- Miałem bilet w czasie kontroli, to chyba jestem w porządku? - pyta Radosław spod Łodzi. - Nie - odpowiada przewoźnik. Bo, jak twierdzi, do skasowania biletu miało dojść już w czasie kontroli. Dlatego też pasażer ma zapłacić 270 złotych kary.
Wersja pasażera:
Pan Radosław mieszka pod Łodzią. Koło swojego podwórka ma przystanek łódzkiego autobusu miejskiego linii 91.
- Wsiadłem, skasowałem bilet. Nagle pojawili się kontrolerzy i chcą mnie sprawdzać - opowiada. Twierdzi, że kontrolerzy biletu nie przyjęli, bo - według ich wersji - podszedł do kasownika już po rozpoczęciu kontroli.
- Wkurzyłem się strasznie. Ja mam obowiązek posiadać bilet i tyle. Nie muszę rozglądać się, czy może szanowni kontrolerzy zaczęli pracować, czy też nie - argumentuje.
Na dowód pokazuje nam bilet ze skasowaną godziną - 8:51. MPK twierdzi, że kontrola rozpoczęła się minutę wcześniej.
- Pani kontrolerka zażądała dokumentów. A przecież nie może tego robić, skoro mam bilet - podkreśla. Pracownicy MPK wezwali policję. Pan Radosław wylegitymował się dopiero funkcjonariuszom, ale - jak opowiada - poprosił ich, aby nie przekazywali jego danych kontrolerom.
Pan Radosław stwierdził, że tylko nagranie z monitoringu pozwoli na wyjaśnienie sytuacji. Dowiedział się, że w tym autobusie kamer nie ma.
- Pracownicy MPK świetnie o tym wiedzieli. Dochodzi więc do sytuacji, że mamy słowo przeciwko słowu. Pytanie tylko, czemu ktoś ma udowadniać swoją niewinność. System prawny u nas jest odwrotny, trzeba oskarżanemu udowodnić winę - podkreśla.
Pan Radosław dostał wezwanie do zapłaty 270 złotych. Na wniosku nie ma żadnych danych.
- Przewoźnik podkreśla, że jeżeli zapłacę w pierwszym tygodniu, to będę musiał uiścić 120 złotych mandatu. Ale przecież na tym druku nie ma moich danych! Paranoja jakaś!
Wersja przewoźnika:
Sebastian Grochala, rzecznik Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Łodzi, opowiada, że pan Radosław jest dobrze znany pracownikom przewoźnika.
- Zdarzało mu się już wcześniej unikać płacenia za przejazd. Jedna z jego spraw wciąż toczy się przed sądem - opowiada.
Zdaniem Grochali, najnowsza historia z pasażerem też nie może budzić żadnych wątpliwości.
- Otrzymaliśmy już jego dane od policjantów. Niedługo otrzyma imienne wezwanie do zapłaty - mówi rzecznik.
Skąd jednak pewność, że kontrolerzy faktycznie najpierw zaczęli sprawdzać, a dopiero potem pasażer skasował bilet?
- Fakt, że w pojeździe nie ma kamer. Nie są one jednak niezbędne. Każde skasowanie biletu, z dokładnością do sekundy, rejestrowane jest w autokomputerze pojazdu - tłumaczy Grochala.
Opowiada, że z zabezpieczonych danych jednoznacznie wynika, że kontrolerzy najpierw skasowali bilety kontrolne oznaczające początek kontroli, a dopiero potem w kasowniku znalazł się bilet pana Radosława.
Do sądu?
Pan Radosław nie jest przekonany argumentacją MPK.
- A skąd pewność, że kontrolerzy świadomie nie zastawili na mnie pułapki? Mogli przecież skasować bilet, zanim w ogóle wszedłem do środka. Nie zdziwiłbym się, bo faktycznie pracownicy MPK mają mi za złe, że wytykam ich niekompetencję - argumentuje.
- To zwykły cwaniak, który myśli, że jest mądrzejszy od systemu - atakują nieoficjalnie pracownicy MPK.
Rzecznik przewoźnika - zamiast epitetów - ma argumenty.
- Pasażer musi zaraz po wejściu skasować bilet. A pasażer sam się przyznał, że do kasownika podszedł między pierwszym a drugim przystankiem - ucina Grochala.
Pan Radosław zapowiada, że sprawa trafi do sądu. Obie strony są pewne swego.
Autor: bż/mś / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź