Straż miejska nie chce nam już pomagać przy nietrzeźwych, którzy zamiast leczenia potrzebują po prostu wytrzeźwieć - alarmuje łódzkie pogotowie. Zaznacza, że przez decyzje komendanta strażników, karetki są blokowane na wiele godzin. - Nie możemy odpowiadać za sprawność systemu ratowania życia - odpowiadają strażnicy.
Zazwyczaj wyglądało to tak: ktoś alarmował służby o osobie leżącej na chodniku. Przyjeżdżała karetka, a ratownicy przeprowadzali badania.
- Często w takich sytuacjach okazuje się, że człowiek wymaga nie leczenia, lecz wytrzeźwienia - opowiada Adam Stępka, rzecznik łódzkiego pogotowia.
W takiej sytuacji ratownicy wzywali strażników miejskich, którzy przewozili delikwenta do Miejskiego Centrum Terapii i Profilaktyki Zdrowotnej, czyli mówiąc potocznie do izby wytrzeźwień.
Strażnicy przyjeżdżali i przejmowali delikwenta. A zespół pogotowia był gotowy do kolejnych zgłoszeń.
Tak było do 5 czerwca.
- Od tego dnia strażnicy nie chcą z nami współpracować. A to oznacza tyle, że my musimy zająć się transportowaniem nietrzeźwych - opowiada Adam Stępka.
To - jak relacjonuje - oznacza, że dana karetka jest wyłączona z akcji na wiele godzin. Wylicza, że samo badanie pacjenta trwa około 40 minut. Dojazd do izby wytrzeźwień to kolejne pół godziny, a przekazanie "delikwenta" nawet półtorej.
- Transportujemy często bezdomnych ze znacznymi brakami higienicznymi. To wymusza dezynfekcje tej karetki - dodaje rzecznik.
Czyszczenie karetki potrafi zająć kolejne dwie godziny.
- Trzeba powiedzieć to bardzo wyraźnie. Przez brak współpracy dojazd do naprawdę potrzebujących może się wydłużyć - zaznacza Stępka.
Bo wyjazdy do nietrzeźwych to dla ratowników chleb powszedni.
- Co drugi nasz wyjazd dotyczy nietrzeźwych - wylicza Paweł Koszel, ratownik z Łodzi.
Braki kadrowe
Łódzcy strażnicy miejscy przyznają, że od kilku tygodni inaczej współpracują z pogotowiem. To jednak nie oznacza, że w ogóle nie chcą pomagać.
Marek Marusik ze straży tłumaczy, że do strażników też spływają informacje o nietrzeźwych.
- Priorytetem są dla nas ludzie, przy których pogotowia nie ma. Do nich jeździmy w pierwszej kolejności - opowiada.
Zaznacza, że strażników miejskich jest coraz mniej, a zgłoszeń - dużo. Od stycznia do końca maja Straż Miejska w Łodzi miała mieć ich aż 3,5 tysiąca.
- Przy aktualnych siłach nie jesteśmy w stanie realizować swoich zgłoszeń i dodatkowo wspomagać pogotowie ratunkowe - mówi Marusik.
Problem dostrzega już Urząd Wojewódzki - odpowiedzialny za organizację systemu ratownictwa w regionie.
- W poniedziałek odbędzie się spotkanie, podczas którego będziemy próbowali poradzić sobie z tym zagadnieniem - mówi Krzysztof Janecki z Centrum Zarządzania Kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi.
Nie wyklucza, że do rozwiązania problemu mogą być niezbędne dodatkowe środki.
- Pogotowie musi ratować zdrowie i życie. I to jest jego główne zadanie - kończy rozmówca TVN24.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź