien być przynajmniej jeden ratownik.
"Nikt nie zauważył, że ratownika nie ma"
Grupa zjawiła się na basenie o godz. 14.30. Przy recepcji spotkali się z człowiekiem w stroju ratownika. Około godziny 14.40 dzieci weszły do basenu. "Ratownik" wówczas jeszcze był przy tafli wody.
- Dla mnie było oczywiste, że ratownik na basenie jest i przejął grupę. Wychowawczyni była zajęta jedną grupą dzieci, wychowawca drugą. Nawet przez sekundę nie pomyśleli, że ratownika może nie być - opowiadał reporterom "Uwagi! TVN" Cezary Piotrowski, kierownik kolonii.
Nikt nie zauważył, kiedy mężczyzna opuszczał basen, ale na pewno nie było go przed godziną 15, gdy topiło się dwóch chłopców. Na pewno zjawił się, gdy chłopców wyciągnięto z wody a opiekun zaczął reanimację jednego z nich.
- Wychowawca najpierw pośpieszył na ratunek Dominikowi i wyłowił go na brzeg. Wtedy krzyknął do wychowawczyni i pozostałych dzieci, że w wodzie jest jeszcze jedna osoba. Chłopcy pomagali wyłowić kolegę. Dotarła wychowawczyni, która rozpoczęła reanimację. Wszyscy krzyczeli, wzywali pomocy, ale ratownika nie było – wspomina kierownik kolonii.
Autor: bż/ec,gp / Źródło: TVN24 Łódź/PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24