- Tego dnia byliśmy pokłóceni. Dlatego go nie zapytałam, gdzie wyjeżdża - płakała w sądzie 20-letnia Klaudia. Była jednym z trzech pierwszych świadków przesłuchiwanych przez sąd w sprawie zabójstwa jej partnera. Według śledczych, mordercą jest kutnowski policjant.
Klaudia poznała go w 2015 roku. Miała ledwie 17 lat. Nie wiedziała, że znajomość skończy się horrorem.
- Słyszałam tylko, jak powiedział, że "za chwilę będzie". Założył cienką, ołówkową bluzę, wsiadł do samochodu i odjechał. I tyle go widziałam - opowiadała w poniedziałek w sądzie.
Przez blisko dobę próbowała dowiedzieć się, dlaczego jej partner nie wrócił przywitać z nią Nowego Roku.
- Oba telefony były wyłączone. To było strasznie dziwne. Dzwoniłam po jego znajomych. Cisza - mówiła podczas przesłuchania.
Następnego dnia pod dom, w którym mieszkała z Cezarym, przyjechała policja.
- To była policjantka i policjant. Powiedzieli, że Czarek został zamordowany. Że jego ciało leżało w aucie zaparkowanym w lesie - zeznawała Klaudia.
Kryminalny
W poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Łodzi ruszył proces w sprawie zabójstwa jej partnera. Na początku odczytano akt oskarżenia. Według prokuratury, za śmiercią 36-latka stoi Łukasz M., kutnowski policjant kryminalny.
Jak podkreślała partnerka zamordowanego, mężczyźni byli "najlepszymi przyjaciółmi".
Według ustaleń prokuratury, zabójca oddał do Cezarego sześć strzałów z pistoletu Walther P99. Pięć trafiło w klatkę piersiową, szósty w głowę.
W sylwestra, według prokuratorów, Cezary pojechał do Łukasza M. Ten miał mu być winny pieniądze.
- To była pożyczka. Poszkodowany od dłuższego czasu żądał jej zwrotu. Oskarżony był jednak w trudnej sytuacji finansowej i nie był w stanie uregulować należności - opowiada Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Co wydarzyło się przed domem policjanta?
- Wszystko wskazuje na to, że 31-latek musiał zapewnić pokrzywdzonego, że ma pieniądze, ale w innym miejscu i muszą tam pojechać - tłumaczy prokurator.
Dwa jadące samochody w sylwestrową noc zarejestrował monitoring zainstalowany na przejeździe kolejowym w miejscowości Leszczynek.
Sześć strzałów
Mężczyźni - jak ustalono w czasie śledztwa - jechali spod Kutna w stronę Żychlina. W pewnym momencie odbili w boczną drogę. Dojechali do Strzegocina, a potem skręcili w drogę biegnącą przez las.
- Razem wjechali w miejsce oddalone od zabudowań. Tam oskarżony zrealizował swoje przestępcze plany - mówi Kopania. Według śledczych Łukasz M. wyciągnął pistolet służbowy i otworzył ogień do 36-latka.
Biegli orzekli, że co najmniej dwie z sześciu ran były tak poważne, że spowodowały natychmiastowy zgon.
- Oskarżony umieścił ciało na tylnym siedzeniu samochodu ofiary. Wjechał w drogę leśną, taranując szlaban i tam je porzucił - tłumaczy Kopania. Policjant potem miał pieszo wrócić do swojego auta i pojechał do komendy, gdzie miał zacząć dyżur.
- Tego dnia miał być w pracy na 19, ale przyjechał niemal godzinę później. Tłumaczył, że coś mu wypadło - relacjonował po zabójstwie jeden ze znających go policjantów.
Według prokuratorów, oskarżony policjant pomagał swojej późniejszej ofierze w handlu nielegalnym spirytusem i papierosami bez akcyzy.
- Przechowywał w swoim domu trzy tysiące nielegalnie wyprodukowanych paczek papierosów i 540 litrów spirytusu - wylicza Kopania.
Zabity i przebrany
Ciało 36-letniego mężczyzny leżące w porzuconym w lesie samochodzie zostało odnalezione 1 stycznia 2017 roku przez kobietę, która wybrała się na noworoczny spacer.
Już po śmierci ktoś najprawdopodobniej przebrał Cezarego Z. Na ubraniach, w których został znaleziony nie znaleziono bowiem żadnych przestrzelin.
Wśród wezwanych na miejsce zbrodni funkcjonariuszy był Łukasz M., dziś oskarżony. Policjant pracował wówczas w pionie kryminalnym komendy, pochodził z rodziny o długich policyjnych tradycjach.
- Został oddelegowany do pracy w lesie, w którym znaleziono zwłoki - tłumaczyli wkrótce po zbrodni policjanci.
Chociaż do Cezarego Z. zostało oddanych sześć strzałów, to w czasie śledztwa udało się zabezpieczyć tylko jeden pocisk. W dodatku był na tyle zdeformowany, że nie można było stwierdzić, czy został on wystrzelony z broni oskarżonego.
- Biegli orzekli, że został on wystrzelony z takiego samego pistoletu. Ale niekoniecznie z tego samego. Mówimy bowiem o najpopularniejszym w Polsce modelu pistoletu - mówi adw. Michał Gąsecki, obrońca Łukasza M.
Kryminalnego z Kutna (który nie chciał dzisiaj składać wyjaśnień, ze względu na "stres i otoczkę medialną"), zdaniem śledczych, obciąża też fakt, że w jego garażu znaleziono krew Cezarego Z.
- Panowie dobrze się znali. Pokrzywdzony pomagał mojemu klientowi naprawiać samochód, wtedy mógł się zranić - komentował mec. Maciej Lenart, obrońca Łukasza M.
Oskarżony nie przyznaje się do winy. Prokuraturze nie udało się zdobyć żadnego bezpośredniego dowodu na to, że to właśnie Łukasz M. zabił Cezarego Z. Ma jedynie dowody pośrednie, czyli poszlaki.
„Kogo się pani boi?”
Łódzki sąd przesłuchał dziś troje świadków - byłą żonę Cezarego Z., jego brata oraz 20-letnią Klaudię, ostatnią partnerkę zastrzelonego.
Najwięcej emocji wzbudziło przesłuchanie tej ostatniej.
- W nocy, kiedy Czarek już zniknął, ktoś chodził wokół naszego domu i świecił latarką w okna - zeznawała.
Przed sądem przyznała, że była świadoma tego, że jej chłopak oraz oskarżony handlowali "lewym" alkoholem i papierosami.
- Czy pani się kogoś boi? Opowiada pani tak, jakby była pani zastraszona - w pewnym momencie zapytał ją adwokat Michał Gąsecki, obrońca Łukasza M.
Świadek zaczęła płakać.
- Czy obawia się pani kogoś? - zapytała przewodnicząca składu sędziowskiego. Wkrótce potem wyłączyła jawność rozprawy. Dalsze przesłuchanie świadka toczyło się już za zamkniętymi drzwiami.
Łukaszowi M. grozi dożywocie. Do teraz przebywa w areszcie.
Zastrzelony Cezary Z. osierocił troję dzieci - 10-letniego syna i 5-letnią córkę z pierwszego małżeństwa i córkę z drugiego związku.
Autor: bż/pm / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź