Podczas apelu słaniał się na nogach, był ledwo żywy. Dopiero wtedy strażnicy więzienni dowiedzieli się, że 23-letni aresztant został dotkliwie pobity. Przez kilka tygodni walczył o życie w szpitalu, prokuratura prowadzi śledztwo. A inni osadzeni zeznają: było słychać, jak go katowali.
Andrzej K. trafił do aresztu na wniosek prokuratorów z łódzkiego Polesia po tym, jak usłyszał zarzuty rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Za kratkami zakładu przy ul. Smutnej siedział w tzw. "sztywnej" celi. Został tam przydzielony, bo grypsował i był częścią więziennej subkultury, która w żaden sposób nie chce współpracować ani z policją, ani ze służbą więzienną.
Dlatego na razie trudno odtworzyć, co wydarzyło się w nocy z 3 na 4 października. - W nocy było słychać, jak go katowali - zeznali śledczym osadzeni w sąsiednich celach. Nie wiadomo jednak, na ile wiarygodne to zeznania.
Wiadomo, że półżywy 23-latek słaniał się na nogach podczas porannego, niedzielnego apelu. Wtedy strażnicy zorientowali się, że coś jest nie tak. Na twarzy osadzonego było widać wyraźne ślady, że został pobity.
Dwa tygodnie walki o życie
Do łódzkiego aresztu została wezwana karetka. Podejrzany o rozbój mężczyzna trafił na OIOM.
- Miał poważne obrażenia głowy i organów wewnętrznych - mówi Jacek Dudek, rzecznik szpitala im. WAM w Łodzi.
I dodaje, że życie mężczyzny było zagrożone. Dopiero dzisiaj Dudek poinformował, że pacjent przeżyje.
- Niedługo opuści oddział intensywnej opieki medycznej - wyjaśnił nasz rozmówca.
Stan 23-latka nie jest jednak na tyle dobry, żeby mógł opowiedzieć o tym, co wydarzyło się w areszcie celi. Ponieważ nie siedział w monitorowanej celi, jego zeznania będą kluczowe dla sprawy.
- Dopiero po tym, jak poszkodowany zostanie przesłuchany będziemy podejmować decyzje dotyczące ewentualnych zarzutów - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Milcz, nie współpracuj
To, czy 23-latek będzie chciał współpracować nie jest jednak pewne. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, został on pobity przez "zdradę zasad grypsery". Nie wiadomo, czym miała się objawiać.
Wśród niewybaczalnych przez subkulturę więzienną przewinień jest m.in. współpraca z organami ścigania. Niezależnie kogo dotyczy sprawa.
Strażnicy z łódzkiego aresztu wyjaśniają, że nic nie wskazywało na to, że 23-latek może być ofiarą przemocy.
- Nie zgłaszał on jakichkolwiek zagrożeń przełożonym - mówi kpt. Bartłomiej Turbiarz ze służby więziennej w Łodzi.
Nasz rozmówca odnosi się też do tego, że na korytarzu było słychać "odgłosy katowania".
- Trudno w to uwierzyć. Proszę pamiętać, że osadzeni często robią wszystko, żeby utrudnić życie strażnikom - komentuje.
Niezależnie od tego SW wszczęła postępowanie wyjaśniające w tej sprawie.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24